Adwentowa przebudowa serca
To wszystko pięknie brzmi: adwentowy program, postanowienia, wyrzeczenia, równanie ścieżek… Tymczasem rzeczywistość jest taka, że bardzo często robimy wszystko, by utrudnić Bogu dostęp do naszych serc.
Św. Łukasz przytacza słowa proroka Izajasza jako najlepiej obrazujące misję Jana Chrzciciela i to, do czego w swojej działalności nawoływał: "Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego; każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech staną się prostymi, a wyboiste drogami gładkimi. I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże" (Łk 3-6; zob. także Iz 40,3-5). Program Jana jest konkretny, choć nie jest łatwy. Nie ma prawdziwego nawrócenia bez walki i zmagania, bez wyrzeczenia i zaparcia się samego siebie. Nawrócenie to proces wymagający od człowieka pracy i wysiłku, choć i tak największą pracę wykonuje swoją łaską Bóg. Jednakże otwarcie serca na to Jego działanie zależy od decyzji naszej woli.
Dzisiejsza Ewangelia i postać Chrzciciela uzmysławiają nam, że adwent to czas, w którym mamy wypełniać doliny, czyli lekarstwem na zło i cierpienie uczynić Boże Miłosierdzie - tam, gdzie czujemy pustkę, wpuszczać Tego, który jest Pełnią. Mamy zrównywać wszelkie wzniesienia, czyli ćwiczyć się w pokorze, aby pycha nie przesłaniała nam Tego, który jest Wszechmocny. Mamy prostować drogi, czyli skupiać swoją uwagę na Celu, by nie zbaczać z właściwej ścieżki ani na lewo, ani na prawo. Wreszcie mamy także likwidować wyboje, czyli wyrzekać się grzechu, nie przyzwyczajać się do niego, choćby wydawało się, że stał się już naszym nieodłącznym towarzyszem - w przeciwnym razie zaakceptowany przez nas grzech nie pozwoli nam pójść dalej.
Innymi słowy, jak mówi List do Filipian, mamy wzrastać "coraz bardziej i bardziej w głębszym poznaniu i wszelkim wyczuciu dla oceny tego, co lepsze" (Flp 1,9-10), czyli tego, co prowadzi do zbawienia. Oto adwentowy program naprawy serca: rozeznawać wszystko w perspektywie wieczności.
To wszystko pięknie brzmi: adwentowy program, postanowienia, wyrzeczenia, równanie ścieżek, itepe, itede... Tymczasem rzeczywistość jest taka, że bardzo często robimy wszystko, by utrudnić Bogu dostęp do naszych serc. Stawiamy Mu wysokie mury i zasieki nie do przejścia, blokady dróg i szlabany. Tworzymy objazdy, które celowo źle oznakowujemy... Skąd takie postępowanie? Dlaczego? Boimy się Boga? Jeśli rzeczywiście, to czego się obawiamy w relacji z Nim?
Wydaje mi się, że bronimy się po prostu przed Bożym Słowem, bo czujemy, że ono nie tylko może nieść ze sobą jakąś zmianę, ale ono zawsze ją ze sobą niesie - nie da się być obojętnym wobec tego Słowa. A może się właśnie da? Ale czy ta obojętność nie jest w gruncie rzeczy nieobojętnością, bo po prostu decyzją, by żyć bez Słowa, które bardzo celnie trafia w różne obszary naszego serca?
Nie chcemy zmian, bo one są wymagające. Nie chcemy bądź zwyczajnie wolimy je odłożyć na "lepszy" czas, na "jutro". Zmiany nas kosztują. Przeorganizowywanie życia bywa nie lada wyzwaniem w sprawach dotyczących codzienności, a co dopiero w kwestiach dotykających wieczności! Lubisz adwent? Za lampiony i za ten "niepowtarzalny klimat" zbliżających się świąt Bożego Narodzenia? Lepiej zacznijmy go lubić naprawdę, czyli po prostu żyć jego dogłębnym przesłaniem o potrzebie zwrócenia się do Pana, który daje życie wieczne.
"Złóż, Jeruzalem, szatę smutku i utrapienia swego, a przywdziej wspaniałe szaty chwały, dane ci na zawsze przez Pana. Oblecz się płaszczem sprawiedliwości pochodzącej od Boga, włóż na głowę swą koronę chwały Przedwiecznego!" (Ba 5,1-2). Nawrócenie, choć jest dla człowieka wysiłkiem, niesie ze sobą wielką radość płynącą z bliskości z Bogiem. To jest doczesna "nagroda" za powrót do Boga. Radosne serce jest pełne pokoju, obfituje w cierpliwość do innych i do samego siebie. Człowiek prawdziwie nawrócony jest przekonany o wielkości Miłosierdzia Pana - sam czerpie z niego garściami i innych stara się przyprowadzić do tego źródła prawdziwej radości, gdzie człowiek może pozostawić swoją "szatę smutku i utrapienia".
"Albowiem postanowił Bóg zniżyć każdą górę wysoką, pagórki odwieczne, doły zasypać do zrównania z ziemią, aby bezpiecznie mógł kroczyć Izrael w chwale Pana. Na rozkaz Pana lasy i drzewa pachnące ocieniać będą Izraela. Z radością bowiem poprowadzi Bóg Izraela do światła swej chwały z właściwą sobie sprawiedliwością i miłosierdziem" (Ba 5,7-9). Słowa zapisane w Księdze Barucha mówią nam o tym, że nawrócenie nie jest procesem jednostronnym, który zależy tylko od ludzkich wysiłków. Nie tylko człowiek prostuje drogę dla Boga, by zbliżyć się do Niego, ale również sam Bóg - jeszcze wcześniej, pierwszy - prostuje drogę człowiekowi, by jego nawrócenie było przepełnione radością.
Czymś, co jednak utrudnia człowiekowi powrót do Boga, jest brak szczerości relacji z Nim. Mam na myśli brak szczerości na modlitwie (choć to jest postawa rzadsza, gdyż w cichości swojego serca jesteśmy odważniejsi niż "na zewnątrz"), przede wszystkim jednak w spowiedzi (kiedy wypowiadamy na głos najskrytsze tajemnice naszych serc). Ten brak szczerości może wynikać z braku odwagi bądź też z braku zaufania wobec spowiednika. I to da się przejść - spokojnie, krok po kroku, przekonując samego siebie, że nic złego mi się nie stanie, że nic mi nie grozi i że chroni mnie tajemnica spowiedzi.
Gorzej jeśli brak szczerości przy wyznawaniu grzechów wynika z wyrachowania i jakiegoś rodzaju kombinatorstwa, żeby "dostać" rozgrzeszenie, a człowiek tłumaczy to sobie tym, że przecież Bóg to wszystko wie, nie ma więc potrzeby mówić tego jakiemuś obcemu facetowi. Ten brak szczerości wynika czasami ze zwykłego "olewactwa" wyrażającego się w nieprzygotowaniu do spowiedzi. W odniesieniu do innych sakramentów i praktyk religijnych można zauważyć także jakieś zlekceważenie, odbębnianie, zaliczanie - nie wiadomo po co i dla kogo, skoro nie ma w tym wiary czy choćby odrobiny tęsknoty za Bogiem. I można by nad takimi postawami godzinami ubolewać i je piętnować…
Jeśli zauważam w sobie takie postawy (lub choćby ich elementy), to niech adwent skłoni mnie do postawienia sobie pewnych pytań. Po co praktykuję? Czy dlatego, że coś z tego mam? A może tylko uspokajam swoje sumienie? Skąd we mnie chęć praktykowania choćby miałoby to być tylko od święta? Czy to coś zmienia w moim życiu? Może właśnie tracę szansę na zmianę, bo "nie pociągnąłem tematu" wiary, kiedy już wreszcie zebrałem się i przyszedłem do kościoła?
W tym miejscu moglibyśmy przeprowadzić dalszą, z pewnością obszerną, analizę tego, skąd biorą się tego typu postawy, ale niech - zostawiając teraz na boku wszystkie okoliczności - przemówi do nas natchnione słowo z Listu do Filipian: "A modlę się o to, aby miłość wasza doskonaliła się coraz bardziej i bardziej w głębszym poznaniu i wszelkim wyczuciu dla oceny tego, co lepsze, abyście byli czyści i bez zarzutu na dzień Chrystusa (…)" (Flp 1,9-10).
W adwencie postawmy na szczerość, na stanięcie w prawdzie przed Bogiem, ludźmi i przed samym sobą. To bardzo potrzebny zabieg - nazwać po imieniu, kim jestem, jaka jest moja historia, w jakim momencie życia się znajduję i czego jeszcze od życia oczekuję. Od tego może zacząć się gruntowna przebudowa mojego serca. "Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego; każda dolina niech będzie wypełniona, każda góra i pagórek zrównane, drogi kręte niech staną się prostymi, a wyboiste drogami gładkimi" (Łk 3,4-5). Marana tha!
Skomentuj artykuł