Dariusz Piórkowski SJ: dążenie do świętości nie zawsze oznacza spokój, pomyślność i poważanie

"Gdyby dzisiaj zrabowano, skonfiskowano Kościołowi w Polsce - ale też każdemu chrześcijaninowi - mienie z powodu wiary, to czy przyjęlibyśmy to z radością, z prawdziwą wewnętrzną wolnością? Czy nie podniosłoby się larum, w imię sprawiedliwości, że nie traktuje się nas poważnie, że to skandal, niesprawiedliwość? Czy nie domagalibyśmy się zwrotu mienia? Dzisiaj raczej wolelibyśmy »uświęcenie« przez życie tak jak wszyscy inni, w spokoju, pomyślności, poważaniu" - napisał Dariusz Piórkowski SJ na Facebooku.
"Przypomnijcie sobie dawniejsze dni, kiedy to po oświeceniu wytrzymaliście wielkie zmaganie, to jest udręki, już to wystawieni publicznie na szyderstwa i prześladowania, już to stawszy się towarzyszami tych, którzy to przeżywali. Albowiem współcierpieliście z uwięzionymi, z radością przyjęliście rabunek waszego mienia, wiedząc, że sami posiadacie majątek lepszy i trwały. Nie pozbywajcie się więc nadziei waszej, która ma wielką zapłatę. (Hbr 10, 32-35)
Autor Listu do Hebrajczyków każe im sięgnąć do przeszłości i patrzeć w przyszłość, przeżywając obecną chwilę. Ale momentem, od którego zaczyna się ich przeszłość, jest oświecenie, czyli chrzest. Potem nastąpiły prześladowania z tego powodu. Część adresatów była wystawiona na pośmiewisko i więziona, a druga część współcierpiała z uwięzionymi, a następnie skonfiskowano cały ich majątek. Nie poddali się jednak rozpaczy, lecz zachowali dziwnie jak na ludzi: z radością przyjęli to, że im wszystko zabrano, bo cieszyli się "trwałym i lepszym majątkiem", czyli nadzieją, której pierwsze owoce już obecne były w ich życiu. Ale czym dokładnie?
Musimy wrócić do początku tego rozdziału, gdzie czytamy też zadziwiające słowa, iż Jezus arcykapłan "jedną ofiarą udoskonalił na wieki tych, którzy są uświęcani" (Hbr 10,14). Na pierwszy rzut oka zdanie to zawiera sprzeczność. Jeśli udoskonalił, to po co nadal uświęca?
Słowo "udoskonalić" odnosi się właśnie do oświecenia, czyli do chrztu, a także do związanej z nim obietnicy i nadziei. "Oświeceni" to ci, którzy teraz mają śmiały przystęp do Ojca ( i to na wieki), mają już udział w życiu wiecznym (dlatego mowa o posiadaniu "lepszego i trwałego majątku" - już teraz, nie dopiero po śmierci). "Oświeceni" mają wiarę, nadzieję i miłość - cnoty wlane przez Boga, które dają im siłę. Mają Ducha Świętego, kosztują już darów życia wiecznego.
Doskonałość, którą już posiadają wszyscy ochrzczeni, zaczyna się od chrztu i dotyczy przyszłości - ostateczne spełnienie obietnicy Boga, chociaż już w niej się uczestniczy. Nadzieja na tym polega, że wierzący mają pewność, ufność w to, że dziedzictwo jest im obiecane i Bóg się z tego nie wycofa.
Natomiast "uświęcenie" to dynamiczny proces, który następuje między "oświeceniem", czyli chrztem, a wypełnieniem nadziei, czyli osiągnięciem pełni dziedzictwa. Jest to wewnętrzne przeobrażenie człowieka, aby "doskonałość" podarowaną było widać w ich słowach, cnotach i czynach. I to "uświęcenie", czyli uczenie się wytrwałości, ufności, współcierpienia i cierpienia z powodu odrzucenia przez "świat", nie dokonuje się bezboleśnie i bez ogołocenia. Chociaż jak czytamy, Hebrajczycy nie są ciągle prześladowani, chociaż ciągle na to narażeni.
I ten aspekt uświęcenia jest bardzo trudny zarówno dla wierzących, a tym bardziej dla niewierzących. Bo jeśli Bóg kocha, jeśli "oświeca", jeśli daje udział w życiu wiecznym, czyni swoimi synami i córkami, obiecuje pełnię szczęścia, to dlaczego częścią tego uświęcenia jest prześladowanie, zabranie mienia, pośmiewisko? Czy nie powinno być na odwrót? Czy właśnie z powodu bycia włączonym w życie Boga, nie powinni doświadczać powodzenia, być chronionymi, strzeżonymi przed wszelkimi przeciwnościami i cierpieniem?
Niestety, w tym właśnie kierunku często popycha wierzących i cały Kościół pokusa władzy, pomyślności i triumfalizmu. Nigdzie Jezus nie każe szukać prześladowań i cierpień, ale wyraźnie mówi, że jeśli chrześcijanie będą żyli autentycznie Ewangelią, to jednych będą przyciągać, a inni będą ich odrzucać a nawet prześladować. Kto to lubi?
Gdyby tak dzisiaj zrabowano, skonfiskowano Kościołowi w Polsce - ale też każdemu chrześcijaninowi - mienie z powodu wiary, to czy przyjęlibyśmy to z radością, z prawdziwą wewnętrzną wolnością? Czy nie podniosłoby się larum, w imię sprawiedliwości, że nie traktuje się nas poważnie, że to skandal, niesprawiedliwość? Czy nie domagalibyśmy się zwrotu mienia? Dzisiaj raczej wolelibyśmy "uświęcenie" przez życie tak jak wszyscy inni, w spokoju, pomyślności, poważaniu. Często Kościół, świadomie lub nie, szuka poparcia władzy politycznej, co znowu zaczyna się dziać na naszych oczach, aby zabezpieczyć siebie. Zwykle traci się wtedy własną tożsamość i idzie na kompromisy. Prześladowania, zabranie nam czegoś zwykle postrzegamy jako katastrofę. Twierdzimy, że tak nie powinno być. Rzeczywiście, po ludzku to niesprawiedliwe. A skąd możemy być tego tacy pewni, że to katastrofa? Czy raczej nie stoi za tym starotestamentalne oczekiwanie, że skoro należymy do Boga, to nic złego nie powinno nas spotkać?
A może dzieje się tak, bo nie żyjemy nadzieją? Nie mamy poczucia, że już uczestniczymy w życiu Bożym, a dopiero wszystko (może) rozstrzygnie się po śmierci? Ta niepewność, lęk powoduje chęć zabezpieczenia, pokładania ufności w tym, co mamy i co stworzyliśmy.
Skomentuj artykuł