Wiele wskazuje na to, że Jezus nie był typem silnego fizycznie macho, który zagryzając zęby zniósł katusze i tak nas ocalił.
W Ewangelii według św. Marka czytamy, że kiedy Józef z Arymatei poszedł do Piłata poprosić o zdjęcie ciała Jezusa z krzyża, namiestnik zdziwił się na wieść o rychłej śmierci Króla Żydowskiego (Por. Mk 15, 44). Św. Jan wspomina, że sami arcykapłani wymogli na rzymskim prokuratorze, aby przed świętem szabatu dobić skazańców, łamiąc im nogi. Uczyniono tak wobec dwóch współwiszących przestępców, bo jeszcze żyli, lecz gdy żołnierze "podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni" (J 19, 33). Pewnie nikt się tego nie spodziewał.
Chrystus umarł "stosunkowo" szybko. Kara ukrzyżowania została tak wymyślona, aby niemiłosiernie przedłużała agonię. Niektórzy skazańcy wili się w mękach kilka dni. Tymczasem Jezus po trzech godzinach wiszenia na krzyżu przestał oddychać. Zabrakło Mu siły, aby podnosić się na ramionach i wspierać na przybitych nogach. Dlaczego wczesna śmierć Jezusa zaskoczyła Piłata?
Są różne teorie na ten temat. Jedni twierdzą, że to sam Jezus w odpowiednim momencie zdecydował, kiedy powinien odejść. Gdy zorientował się, że wszystko się dokonało, bo został przybity do krzyża, nie widział już powodu, dla którego miałby dalej cierpieć. Zwolennicy tej hipotezy powołują się na wyznanie samego Jezusa, który twierdził, że może swoje życie oddać i może je znów odzyskać (Por. J 10, 18). Innymi słowy, Jezus nie umarł, ponieważ stanął u kresu swych sił i utracił zbyt wiele krwi, lecz ponieważ sam wyznaczył sobie godzinę śmierci. Taka interpretacja jest jednak szyta grubymi nićmi. Głównie dlatego, że odziera Jezusa z człowieczeństwa. Cierpiał jako człowiek, ale życie kończy jako Bóg - suwerennym aktem swej woli. Oprócz samobójców, żaden człowiek nie decyduje, o której godzinie umrze. Poza tym, wedle tej wersji równie dobrze Jezus mógłby umrzeć po dwóch godzinach albo po czterech.
Inni wyjaśniają, że tak "szybki" zgon Jezusa to skutek ogromnego wyczerpania organizmu po biczowaniu, które zwykle było wstępem do ukrzyżowania, ale mogło niemalże zabić. Nie wiemy, ile razów otrzymał Jezus. Jednakże świadectwa ewangeliczne nie sugerują, aby żołnierze przesadnie przekroczyli zwyczajową miarę. Czy możemy przypuszczać, że Jezus został potraktowany przez nich ze szczególnym okrucieństwem, gorzej niż dwaj złoczyńcy, którzy też ucierpieli tę samą karę? Mało prawdopodobne. Ewangeliści z pewnością nie omieszkali by o tym wspomnieć. Ale milczą na ten temat.
Z relacji św. Jana wynika, że kara biczowania nie miała zabić. Piłat zlecił ją z zamiarem "nasycenia" przeciwników, by następnie wypuścić Jezusa na wolność. Żołnierze wprawdzie zrobili więcej niż im kazano, bo wyszydzili Jezusa i założyli Mu koronę cierniową, ale później Jezus wraca o własnych siłach i zupełnie trzeźwo rozmawia z Piłatem.
Podobnie twierdzi św. Łukasz, cytując słowa Piłata: "Każę Go więc wychłostać i uwolnię" (Łk 23, 16). W sumie według tego ewangelisty nie wiadomo, czy ta kara w ogóle nastąpiła, ale można się domyślać, że przed wyjściem na Golgotę żołnierze zadali Chrystusowi rutynową mękę biczami. Św. Marek notuje, że Piłat Jezusa "kazał ubiczować i wydał na ukrzyżowanie" (Mk 15, 15).
Jest jeszcze trzecia możliwość. Jezus mógł być zwykłym, zdrowym mężczyzną, ale słabszym niż przeciętni mężczyźni w Jego czasach. Kto wie, czy właśnie w tej cesze Chrystusa nie ujawniło się także Jego uniżenie i pokora. Może w tej fizycznej słabości ciała prześwitywała moc Boża, która działała właśnie w tym, co po ludzku wydaje się niedorzeczne.
O. Raniero Cantalemessa w książce "Nasza wiara" twierdzi, że "droga na Kalwarię nie była dla Chrystusa pokazem umiejętności. On nie wstydzi się pokazać swojej słabości fizycznej: już od samego początku chwieje się pod ciężarem nałożonym na Jego barki, podczas gdy Jego dwaj towarzysze męki z większym męstwem dźwigają krzyż". Wprawdzie św. Jan pisze, że Chrystus "sam dźwigając krzyż, wyszedł na miejsce zwane miejscem Czaszki" (J 19, 17), to jednak inni ewangeliści przytaczają znany epizod z Szymonem z Cyreny, który został przymuszony do dźwigania poprzecznej belki krzyża zamiast Jezusa. Przez pewien czas Chrystus w ogóle nie niósł swego krzyża, chociaż nabożeństwo Drogi Krzyżowej uwieczniło tę scenę inaczej. Tutaj Szymon tylko pomaga Chrystusowi, dźwigając pionową belkę krzyża. Może więc ewangeliści przesadzili? Czy Jezus nie powinien jednak sam donieść krzyża aż na miejsce straceń? Czy fakt, że pozwolił, aby Szymon wyręczył Go od dźwigania krzyża, nie wystawia na próbę naszego wyobrażenia o konieczności znoszenia cierpienia w pojedynkę aż do końca?
W Chrześcijańskim Parku Rzeźby w Korei Południowej znajduje się przedstawienie Chrystusa na krzyżu, który wygląda jak zwycięzca mistrzostw świata w kulturystyce. Umięśniony Jezus - Atlas podpiera sobą cały świat. Jeśli to obraz duchowej siły Jezusa, można by go przełknąć. Ale jeżeli mamy tutaj do czynienia z wyobrażeniem niemalże nadludzkiej siły Jezusa, to ocieramy się nie tylko o przesadę, ale i o herezję. Skoro Chrystus we wszystkim był wyjątkowy, to dlaczego nie mógł przybrać postaci greckiego herosa? Czy jednak w ten sposób nie czynimy Go kimś odległym od naszych ludzkich doświadczeń?
(fot. zrzut ekranu ze strony nimble.news)
Kolejny obraz cierpiącego Chrystusa, choć wydaje się przeciwieństwem tego pierwszego, również wyraża ludzką wizję wszechmocnego Zbawiciela. To scena biczowania z filmu Mela Gibsona "Pasja", która, rzecz jasna, jest reżyserską interpretacją, wyraźnie zresztą przerysowaną. Najbardziej kontrowersyjny jest pewien ważny szczegół. W filmie widzimy, że żołnierze z początku mieli zamiar wymierzyć "łagodną" karę rózgami. Po kilkunastu uderzeniach Jezus upadł na ziemię. I prawdopodobnie by skończyli, gdyby nie podniósł się i nie stanął na równe nogi. Ten gest, odebrany jako pokaz nieugiętości, rozjuszył oprawców. Natychmiast wzięli do rąk bardziej wyrafinowane, ostrzejsze narzędzia tortur i tak skatowali Chrystusa, że wyrywane kawałki Jego ciała latały w powietrzu, a On sam w końcu osunął się na ziemię, leżąc w kałuży krwi. Po takim zmaltretowaniu i utracie krwi mało kto z ludzi byłby w stanie przeżyć.
Czy nie kryje się w tym sugestia, że skoro Chrystus kochał bezgranicznie, to czyż nie mógł wytrzymać takiego cierpienia i bestialstwa? Jeśli "miłość wszystko przetrzyma" (1 Kor 13,7), to czyż nie powinna mierzyć się z tak ekstremalnym cierpieniem fizycznym? Niebezpieczeństwo pojawia się w tym, że tutaj Jezus również jawi się jako nadludzki siłacz, który zbawia przez ogrom znoszonego bólu. Co więcej, sam prowokuje do tego katów. W jaki sposób to wyobrażenie o sposobie wyrażania miłości przez Jezus by się zachwiało, gdyby za pierwszym razem nie podniósł się z ziemi? Czy okazałby słabość nieprzystającą do Zbawcy? Dlaczego reżyser wolał, by Jezus wstał?
Myślę, że za tymi przykładami ukrywa się ta sama trudność, która nie pozwala nam dopuścić do siebie braku reakcji wobec przemocy i zła. Na siłę instynktownie chcemy odpowiedzieć siłą. Na niesprawiedliwość, niesprawiedliwością. Słaby Jezus, który w gruncie rzeczy był człowiekiem z krwi i kości, za bardzo raziłby naszą zamaskowaną pychę. Słabszy od współwiszących łotrów? Niemożliwe. A dlaczegóż by nie? W ten sposób Bóg burzy nasze iluzje o wielkości i wszechmocy.
Ilu chrześcijan myśli do dzisiaj, że nasze zbawienie zależało od intensywności i długości cierpienia Jezusa. Łatwo wtedy usprawiedliwić każdą formę cierpienia i nadać mu miano szlachetności. Wykoślawiony mistycyzm cierpienia chciałby, aby Jezus konał na krzyżu kilka dni i nie dawał za wygraną. Przez wieki uważano, że szczytem doskonałości chrześcijańskiej było zadawanie sobie bólu fizycznego w imię naśladowania cierpiącego Pana. Ale Jezus nigdy nie powiedział, że przyszedł na świat, aby cierpieć i szukać cierpienia. Nie kazał nam też cierpieć dla cierpienia, lecz brać swój krzyż na każdy dzień, który czasem może być cierpieniem fizycznym, jeśli ludzie zadają go ze względu na Chrystusa. Ale najczęściej nim nie jest. Rezygnacja z tego, co moje, z własnych oczekiwań, z wolnego czasu, z niespełnionych planów, bywa trudniejsza. Inne formy cierpienia fizycznego Jezus leczył i uzdrawiał.
Moc miłości nie tkwi w fizycznej krzepie. Jeden może znieść więcej, drugi mniej. Ale nie można mierzyć miłości zdolnością do znoszenia bólu. Im więcej wytrzymasz, tym bardziej kochasz. Cierpienie Jezusa było konieczne po to, aby zatrzymać falę przemocy i nie odpowiadać na nią. Nie było jednak konieczne, by nasycić Boga żądnego ofiary z człowieka. Wówczas Jezus musiałby konać na krzyżu w nieskończoność.
Dariusz Piórkowski SJ - rekolekcjonista i duszpasterz. Pracuje obecnie w Domu Rekolekcyjnym O. Jezuitów w Zakopanem. Jest autorem m.in. Książeczki o miłosierdziu.
Skomentuj artykuł