Dariusz Piórkowski SJ: Z Kościoła powoli znikają "zakazane tematy". Nie mówiło się o nich, żeby nie gorszyć ludzi
Na Synodzie o synodalności poruszane są tematy, o których często nie chcemy mówić albo chcemy, tylko nie ma takiej możliwości, by wypowiedzieć to, co trapi wiele osób - pisze Dariusz Piórkowski SJ. Publikujemy cały wpis zamieszczony na Facebooku.
Jednym z nich są grzechy i cierpienie zadawane w Kościele innym przez duchownych. Prawda jest taka, że na wielu synodach i soborach powszechnych w historii Kościoła ten temat pojawiał się niezmiennie. Stąd tyle kanonów, dekretów, kar, reform związanych z duchowieństwem. Różnica polega na tym, że dawniej mówiono o tym w wąskim gronie biskupów, opatów, teologów zakonnych. Do ogółu to nie docierało.
I to jest właśnie podstawowa zaleta i dobra praktyka, którą ten synod wypracowuje. Miejmy nadzieję, że powoli będzie stawać się standardem w diecezjach, parafiach, wspólnotach. Kto by pomyślał jeszcze po II wojnie światowej, że na synodzie biskupów wybrzmią głosy, których dotąd nie dopuszczano, wyciszano i uważano za „zakazane” tematy. Dlaczego się ich zakazywało? Oczywiście, by nie gorszyć wiernych, często po prostu zaprzeczano faktom: u nas nic takiego się nie dzieje.
Bardzo często motywem tabuizacji i ukrywania bolesnej prawdy było i jest chęć ochrony autorytetu księdza czy biskupa, właściwie zlanie jego urzędu ze świętością. I rozumiem, że nie każdy grzech i zło trzeba ujawniać – właśnie między innymi dlatego spowiedź jest obłożona tajemnicą, a jej złamanie ekskomuniką czy innymi karami. Ale rozciąganie tej zasady na wszystkie przypadki, zwłaszcza tam, gdzie dochodzi do przestępstw i czasem wręcz systemowego krzywdzenia dzieci, słabszych i w ogóle każdego człowieka, ukrywanie, zamiatanie pod dywan i zmowa milczenia jeszcze bardziej zaognia problem.
Taką sprawą jest poruszona także na synodzie sprawa wykorzystywania sióstr zakonnych przez duchownych. I to w różnych obszarach: seksualnie, podczas spowiedzi, w towarzyszeniu duchowych, w traktowaniu ich jak służące itd. Myślę, że nie chodzi tylko o same siostry zakonne, ale o często skandaliczne podejście do kobiet, czasem niestety motywowane nawet Pismem świętym. Nasłuchałem się wielu historii żon, które z płaczem opowiadają, jak cierpią na skutek wypaczonego rozumienia roli kobiety w małżeństwie. Dochodzi do tego, że poddanie kobiety mężowi interpretuje się jako gotowość do współżycia w każdym czasie i kiedy tylko mężczyzna ma chęć. Przyznam, że jest to obrzydliwe. Mężczyźni mają prawo, a kobieta ma obowiązek. Nie, to nie jest nauczanie z przeszłości. To się wciąż dzieje na naszych oczach.
Ostatnio słyszałem wypowiedź duchownego, który oburzał się na kobiety, że chcą się stać takie jak mężczyźni, czyli…dążyć do sukcesu. A więc mężczyzna może, a nawet na prawo dążyć do sukcesu, a kobieta ma służyć mężczyźnie w tej „niełatwej” drodze. Jeśli mężczyzna jest „wyżej” niż kobieta, jeśli „namaszczone” ręce kapłana są stworzone do wyższych rzeczy niż gotowanie, pranie, sprzątanie, łatwo wtedy o wykorzystanie swojej pozycji i zmanipulowanie kobiet. Nie twierdzę, że to się dzieje nagminnie, choć skali tego typu wykroczeń przeciw człowiekowi i Bogu nie znamy.
Pewnego dnia przyszła do mnie siostra zakonna, która pracowała w zakrystii. Drżąca, pełna wstydu i lęku, opowiedziała mi swoją historię, ból i bezsilność. Była wielokrotnie wykorzystana przez proboszcza. A wykorzystanie nie zachodzi dopiero wtedy, gdy mamy do czynienia z gwałtem. Siostra była zastraszana, a kiedy powiedziała o tym swojej przełożonej, ta zabroniła jej w ogóle krytykować proboszcza, bo…. siostry stracą pracę w tym kościele. To jest właśnie to dodatkowe uwikłanie i systemowe chore działanie. Siostra stała się środkiem do celu. Miała nieść krzyż. Myślałem, że eksploduję, gdy to usłyszałem.
Każde zło wyjawiane jest już w dużej mierze minimalizowane. Zło chce działać w ukryciu. W przypowieści o pszenicy i życicy nieprzyjaciel, czyli diabeł, nasiał życicy między pszenicę pod osłoną nocy, gdy ludzie spali. Tylko pan pola wiedział, kto, kiedy, w jakim celu i co nasiał w ciemności. Dla mnie jest to znak wyraźnego działania Ducha Świętego, który w taki, często bolesny sposób, oczyszcza Kościół. Owszem, można powiedzieć, że często wszystko dzieje się za późno. Ale nie wiem, czy jest jakaś instytucja na tym świecie, która otwarcie zaczyna mówić o swoich problemach, grzeszności i ciemności. I nie uważam, że Kościół (czyli wszyscy ochrzczeni) mają się na okrągło bić w piersi. Nie, należy nazywać rzeczy po imieniu, żałować, reformować, rugować z potocznego nauczania dziwne, a nawet skandaliczne interpretacje Pisma świętego, które wcale nie pochodzą od Ducha, lecz są smutnym chwastem „światowości” i wrogości wobec Boga i człowieka.
Skomentuj artykuł