(fot. shutterstock.com)
Niewiele drgnęłoby w życiu Bartymeusza i Zacheusza, gdyby nie ich silne pragnienie, które pomogło im przezwyciężyć liczne przeszkody i przebić się do Jezusa.
"Syn Człowieczy przyszedł odszukać i zbawić to, co zginęło" (Łk 19, 10).
Jezus idzie do Jerozolimy. Św. Łukasz wyraźnie sugeruje, że przez Jerycho - miasto grzechu - miał tylko przechodzić. A jednak zwrócił uwagę na dwóch mężczyzn, bo zatrzymała Go na chwilę ich wiara. Łączy ich wiele, choć z pozoru pochodzą z różnych światów. Pierwszy to ślepy Bartymeusz, który żebrze u bram miasta. Skoro choroba to kara za grzechy, społeczność traktuje go jak wyrzutka, wykluczonego poza wspólnotę. Drugi "wyróżniony" przez Jezusa to wytykany palcami Zacheusz, bogaty szef celników. Można przypuszczać, że nikt nie przymuszał go do podjęcia tego fachu. To jego własny wybór, który skazał go na ostracyzm i pogardę. Żeby było ciekawiej, imię "Zacheusz" oznacza "sprawiedliwy". Na większą ironię nie można już było się zdobyć.
Obu panów Jezus spotyka przy drodze, nie wśród tłumu. Obaj podzielają też silne pragnienie: chcą widzieć. Bartymeusz pragnie ujrzeć światło, Zacheusz już wprawdzie widzi fizycznie, ale jeszcze nie przejrzał duchowo. Chce "koniecznie" zobaczyć Jezusa. Ewangelista używa tutaj greckiego słowa "dzeteo", które oznacza "szukać tak, aby znaleźć". Zresztą, podobnym pragnieniem kieruje się Jezus. To sedno Jego misji: znaleźć i uratować grzeszników. Chodzi więc o szukanie pełne determinacji, aż się nie znajdzie, a nie do momentu natrafienia na pierwszą lepszą przeszkodę.
Bartymeusz i Zacheusz działają w sposób zdecydowany. Wiele wskazuje na to, że słyszeli coś wcześniej o Jezusie, choć nigdy Go nie spotkali. On sam przychodzi do nich. Muszą jednak pokonać wiele przeszkód, by Go zobaczyć. Robią więc wszystko, co w ich mocy, by zwrócić na siebie uwagę. Ślepiec domaga się pomocy Jezusa, chociaż tłum go ucisza. Celnik wdrapuje się na drzewo, bo w tłumie z powodu niskiego wzrostu "nic" nie widzi.
Obaj wykazują się postawą konieczną do tego, by przestąpić próg królestwa Bożego: stają się jak dzieci (Por. Łk 18, 17). Zdobywają się na niekonwencjonalne zachowania. Wychodzą z tłumu. Bartymeusz krzyczy tym głośniej, im bardziej jest uciszany. Nic sobie nie robi z reakcji tłumu. Zacheusz niczym dziecko wchodzi na drzewo. Nie przejmuje się tym, co sobie pomyślą inni.
Pragnienie obu mężczyzn się spełnia. Zaczynają widzieć, bo również Jezus chciał ich ujrzeć i odnaleźć w tłumie. W dodatku pierwszą osobą, którą widzi Bartymeusz, jest Chrystus. Wskutek spotkania w cztery oczy z Jezusem, obaj doświadczają diametralnej zmiany w życiu. Uzdrowiony ślepiec wstaje na równe nogi, opuszcza pobocze drogi i rusza za Jezusem. Zapewne także wchodzi z nim do domu Zacheusza, na powrót stając się częścią wspólnoty.
Celnik zdobywa się się na zaskakującą deklarację. Pod wpływem spotkania z Jezusem zrodziły się w nim nowe pragnienia, na które wcześniej by się nie zdobył. Wygląda na to, że być może nie porzuci od razu swego zajęcia, bo Jezus tego nie żąda. Nadal będzie robił to, co robił, ale już inaczej, z inną perspektywą, z nową motywacją.
Wniosek jest prosty: żeby życie się zmieniło, nie wystarczy wiedzieć o Jezusie. Trzeba Go spotkać. Niewiele ruszyłoby w życiu Bartymeusza i Zacheusza, gdyby nie ich silne pragnienie, które pomogło im przezwyciężyć liczne przeszkody. Jezus wprawdzie przychodzi do człowieka, przybliża się do Niego, ale człowiek musi zrobić ten mały krok: wykazać, że mu zależy. Trochę się napocić i nie poddać się przeciwnościom.
Zacheusz odczuwał pragnienie spotkania z Chrystusem na długo przed swoją decyzją o rozdaniu majątku ubogim. Co jednak musiał zrobić? Widząc swoje ograniczenie, stanął przed wyborem: albo przekroczę swoje ograniczenie i zrealizuję moje pragnienie albo poddam się ograniczeniu i wygaszę w sobie pragnienie. Nawet jeśli za jego działaniem kryła się ciekawość, to musiała ona być silna, skoro wybiegł przed tłum i wszedł na drzewo. Nie oczekiwał od Jezusa jakiegoś cudu, może nie miał zamiaru zamienić z Nim żadnego słowa, bo się wstydził lub uważał, że jest tego niegodny. Chciał tylko jednego: zobaczyć, kto to jest. Zapewne zdziwił się, że Jezus znał jego imię i postanowił wprosić się do jego domu, zanim z ust Zacheusza padła obietnica, że zadośćuczyni wszystkim, których skrzywdził.
Nieprzypadkowo Katechizm Kościoła Katolickiego całą opowieść o drodze wiary rozpoczyna od pragnienia Boga (KKK 27-30). Nie moglibyśmy w życiu niczego osiągnąć, gdybyśmy poprzestali jedynie na wiedzy. Samo poznanie nie wystarcza do podjęcia działania. Potrzebne jest jeszcze chcenie, które św. Tomasz z Akwinu nazywa pożądaniem - usilnym pragnieniem woli. Ale też chcenie pozbawione prawdziwej wiedzy przypomina chorągiewkę na wietrze.
Mam wrażenie, że jednym z powodów słabnącej wiary wśród ochrzczonych jest właśnie to, że w katechezie i kazaniach nie zaczyna się od pragnienia Boga, lecz często od wymagań moralnych. Człowiek jeszcze nie pragnie Boga, ma mgliste pojęcie o Jego obecności, a równocześnie każe mu się zachowywać różne przykazania i przepisy. Łatwiej jest coś nakazać niż wzbudzić dobrowolne pragnienie w człowieku. O wiele lepiej radzą sobie z tym reklamodawcy i marketing. Jest popyt, jest sprzedaż. W Kościele różnie z tym bywa.
Historia Zacheusza i Bartymeusza potwierdza prawdę, która brzmi jak truizm: jeśli czegoś bardzo chcemy, potrafimy dać z siebie wszystko, by osiągnąć przedmiot naszych pragnień. Analogicznie bywa z wiarą. Jeśli żywimy pragnienie Boga, codzienna modlitwa i moralność chrześcijańska nie są postrzegane jako ciężar, lecz jako zdrowo rozumiana konieczność.
Zaskakująca reakcja Jezusa wobec Zacheusza objawia jeszcze inną ważną prawdę: ludzie nie dzielą się na podłych i wielkich. Tylko fałszywy, nie-ewangeliczny moralizm firmuje taką czarno-białą alternatywę: albo jesteś nieskazitelnie czysty i doskonały albo jesteś skończonym draniem. Tymczasem w każdym z nas wielkość miesza się z małością. Możemy pragnąć i czynić dobro, nawet jeśli obciąża nas jeszcze jakaś forma zła. Benedykt XVI w jednej ze swoich katechez wyraża podobne przekonanie: "Również w otchłani grzechu nie gaśnie w człowieku iskra, która pozwala mu odróżnić prawdziwe dobro, zasmakować w nim i tym samym rozpocząć proces podnoszenia się z upadku, w którym Bóg darem swojej łaski przychodzi zawsze z pomocą". Widać to jednak dopiero wtedy, gdy próbujemy wejść w orbitę spojrzenia Boga, który dostrzega cząstkę samego siebie w każdym człowieku.
Z kolei jeśli zamazuje się w nas świadomość pragnienia Boga, na drodze wiary powalają nas rozmaite przeszkody. Nie możemy spotkać Pana albo uważamy Go za kogoś dalekiego, ponieważ obciąża nas praca, obowiązki, grzechy, uzależnienia, fałszywe obrazy Boga, bunt przeciwko złu, różnego rodzaju ideologie, rygoryzm moralny, luźne podejście do moralności, w końcu przekonanie, że czas jest naszą własnością.
Co zrobić, żeby rozbudzić w sobie pragnienie Boga? Jak w tym świecie i w sobie szukać Boga?
Benedykt XVI w Roku Wiary wygłosił katechezę na temat "tajemniczego pragnienia Boga" (7 listopada 2012). Papież naucza, że chociaż pragnienie Boga okrywa tajemnica, nie jest ono oderwane od ludzkiego życia, spadające na nas niejako z kosmosu. Przeciwnie, "każde pragnienie, które pojawia się w sercu człowieka, stanowi echo zasadniczego pragnienia, które nie jest nigdy w pełni zaspokojone". Na pragnienie Boga najbardziej naprowadza doświadczenie ludzkiej miłości, zwłaszcza erotycznej w małżeństwie. Ale inne autentycznie ludzkie i dobre doświadczenia też odbijają w sobie to jedno pragnienie.
Oczywiście, pragnienie Boga nie ujawnia się w świadomości człowieka mimowolnie. Benedykt XVI pisze, że można je odkryć na drodze "pedagogii pragnienia" zarówno dla tych, którzy wierzą jak i różnego rodzaju Zacheuszów. Taka pedagogia jest ważna także dla rodziców, którzy przekazują dar wiary swoim dzieciom.
Zdaniem Ojca Świętego, "pedagogia ta obejmuje przynajmniej dwa aspekty. Po pierwsze, uczenie się bądź uczenie się na nowo znajdowania smaku w autentycznych radościach życia (…): rodzinie, przyjaźni, solidarności z cierpiącymi, rezygnacji z własnego «ja», by służyć drugiemu człowiekowi, umiłowaniu wiedzy, sztuki, piękna natury — wszystko to oznacza ćwiczenie wewnętrznego smaku i wytwarzanie skutecznych przeciwciał na rozpowszechnioną dziś banalizację i nijakość". Jeśli w życiu będzie mniej powierzchowności, wtedy wyraziściej ujawni się pragnienie Boga.
Drugim aspektem odkrywania w sobie pragnienia Boga jest "niezadowalanie się nigdy tym, co się osiągnęło". Oczywiście, nie z perfekcjonistycznych pobudek, lecz po to, by nie osiadać na mieliźnie i dążyć do ciągłego ewangelicznego rozwoju. Za pragnieniem Bartymeusza i Zacheusza ukrywa się pewien brak. Może z tego powodu musimy doświadczać upadku, by dostrzec, że nie jesteśmy samowystarczalni.
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł