"O Krzyżu, bądź pozdrowiony, jedyna nasza nadziejo" - głosi znana starożytna pieśń pt. Sztandary Króla się wznoszą, która służy jako hymn brewiarzowy na nieszpory w Wielkim Tygodniu.
Hymn wskazuje na paradoks krzyża, polegający na odwróceniu wartości: drzewo hańby, śmierci i klęski staje się miejscem chwały i zwycięstwa Chrystusa, a przez to znakiem nadziei dla człowieka. Nadziei oczyszczenia, odkupienia, przywrócenia do życia. Ale też nadziei, że zostaniemy zachowani od złego oraz umocnieni w naszych ziemskich trudach i cierpieniach. Chodzi więc o nadzieję, jaka zaczyna się w naszym zwyczajnym życiu tu, na ziemi, ale która sięga wieczności i ostatecznego celu życia człowieka.
Nadzieja na wytrwanie
Na Kalwarii, obok krzyża Chrystusa, stały dwa inne krzyże. Na obu zawisł ogrom cierpienia. Krzyż złego łotra pozostał jednak samą udręką, "czystym" cierpieniem, zmarnowanym trudem. Krzyż dobrego łotra był takim przeżywaniem cierpienia, że doprowadził do przemiany i pojednania. Ale stało się to dlatego, że dobry łotr spojrzał z miłością na ukrzyżowanego Jezusa.
Krzyż Chrystusa stanowi "jedyną nadzieję" dla tych, którzy są cierpiący, znękani, utrudzeni - faktycznie dla wszystkich ludzi. Nie ma bowiem człowieka, który nie doznawałby bólu, fizycznego czy duchowego, pochodzącego od świata, czy takiego, który sam sobie zadaje. Bólu zawinionego i - niezawinionego, jak w przypadku biblijnego Hioba. Tak naprawdę, nie ma życia bez ofiary, wyrzeczenia, trudu, wysiłku, cierpienia. Każdy człowiek żyjący na ziemi niesie swój krzyż. Większy czy mniejszy, taki, jaki jest w stanie unieść, jaki jest przeznaczony właśnie dla niego. Niezależnie od tego, czy jest wierzący, czy nie, niezależnie od tego, jak ten krzyż pojmuje i jak go przyjmuje, jaki ma do niego stosunek.
Bez Chrystusowego krzyża ludzkie cierpienie pozostaje niewytłumaczalne, bezsensowne, jakby bezwartościowe. Poza Bogiem trudno stawić mu czoła. Dlatego więc warto patrzeć z miłością na krzyż Chrystusa, adorować go, w nim odnajdywać sens swego cierpienia.
A krzyż Chrystusa jest właśnie znakiem, że Bóg podzielił ludzki los. Razem z człowiekiem przyjął mękę, samotność, zniósł szyderstwo i niesławę, okazał bezbronność i wybaczył prześladowcom. Kiedy więc patrzymy na krzyż, wiemy, że Syn Boży naprawdę przeżył ludzkie cierpienie. W pełni je podzielił. I nie ma takiego cierpienia, którego by nie doznał. Nie ma takiej winy, wstydu, samotności, głodu, ucisku czy wyzysku, nie ma tortur, więzienia czy morderstwa, przemocy czy zagrożenia, które byłyby Mu obce.
Stąd wiadomo, że nie jesteśmy sami w naszym cierpieniu. Bóg w Jezusie i przez Jezusa stał się rzeczywiście Emmanuelem, Bogiem z nami. Właśnie chrześcijańska nadzieja wynika z wiary w takiego Boga, którego obchodzi ludzki los. Stąd dzięki krzyżowi Chrystusa, człowiek w swym trudzie czuje się spokojniejszy i mocniejszy, gdyż wie, że nie pozostaje sam i jest kochany przez Stwórcę.
Dobrą Nowiną Ewangelii nie jest to, że Bóg przyszedł po to, by nas uwolnić od cierpienia, ale by w nim uczestniczyć.
Ludzkie cierpienie nabiera sensu dlatego, że sam Chrystus, całkowicie niewinny, nie mający żadnego grzechu, zaznał tak wiele bólu i męki. "Bóg własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał" - mówi św. Paweł (por. Rz 8, 32). Słowa te stanowią chyba jedyne wyjaśnienie sensu udręki, trudu, ofiary. Dają siłę wytrwania, przywracają nadzieję.
Chodzi tu o nadzieję w sensie chrześcijańskim. Nie usuwa ona trudów, cierpień, zmagań. Nadaje jednak im sens, wskazuje cel i drogę. Jest czymś znacznie więcej niż zwykłym optymizmem. Pomaga bowiem pogodzić się z tym, czego nie można zmienić i daje odwagę, by zmieniać to, co zmienić można. Umie przeciwstawić się rozpaczy, ale pomaga wykrzesać w nas nowe siły. Pozwala bowiem widzieć dalej aniżeli to, co teraz człowiek widzi cielesnymi oczyma. Nie jest więc "matką głupich", ale mądrością trwania przy życiu. Bo człowiekiem nadziei nie jest jedynie ten, który czeka, ale ten, który się przygotowuje. Stąd wyrazem nadziei chrześcijańskiej jest walka ze złem.
Jezus nie pomniejszał grozy krzyża. Pokazał nawet, że nie należy cierpienia szukać. W Ogrodzie Oliwnym najpierw prosił Ojca: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich (Łk 22, 42). Zabrać "kielich" to znaczy: odsunąć trudny los przeznaczony człowiekowi. Jezus prosił o odsunięcie swego bolesnego losu. Zatem i my nie tylko możemy, ale powinniśmy starać się o uniknięcie cierpienia. Z jednym jedynym wyjątkiem: nigdy za cenę grzechu, zaparcia się, buntu.
Chrześcijaństwo z wielką stanowczością stwierdza, że Bóg nie chce ludzkiego cierpienia i nie cieszy się, kiedy ludzie cierpią. Jakże często cierpimy niepotrzebnie, z własnej winy, wiele cierpienia sami na siebie sprowadzając. Człowiek musi starać się łagodzić cierpienia, likwidować jego źródła, np. egoizm, nienawiść, pogardę. Ale przychodzą też cierpienia jakby spoza nas, których odsunąć nie można.
Jezus przyjął krzyż wtedy, gdy wiedział, że nadeszła godzina Jego męki, naznaczona przez Ojca. Modlił się wówczas długo, wypowiadając najtrudniejsze, ale najbardziej istotne słowa, jakie można wyrzec w obliczu bólu: "Bądź wola Twoja" (por. Łk 22, 42).
Nadzieja na umocnienie
Często człowiek odnosi wrażenie, że w obliczu cierpienia, trudu i śmierci pozostaje sam. Nawet Bóg wydaje się mu wtedy daleki i nieobecny. Mniema, że go opuścił. Ale nieobecność Boga jest tylko pozorna. Doświadczył tego słynny św. Antoni, który, przebywając na pustyni egipskiej w IV wieku, przechodził straszliwe cierpienie wewnętrzne, toczył wielką walkę duchową. Czuł się ogromnie przygnieciony. Kiedy jednak walka ta ustała, zwrócił się do Jezusa: "Panie mój, gdzie byłeś, gdy musiałem tak ciężko walczyć?". "Byłem tutaj" - usłyszał w odpowiedzi. Gdy bowiem człowiek cierpi, Stwórca znajduje się najbliżej niego, podtrzymuje go. Gdy człowiek dźwiga swój krzyż, Bóg jest z nim.
Obecność Boga jest jednak jeszcze głębsza. Chrystus pozostaje nie tylko przy cierpiącym, ale w cierpiącym. Byłem chory, a odwiedziliście Mnie (Mt 25, 36) - mówił. Nie stwierdził: "Byliście chorzy i ci, którzy przyszli was odwiedzić, cieszą się moją łaską". On sam jest chory, słaby, złamany.
André Frossard pisał, że każde cierpienie ludzkie jest pewną formą obecności Boga; kto zaś tego nie rozumie, nigdy niczego nie zrozumie z chrześcijaństwa. Jest to jednak obecność Jezusa cierpiącego, którą można dostrzec jedynie w perspektywie wiary.
Podobnie Blaise Pascal głosił, że Chrystus cierpi mękę aż do końca czasu. Każde ludzkie cierpienie jest dopisywaniem kolejnych rozdziałów do męki Chrystusa.
Bóg więc jest tak blisko cierpiących, że się z nimi wręcz utożsamia. Dlatego i człowiek w cierpieniu winien być blisko Boga: zbliżać się do Niego, a nie oddalać.
Można powiedzieć, że Chrystus nie przyniósł ludzkiego wyjaśnienia tajemnicy cierpienia, ale zasadniczo zmienił do niego stosunek. Wskazał, że krzyż nie jest bezużyteczny i nie musi oznaczać przegranej czy klęski. I że cierpiący mogą czuć się szczęśliwi, gdyż ich udziałem będzie nadchodzące królestwo Boże. Przez swój przykład Jezus dowiódł, że nie jest ono daremne. Dlatego wiara w Niego nadaje wartość cierpieniu i przywraca nadzieję. Może dawać taką siłę, jak papieżowi Janowi Pawłowi II, o którym Joachim Navarro-Valls, rzecznik Stolicy Apostolskiej, powiedział kiedyś, podczas jednej z konferencji prasowych: "To wspaniały człowiek, nawet nie pamięta, że niesie krzyż".
Krzyż daje nadzieję, że wszelkie zło, przez jakie musimy przechodzić, nie tylko nie musi nas zniszczyć, ale może stać się drogą duchowej przemiany, a nawet umocnienia.
Nadzieja na miłość
Mylące jest skrótowe określenie, że krzyż oznacza cierpienie i udrękę. Cierpienie jest tylko znakiem, zewnętrznym wyrazem. Krzyż wyraża przede wszystkim poddanie Ojcu i miłość do człowieka. Jest najwyższym dowodem miłości do człowieka, jak to ujmuje Ewangelia: "Nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za osobę, którą miłuje" (por. J 15, 13).
O tym przypomina zawsze Msza święta, która w drugim kanonie zawiera słowa: "On to, gdy dobrowolnie wydał się na Mękę...". Wydał się dobrowolnie, a więc całkowicie świadomie, z miłości, dla nas i dla naszego zbawienia. Wydał się dobrowolnie to znaczy świadomie przyjął wolę swego Ojca. I na tym polega wielkość ofiary krzyża: nawet nie na ilości poniesionego bólu, ale na sposobie przyjęcia go, na stopniu zgody, na ogromie miłości.
Chodzi o miłość okazaną w chwili nienawiści, poniżenia, tortury; wyrażoną w momencie, gdy zło pokazało całą swoją niszczącą moc. Krzyż Chrystusa był przejściem przez piekło stworzone przez ludzki grzech na ziemi. Było to przejście w postawie nie tylko całkowitego posłuszeństwa Ojcu, ale też miłości do wszystkich ludzi, także do tych, którzy zadawali Mu ból. Dlatego krzyż daje nadzieję, że miłość jest możliwa w każdych warunkach i w każdej sytuacji.
Krzyż wywołuje więc nie tylko współczucie, ani tym bardziej przygnębienie, ale głównie zdumienie i wdzięczność. Każdemu człowiekowi dręczonemu przez wątpliwości i grzech pokazuje on, że tak [...] Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3, 16). Stąd na krzyż Chrystusa możemy patrzeć z wdzięcznością i zdumieniem, lecz również z nadzieją.
Jeżeli Bóg własnego Syna nie oszczędził, ale Go za nas wszystkich wydał, jakże miałby także wraz z Nim wszystkiego nam nie darować? (Rz 8, 32) - pytał z ufnością św. Paweł. Z krzyża Chrystusa płynie więc owa wielka nadzieja, z jaką grzeszny człowiek staje przed Bogiem, prosząc Go o darowanie grzechów, miłosierdzie i o życie wieczne. Wie bowiem, że może być zbawiony dzięki Temu, który nas umiłował aż do końca.
Nadzieja na ostateczne zwycięstwo
Wreszcie sprawa najbardziej istotna. Śmierć nie zakończyła ziemskiego życia Jezusa. Krzyż nie był końcem, kresem, ostatecznym celem. Po nim przyszło zmartwychwstanie.
Krzyż nabiera wartości właśnie w blasku zmartwychwstania. Wówczas staje się jasne, że jest miejscem zwycięstwa. Stąd nie można rozważać tajemnicy krzyża bez zmartwychwstania, które jest z nim nierozerwalnie związane.
Św. Jan Ewangelista wskazywał, że Jezus jest otoczony chwałą już na krzyżu. Wyniesiony przyciąga wszystkich do siebie. Jednym słowem, króluje z krzyża. Panowanie Chrystusa uwidoczniło się dzięki zmartwychwstaniu, ale zaczęło się na krzyżu.
A jak Mojżesz wywyższył węża na pustyni, tak trzeba, by wywyższono Syna Człowieczego, aby każdy, kto w niego wierzy miał życie wieczne (J 3, 14-15). Chrystus zostaje wywyższony jako ofiara, zatem krzyż jest znakiem zniszczenia. I Chrystus jest wywyższony w chwale, krzyż staje się więc jednocześnie znakiem nadziei. Wynika z tego więc, że chwała Chrystusa wypływa z Jego złożenia w ofierze. Nowe życie staje się widzialne nie tylko w zmartwychwstaniu, ale też w "byciu wydanym".
Dobrze to rozumiano w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Ówczesne przedstawienia krzyża nie wyrażały cierpienia, konwulsji i tragedii, ale spokój, majestat i dostojeństwo. Taki sens miały pierwotne symbole wyrażające ten podstawowy znak zbawienia: maszt arki gromadzącej chrześcijan jako ludzi ocalonych, drabina do nieba czy rajskie drzewo życia. Najwcześniejsze płaskorzeźby ukazują krzyż najczęściej obwiedziony wieńcem wawrzynu, znakiem zwycięstwa. Gdy zaś ukazują go bez wieńca, jest ozdobiony drogocennymi kamieniami, oznaczającymi chwałę. Podobnie na starożytnych mozaikach Chrystus trzyma krzyż w ręku jak wysokie berło albo sztandar, znak zwycięstwa. Najstarsza teologia była więc teologią chwały. Krzyż jawił się nie jako narzędzie męki, śmierci i hańby, powszechnie pogardzane i odrzucane, ale symbol chwały Boga i zbawienia człowieka. W nim widoczne już było zwycięstwo Zbawiciela, Jego uwielbienie i zmartwychwstanie.
Zwycięstwo Chrystusa nad cierpieniem jest zwycięstwem człowieka, którego los Jezus uczynił swoim losem. Dlatego człowiek chce mieć znak krzyża: tam, gdzie mieszka, uczy się lub pracuje, gdzie cierpi i walczy, gdzie umiera i jest grzebany. Wie bowiem, iż jego ziemskie trudy nabierają właściwego sensu w świetle Jezusowego krzyża, ale też jego całe życie może zakończyć się zwycięstwem.
Krzyż nieustannie przypomina, że droga do chwały wiedzie przez trud i zaparcie się siebie. Bo zmartwychwstania Chrystusa nie można rozpatrywać bez Jego krzyża. I jeśli człowiek nie przedzie drogi krzyżowej z Jezusem i nie utożsami się z Jego cierpieniem, to radość z "pustego grobu" zmartwychwstałego Pana będzie niepełna, płytka, wręcz banalna. Radość w chrześcijaństwie zawsze przychodzi po krzyżu, cierpieniu, wyrzeczeniu, wysiłku. Dlatego krzyż i zmartwychwstanie Chrystusa wiążą się nierozerwalnie także z ludzkim losem.
Aby iść za Jezusem, człowiek musi wziąć swój krzyż, swoje cierpienia, niepokoje, niepowodzenia, zniechęcenia. Musi przejść drogę krzyżową, odnaleźć w niej własne życie, przeżyć upadki i powstania, aby zmartwychwstać. Musi też, jak Chrystus, przejść przez śmierć, aby odnaleźć prawdziwe życie. Innej drogi nie ma.
I na tym właśnie polega nadzieja płynąca z krzyża - na zaufaniu do Bożej miłości, dobroci i obietnicy nowego życia. Jest ona nie tylko ufnym oczekiwaniem przyszłych dóbr, ale wyraża się także w pewności pomocy, nieustannie udzielanej przez Boga. Zwraca się przeciw ludzkiej rezygnacji i rozpaczy. Chroni przed zwątpieniem i egoizmem, podtrzymuje w każdym opuszczeniu. Daje moc do realizacji chrześcijańskiego powołania w świecie i do walki o wieczność. Daje siłę, by móc zmartwychwstawać codziennie: z lenistwa, przyzwyczajenia, uzależnień, wygody, grzechu. By wciąż zaczynać od nowa, bo dla Boga człowiek nigdy nie jest przegrany.
Niewątpliwie, dzieje nadziei nie są historią nieprzerwanych sukcesów, historią zwycięzcy na miarę ludzkich wyobrażeń. Krzyż jest jednak znakiem nadziei na ostateczne zbawienie i ostateczne zwycięstwo Boga.
Skomentuj artykuł