Są czasy, kiedy ta czy inna prawda wiary wydaje nam się trudna do przyjęcia, gdyż szczególnie kontrastuje z naszym aktualnym doświadczeniem dziejowym czy mentalnością owych czasów. Dzisiaj jest to dla wielu ludzi wiara w życie po śmierci.
Być może brakuje nie tyle samej chęci, by wierzyć w „żywot wieczny”, ile raczej wyobraźni, która często wierze towarzyszy. Wyobraźnię ludzie mylą niekiedy z samą wiarą: wierzyć znaczy dla nich stworzyć sobie żywe wyobrażenie czegoś i to wyobrażenie zabudować do swego wewnętrznego świata. Gdy ludzie twierdzą, że w coś nie wierzą, powód z reguły nie leży w tym, że to nie jest „rozumowo udowodnione”, to jest często drugorzędne uzasadnienie. Zazwyczaj chcą przez to powiedzieć, że po prostu nie potrafią sobie tego wyobrazić – nie wiedzą, o czym właściwie jest mowa, jest to dla nich zbyt odległe.
Można jednak zaoponować, że wiara w rozumieniu biblijnym jest właśnie drogą – właściwie jedyną i niezastąpioną drogą – prowadzącą tam, dokąd nie sięgam swą wyobraźnią, do królestwa rzeczy, „których ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć”. Właśnie nagą wiarę, bez obrazów i wyobrażeń, wielbili mistycy, łącznie z Eckhartem i Janem od Krzyża.
Jeżeli stoimy przed bramą śmierci, stoimy przed tajemnicą; dalej prowadzi już tylko droga wiary i nadziei. Za bramę śmierci zagląda jedynie wiara, nie poznanie.
Tak, przekonanie, że biologiczna śmierć jest definitywnym końcem i za nią jest już tylko pustka, chemiczny rozkład ciała i co najwyżej blednący ślad ludzkiej osoby w pamięci innych, także jest swego rodzaju „wiarą” (belief). Jeżeli materialistyczny nihilizm przywołuje autorytet nauki, czyni tak w sposób nieuzasadniony. Same nauki przyrodnicze są w tych sprawach niekompetentne. Jeśli pytamy naukowców jako takich o życie pośmiertne, powinniśmy się zadowolić ich jedyną możliwą odpowiedzią, a mianowicie pokornym „nie wiemy”; wydawało mi się zawsze niepoważne chcieć tę uczciwą neutralność samowolnie przesuwać w stronę „tak” czy „nie” naszych filozoficznych bądź religijnych przekonań. Popularne książki o „życiu po życiu”, które chcą wiarę w życie pośmiertne wesprzeć „naukowo” zapisami przeżyć pacjentów w stanie śmierci klinicznej, wydają mi się dlatego równie nieuczciwe jak „naukowy materializm”. Zadowólmy się tym, że nauka doprowadza nas do fizjologicznych aspektów procesu umierania i rozkładu ciała, jednak nad przepaścią tajemnicy śmierci żadnego mostu nam nie przerzuci.
Za bramę śmierci zagląda jedynie wiara, nie poznanie.
W dodatku jeśli materialista twierdzi, że za bramą śmierci jest „nic”, nie ma pojęcia, że przez to zdradza swój materializm i wkracza w tajemnicę mistyki. Jeżeli twierdzimy, że Bóg jest niewyobrażalny, to samo w pełnej mierze odnosi się do „niczego”. Kiedy Mistrz Eckhart, książę mistyków – i według mnie najgłębszy chrześcijański teolog po świętym Pawle – powiedział, że Bóg jest „niczym”, wyraził tym innymi słowami nieprzeniknioność Jego tajemnicy.
Gdy wracałem wzdłuż brzegu do bazy wąską drogą wśród skał, zaczęło się ściemniać. Ocean huczał mrocznie, chmury wisiały groźnie nisko, zerwał się wiatr. Skały i lodowce, sterczące ze spienionych fal, wyglądały jak dawno opuszczone ruiny zamków i katedr. Na brzegu rozwalały się foki i uchatki, ze skalnego gniazda wyleciał kormoran i wysoko zatoczył koło nad moją głową. Ta kraina jest cudownie czysta. Zwierzęta na ogół podchodzą do człowieka z rozbrajającym zaufaniem i ciekawością. Pomiędzy porywami wiatru przemawia głęboka cisza, aż słychać oddech ziemi. Skaliste zatoki z językami zlodowaciałego śniegu, wybiegającego z cienia skał do błotnistej ziemi, pokrytej dywanem morskich rzęs, podobne są do siebie. Kiedyż już w dali zobaczę światełko w oknie naszej bazy, świadczące o tym, że na całej tej wyspie jest ze mną jeszcze drugi człowiek?
Znowu powracam w myślach do tematu śmierci i nieśmiertelności. Niewiele mogę powiedzieć o życiu po śmierci. Czy jednak każda szczera rozmowa na ten temat w pewnym momencie nie musi zamienić się w milczenie, niezależnie od tego, czy jest to milczenie wynikające z bojaźliwego zakłopotania wobec zamkniętej bramy niezbadanej tajemnicy, czy z tęsknoty, która wymyka się sile słów i obrazów?
Wieczorem przed spaniem znalazłem wspaniałe miejsce w Wyznaniach, w których święty Augustyn opisuje swoją rozmowę z matką Moniką: „Gdy zbliżał się dzień, w którym miała odejść z tego życia – ów dzień Ty znałeś, a my nie wiedzieliśmy o nim – zdarzyło się, jak myślę, za tajemnym Twoim zrządzeniem, że staliśmy tylko we dwoje, oparci o okno, skąd się roztaczał widok na ogród wewnątrz domu, gdzieśmy mieszkali – w Ostii u ujścia Tybru. Tam właśnie, z dala od tłumów, po trudach długiej drogi nabieraliśmy sił do czekającej nas żeglugi. W odosobnieniu rozmawialiśmy jakże błogo. [...] w obliczu prawdy, którą jesteś Ty – wspólnie zastanawialiśmy się nad tym, czym będzie wieczne życie zbawionych [...]. Ku temu jednemu się wznosząc uczuciem coraz gorętszym, przeszliśmy kolejno wszelkie rodzaje bytów materialnych, jak też samo niebo, z którego słońce, księżyc i gwiazdy sieją blask na ziemię. I jeszcze wyżej wstępowaliśmy, rozmyślając i mówiąc z zachwytem o Twoich dziełach. Doszliśmy do naszych dusz i przekroczyliśmy je, aby dotrzeć wyżej, aż do krainy niewyczerpanej obfitości [...]. I gdy tak w żarliwej tęsknocie mówiliśmy o niej, dotknęliśmy jej na krótkie mgnienie całym porywem serca. Westchnęliśmy i zostawiając przy niej uwiązane pierwociny ducha, wróciliśmy do gwaru naszych ust, gdzie każde słowo zaczyna się i kończy”. Tyle dróg już przeszedłem, tyle tego przeżyłem – i wciąż jeszcze nie jestem u końca. Wciąż mam się czego uczyć, w czym dojrzewać, co naprawić i za co dziękować. Widać ciągle jeszcze nie wypełniłem zadania, które mi było powierzone, a może wciąż je niedostatecznie rozumiałem.
Jezus neguje takiego Boga, którego można by przyciągnąć do świata przestrzeganiem prawa, składaniem ofiar, wyznawaniem właściwych poglądów doktrynalnych czy inną aktywnością religijną. Przez to, że jest wśród nas i naszych burz jako mężczyzna wolny od strachu, może i nas zarazić swoim spokojem.
Saint-Exupéry w Małym Księciu mówi: „To, co najważniejsze, jest niewidoczne dla oczu”. Rzadko uświadamiamy sobie, jak Bóg pracuje w naszym życiu. Wyobrażam to sobie tak, jak się tka orientalny dywan. Gdy patrzymy na jedną stronę dywanu, widzimy tylko brzydką plątaninę nitek i węzełków. Dopiero kiedy dywan jest już utkany, odwraca się go – i człowiek jest zdziwiony, widząc jego lico, symetryczny ornament i jaskrawe kolory. Ta nadzieja mnie umacniała w bardzo zapętlonych momentach życia.
Gdy znowu wracałem myślami do dramatycznego przeżycia na Antarktydzie, przyszła mi na myśl ewangeliczna scena, gdy uczniowie wpadają w panikę na wzburzonym jeziorze, a Jezus spokojnie śpi pośród nich. Jezus tym spaniem naucza. Wydaje mi się nawet, że ów sen jest w tej scenie głębszym objawieniem jego misji niż następujący potem cud, do którego został zmuszony niewiarą uczniów. Jezus nie przychodzi w imię jakiegoś deus ex machina, boga za kulisami, który – jeśli będziemy grzeczni i będziemy robić to czy tamto – uciszy wszystkie burze i załatwi nam życie wedle naszych życzeń. Jezus neguje takiego Boga, którego można by przyciągnąć do świata przestrzeganiem prawa, składaniem ofiar, wyznawaniem właściwych poglądów doktrynalnych czy inną aktywnością religijną. Przez to, że jest wśród nas i naszych burz jako mężczyzna wolny od strachu, może i nas zarazić swoim spokojem. Nie jest to spokój stoickiego mędrca czy bohatera, który dzięki swej sile i sprytowi zagwarantuje happy end każdego kryzysu. Jest to spokój tego, z którego promieniuje nadzieja i zaufanie. Bóg Jezusa nie jest „bogiem za kulisami”; jest to podstawa i głębia naszego bytu. Oddalamy się od niego poprzez strach, który nas w naturalny sposób opanowuje, gdy myślimy o sobie pośród zawirowań i burz, ale nawiązujemy z nim kontakt, gdy zostawiamy mu w sobie wolną przestrzeń – choćby po to, by milczał i spał. Tak, Bóg umie milczeć – i nas też uczy milczenia.
Teolog, religioznawca, kaznodzieja musi mówić o Bogu. Tym ważniejsze jest, żeby umiał o Bogu także milczeć, aby umiał milczeć przed Bogiem i z Bogiem, by umiał milczeć w Bogu, słuchać Bożego milczenia. Jeśli my, którzy „profesjonalnie” mówimy o Bogu, nie mamy być bezwstydnymi bluźniercami, musimy także kultywować milczące komunikowanie się z tą niewysłowioną tajemnicą, komunikowanie, które zwie się życiem duchowym. Nasze słowa muszą wychodzić z milczenia i wpływać do niego.
Fragment pochodzi z książki "Od podziemnego Kościoła do labiryntu wolności. Autobiografia" wydanej przez wydawnictwo Znak.
Skomentuj artykuł