Na łamach jednego z miesięczników katolickich odbywa się w tym roku ciekawa dyskusja na temat kondycji współczesnych księży.
Debatę rozpoczął Irlandczyk, ks. Brendan Hoban. Aktualnie ma 68 lat, ale wspominając początki życia kapłańskiego, przywołuje postać swojego pierwszego proboszcza, o którym mówi, że był jak Real Madryt - wszyscy podziwiali i jednocześnie się go bali. Hoban pisze o zmianach, które dokonały się w Kościele i wysuwa tezę, że żyje w ostatnim pokoleniu księży w Irlandii i nazywa je "zagubionym szczepem-rodem".
Jak podkreśla, w jego diecezji Killala, jak i w diecezji dublińskiej, jest tylko jeden ksiądz poniżej czterdziestego roku życia, co oznacza dramatyczny spadek ilości aktywnych duszpastersko księży i szybki wzrost średniej wieku duchownych do 70 lat. Ciekawe, że tekst Hobana był pierwotnie wygłoszonym przemówieniem podczas dorocznego spotkania Stowarzyszenia Księży Katolickich w Irlandii i musiał wywołać spory oddźwięk, skoro na łamach "The Furrow" ukazały się artykuły polemiczne.
Wydaje się, że również w Polsce księża przestali być "jak Real Madryt". Z jednej strony jest to bolesne, zwłaszcza wtedy, gdy obnażane są grzechy duchownych w kontekście m.in. skandali pedofilskich i z powodu pierwszych sygnałów, że brakuje księży do obsadzenia placówek, z drugiej strony ów kryzys może odsłonić nam nowe możliwości i drogi. Chodzi o to, by nie tyle ksiądz, ale wspólnota parafialna była dynamiczna i witalna "jak Real Madryt". Ksiądz będzie więc częścią "drużyny", ważną i niezbędną, ale przestanie być samotnym indywidualistą od którego wszystko zależy.
Grzegorz Kramer SJ: jak popełnić samobójstwo? >>
Debata na łamach "The Furrow", wypadki ujawnienia słabości kapłańskich oraz zmieniająca się kultura życia stawiają pytanie: jak pomóc księżom w sytuacji, w której się znaleźli? Wydaje się, że współczesny ksiądz czy biskup dużo bardziej niż kiedyś, potrzebuje autentycznego bycia częścią grupy, czy wspólnoty.
W tym kontekście przychodzi mi na myśl pewien duchowny katolicki, który wracając z pogrzebu swojego ojca płakał nad sobą. Przypomniał sobie, że gdy miał zostać kapłanem jego ojciec powiedział: "Nie wystarczy byś był «w porządku» księdzem, ty masz być wielkim kapłanem". Patrząc na swe dotychczasowe życie zauważył, że był pracowitym, oddanym swej posłudze proboszczem, ale na pewno nie był kimś wielkim. Ludzie cenili go bardzo i często nawet mu o tym mówili. Twierdzili o nim, że przypomina im św. Jana Vianney'a.
Ostatnio pracował w parafii na wsi, która posiadała kilka kościołów filialnych, musiał więc dzielić swój czas między różne społeczności wiernych. Często bywał zmęczony, a nawet wyczerpany w swej posłudze. Jednocześnie miał przekonanie, że jest tylko "w porządku". Wiedział bowiem o swojej ciemnej stronie: o ucieczkach w masturbację, o dogadzaniu sobie poprzez kupowanie drogiego sprzętu elektronicznego, o wyszukanych wycieczkach zagranicznych i dobrym alkoholu, i o szukaniu uznania. Już dłużej nie chciał tak żyć.
Tuż po pogrzebie ojca założył wraz z kilkoma kolegami grupę, którą nazwali "radykalna trzeźwość". Akurat nikt z nich nie był alkoholikiem, ale chcieli zaczerpnąć z tradycji Anonimowych Alkoholików. Spotykali się raz w tygodniu. Ich spotkania zaczynały się od szczerego dzielenia. Mówili sobie nawzajem o tym czym żyją, także o tym, o czym nikt inny nie wiedział. Wobec kolegów w grupie nie mieli tajemnic. Szczerość i transparentność wobec drugiego człowieka wprowadziły nową jakość w ich życie. Inicjator tej grupy, po czterech latach spotkań, powiedział: "teraz życie jest bardziej wymagające, ale i pełniejsze. Nigdy wcześniej nie byłem tak szczęśliwy". Wszyscy członkowie tej grupy-wspólnoty odkryli, że nie chcą być już samotnymi indywidualistami.
Jestem przekonany, że stajemy dzisiaj w Polsce przed potężnym wezwaniem wprowadzenia księży w takie doświadczenie wspólnoty formacyjnej lub grupy terapeutycznej, która pomoże wyprowadzić nas z przeciętności, ukrywania swoich ciemnych stron i uczyni nas pokornymi ludźmi, którzy żyją przejrzystym życiem wiary, a przez to "płoną".
Pośród opowieści na temat Ojców Pustyni jest i taka: otóż Abba Lot przyszedł do Abby Józefa i powiedział: “Na miarę moich możliwości zachowuję moją małą regułę, podejmuję niewielkie posty, modlitwy i zachowują trochę milczenia. Troszczę się, na miarę moich małych możliwości, o czystość moich myśli i strzegę mego serca. Jak myślisz Ojcze Józefie, co powinienem teraz uczynić?". Starszy mnich wstał, wyciągnął ręce ku niebu, a jego palce stały się jak płonące ogniem lampy i powiedział: “A dlaczego nie staniesz się cały płonącym ogniem?".
ks. Jacek Socha - jest proboszczem parafii pw. św. Mikołaja w Gdyni Chyloni. Tekst pojawił się na jego blogu "Po drodze". Publikujemy go za zgodą autora
Skomentuj artykuł