Parszywa przeszłość... i głoszenie Ewangelii

Parszywa przeszłość... i głoszenie Ewangelii
(fot. shutterstock.com)
Logo źródła: Szum z Nieba Wiktor Warych

Dlaczego Jezus na swoich uczniów nie wybierał wzorowych obywateli - ludzi z nieposzlakowaną opinią, cieszących się powszechnym szacunkiem, których wszyscy bez wahania zaangażowaliby dzisiaj w komisjach wyborczych jako mężów zaufania?

A tu jeden z uczniów miał na sumieniu kolaborację z okupantem, drugi współudział w zabójstwie św. Szczepana, a wśród nieformalnych uczniów Jezusa znalazła się ex-prostytutka. I gdzie tu logika?!

Kiedy myślę o Bożym miłosierdziu, przychodzi mi do głowy ten pierwszy przykład i powołanie celnika Mateusza (por. Mt 9,9-13), a zaraz potem - orędzie dla świata, jakie Jezus powierzył św. Faustynie.

Kim był celnik w czasach Jezusa? Nie był to urzędnik w granatowym mundurze, który w chłodno-profesjonalny sposób sprawdza dokumenty oraz to, czy obywatele wystawiają paragony i poprawnie rozliczają się z VAT-u. Powiedzmy sobie szczerze, ówczesny celnik był często społeczną szują, sprzedawczykiem i zdrajcą.

Współpracował z okupantem, zabierając swoim rodakom podatek dla Rzymu - a nierzadko "ściągał" więcej, niż rzeczywiście musiał. I pewnie nie raz, by zwiększyć swoją skuteczność, uciekał się do przemocy, szantażu lub zastraszania. Dlatego celnicy, wśród innych pogardzanych społecznie zawodów, byli podwójnie znienawidzeni. Z jednej strony - przez rodaków za dorabianie się na ich krzywdzie, a z drugiej - jako Żydzi przez Rzymian, którzy nigdy nie traktowali ich jak "swoich", co nie przeszkadzało im się nimi wysługiwać. Zatem nawet jeśli wśród celników zdarzały się chlubne wyjątki, nie mieli oni zbyt wielu przyjaciół i życzliwych sobie osób.

A tu Jezus wykonuje gest, który nie mieści się w głowie nie tylko faryzeuszom, ale i każdego porządnego obywatela! Podchodzi do celnika Mateusza i mówi: "Pójdź za Mną".

Innymi słowy: powołuje go do głoszenia Dobrej Nowiny, nie zważając na jego "parszywą" przeszłość - przebacza mu i pokazuje, że w niego wierzy! To trochę tak, jakby dzisiaj Jezus powołał byłego funkcjonariusza SB lub aktywnego członka mafii do posługi! Przecież to skandal!

Jakby tego było mało, dwa tysiące lat później przez s. Faustynę Jezus potwierdza przesłanie, jakie od zawsze ma dla świata. W wielu miejscach Dzienniczka prosi o przyprowadzanie wszystkich dusz do głębi Jego miłosierdzia - choćby były największymi grzesznikami! Inaczej mówiąc, chce nam powiedzieć, że nie ma takiego grzechu i przewinienia, którego Bóg nie mógłby wybaczyć! Jako chrześcijanin kiwam głową i przytakuję z aprobatą.

Ale czy naprawdę uświadamiam sobie, co to przesłanie oznacza? Czy mam pełną zgodę na fakt, że Jezus daje tę samą szansę prostytutkom, zbrodniarzom wojennym, pedofilom, lekarzom dokonującym aborcji, handlarzom ludźmi, dilerom, skompromitowanym aferzystom i innym, którzy zasługują na społeczne potępienie - co mnie, porządnemu człowiekowi?

Niech odpowiedź na to pytanie nie przychodzi nam zbyt lekko. Bo jeśli przychodzi, to prawdopodobnie sami nigdy nie doświadczyliśmy wielkiego zła, ogromnego grzechu, konsekwencji niesprawiedliwości lub cierpienia, które potrafi złamać człowiekowi całe życie. I chwała Bogu za to, jeśli nigdy nam się to nie zdarzyło.

Gdyby tak zastanowić się głębiej, to po ludzku uznamy, że Jezus z tym miłosierdziem trochę przesadził. Przecież ofiarom wielkiego zła należy się coś więcej niż ich oprawcom.

Jaka zatem jest prawda o mnie, tzw. "porządnym chrześcijaninie"? Św. Paweł pisze tak: "Jestem bowiem świadom, że we mnie (…) nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać - nie. Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię to zło, którego nie chcę. Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka" (Rz 7,18-20).

Jeśli tak pisze św. Paweł, to i ja muszę się zmierzyć z tym, że, co prawda, Bóg powołał mnie do dobra - ale jestem także skłonny do zła. I od takiego Mateusza różnię się być może tylko mniejszą skalą grzechu, jakiego się dopuściłem. A być może skala jest ta sama, tylko mój grzech nie jest tak widoczny, tak spektakularny - co jednak nie daje mi prawa do bycia usprawiedliwionym.

Nie zawsze nasze mechanizmy obronne pozwalają nam dostrzec swoją grzeszność. A jeśli już pozwolą, to czasem rozmiar naszej nędzy może okazać się nie do udźwignięcia.

Jak żyć z takim obciążeniem, gdy rzeczywiście wiele mam na sumieniu? Po ludzku nie ma dla mnie ratunku. No bo jak tu mieć nadzieję, kiedy widzę, jaki jestem słaby, jak często upadam, tracę cierpliwość, obmawiam, oceniam i oszukuję - a co dopiero jeśli zabijam, kradnę i cudzołożę? Chyba że przypomnę sobie tę scenę, gdy Jezus przebacza Mateuszowi i zaprasza go do bycia Jego przyjacielem! Albo gdy mówi do siostry Faustyny: "…za wiele liczysz sama na siebie, a za mało opierasz się na Mnie. Ale niech cię to nie zasmuca tak nadmiernie, nędza twoja nie wyczerpie go [miłosierdzia], przecież nie określiłem liczby przebaczenia".

Tylko czy ja też, tak jak Mateusz i siostra Faustyna, potraktuję to zaproszenie poważnie?

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Parszywa przeszłość... i głoszenie Ewangelii
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.