W czasach kiedy milicja pałowała polskich hippisów pod Jasną Górą, ks. Szpak zaczął wyruszać z nimi na pielgrzymki. - Ucieczka w Kościół stała się dla nich spotkaniem z prawdziwą wolnością, zwłaszcza że głoszenie Ewangelii dostosowano do ich kultury - mówi ks. Andrzej Szpak SDB, organizator hippisowskich Szpakowisk. Ze słynnym duszpasterzem rozmawia Jola Szymańska.
Wchodzimy do skromnego pokoju, na ścianach wiszą piękne obrazy. Ksiądz Andrzej Szpak, salezjanin, opowiada mi ich historie. Ten kupił od schizofrenika, ten dostał od małej dziewczynki, a to zdjęcie jego zespołu Sacrosong. Nie jestem zaskoczona. Właśnie tak, skromnie i artystycznie, wyobrażałam sobie pokój duszpasterza hippisów.
Jak zaczęła się księdza historia z hippisami?
Wszyscy zadają to pytanie!
Bo też trzeba od tego zacząć...
Wszyscy to zadają... Ja już mam dość opowiadania o tym wszystkim, no, ale może trzeba coś powiedzieć... Ja jestem salezjaninem i raczej jestem otwarty na młodzież. Przyszło jakieś 40 lat temu siedmiu takich dorosłych, długowłosych hippisów w koralikach, z pacyfkami, czy można by pogadać. Kolega zgodził się na to. Pogadał z nimi i na drugi dzień mnie zaprosił: "Słuchaj przyjdą tacy hippisi, przyjdą sobie pogadać". Przygotowaliśmy parę książek, żeby podbudować naszą teorię, odbył się ładny dialog i my mówimy, że na poparcie naszej teorii mamy tyle książek, a jeszcze jest w bibliotekach tysiące, a oni mówią: "My możemy przynieść też drugie tyle książek na poparcie naszej idei". Już wtedy hippisi mieli swoją ideologię, umieli ją obronić, żyli nią. Głównymi zasadami były: wolność, miłość i pokój. I mówią: czy moglibyśmy jeszcze przyjść? No to pewnie! I zaczęło ich przychodzić dwudziestu, trzydziestu, raz albo dwa razy w tygodniu. To były sensowne spotkania, tematyka była spontaniczna.
Dogadywaliście się?
Wszystko było dla nich względne. Po latach jeden z nich powiedział mi: Prawdą absolutną jest, że nie ma absolutnej prawdy. Z takimi poglądami żyje się na własną rękę, tworzy się własną ideologię.
Hippisi sami przyszli do was, do kapłanów. Czego szukali?
Nazwali to "kościółkiem". Ktoś z nich powiedział: Czyńmy to, co jest właściwością tego miejsca. Ja zacząłem jednak chodzić tam, gdzie oni się spotykali. We Wrocławiu były to kawiarnie, squaty, piwnice i stancje.
Zainteresował się ksiądz hippisami, dopiero kiedy przyszli?
Tak, dokładnie wtedy. Dopiero rok później doszło do mnie, że milicja rozgromiła spotkanie hippisów pod Jasną Górą. To było pałowanie. Wtedy zdałem sobie sprawę, że oni gromadzili się pod Jasną Górą. Dwa lata po pierwszym spotkaniu pojechałem na ich zlot do Częstochowy i tam widziałem, jak księża z pielgrzymki warszawskiej stoją, a młodzi z tego zlotu hippisowskiego tak w rządku idą do spowiedzi. To byli ludzie z naszych polskich, katolickich rodzin, zdecydowana większość była bierzmowana. Ruch ich przyciągał, bo był egzotyczny.
Tych egzotycznych hippisów ciągnęło na Jasną Górę?
W Polsce w tym czasie były wielkie zawirowania, jeżeli chodzi o wartości, dlatego ucieczka w Kościół to była ucieczka do wolności. Na Jasnej Górze byliśmy zawsze wolni, mówił Jan Paweł II... Tam jakoś raz tylko było pałowanie, a tak to milicja dała spokój. I zloty do dzisiaj odbywają się na Jasnej Górze. To było takie schowanie się pod skrzydła Maryi. Nawet kard. Wyszyński powiedział, jak wchodziła nasza pielgrzymka: Matka Boża wszystkich przygarnia, także i tę młodzież" nie powiedział "hippisi".
Wyróżnialiście się...
Tak, u nas każdy człowiek był kolorowy, sukienki, wieńce z kwiatów na głowach... Wchodziliśmy z euforią, z piosenką. Witał nas kard. Glemp, który powiedział potem: Wyglądali jak półludzie, ale przyjęli mnie najpobożniej, bo na kolanach. Bo było tak, że stał kardynał na wejściu, a oni pytają: Andrzeju, co mamy robić?. Klękamy! - odpowiedziałem, i wszyscy klęknęli. To Glempa ujęło.
Z tego wynika, że dzieciom kwiatom zależało na szukaniu prawdy, a nie na samym łamaniu reguł?
To byli pacyfiści, liczyły się wolność, miłość i pokój. Symbolem tego pokoju był żuraw.
Słyszy się, że pacyfka - inaczej żuraw - to symbol satanistyczny.
Oni o tym nie wiedzieli. Posądzano ich o New Age.
Interesowali się też filozofią Wschodu.
Tak, tak, ale to jest pacyfizm: wszystkie religie są dobre, łączmy się. Jest taka organizacja, która powstała po amerykańskim Woodstocku, Rainbow - tęcza, pokój. Zloty odbywały się też w Polsce, w Bieszczadach, tam było wszystko, namioty, hippie... wszystko oprócz igloo [śmiech]. No i wszystkie religie były tam dopuszczane, a chrześcijańska już nie. Chrześcijaństwo było podejrzane. To pachnie New Age.
Hippisi tolerowali wszystko oprócz chrześcijaństwa?
Interesowali się medytacjami wschodu, jogą... Ja też trochę się tym zarażałem, ale z naszego punktu widzenia można żyć według własnej prawdy, równocześnie tolerując innych. Taki był Jezus. Jezus nie potępiał innych religii w czambuł. Potrafił zauważyć w Korneliuszu - poganinie - człowieka, na którego zstąpił Duch Święty, rozmawiał z Piłatem… Nie narażał się religii rzymskiej tak wprost, mimo trzyletniej wyrazistej działalności. Dzisiaj chrześcijaństwo próbuje dostosować Ewangelię do kultury i mnie się to udało, jeżeli chodzi o hippisów. Udało mi się dostosować do ich kultury to, co jest największą wartością Kościoła - Eucharystię, cały obrzęd.
Msze święte interesowały hippisów?
Msze były centrum zlotów hippisowskich. Owszem, były dzikie zloty hippisowskie, na których były narkotyki - i milicja słusznie je likwidowała, ale na dzikich zlotach były także msze i hippisi w nich uczestniczyli. Zaakceptowali mnie i zaczęli uczestniczyć w Eucharystii na łąkach, w stodole, gdzie się tylko dało.
Jak wyglądała taka Eucharystia?
Eucharystia budziła świadomość, pozbawiała relatywizmu. Była zawsze żywa, swojska, dialogowana, pełna próśb i dziękczynień. Dzięki temu następowała ewangelizacja młodzieży przez młodzież. Kiedyś podchodzi do mnie hippis i mówi: Andrzej, spowiadaj mnie! Bo oni podchodzą do tej Komunii szczęśliwi, a ja tylko narkotyki i narkotyki! Mam dość, spowiadaj mnie!. W ten sposób jeden wpływał na drugiego. Hippisi przekonywali się, że Eucharystia niesie ze sobą najwyższe wartości, ideały, za którymi oni sami tęsknią. Była pełna muzyki, śpiewów. Nie była taka sformalizowana i dzięki temu się z nią utożsamiali. To nie był ich obowiązek, wszystko było spontaniczne. Słowo "spontan" u hippisów było sakralne niemal. No i ja też nauczyłem się tego spontanu, a przecież byłem w zakonie. Nie bardzo byłem akceptowany z tym swoim spontanem, bo tu jest wszystko "od-do".
Dało się to wszystko jakoś pogodzić?
Musiałem być inteligentny. Jeden z hippisów powiedział mi kiedyś: Andrzej, ty musisz mieć trzy inteligencje: do Pana Boga, do przełożonych i do hippisów. Jakoś się udawało i byłem z hippisami również na organizowanych przez nich ogniskach, festiwalach...
Jak hippisi spędzali czas?
Element artystyczny dominował, bo w sztuce można się wyrazić. Uwielbiali Dylana, Lennona, Marleya. Potrafili śpiewać noc po nocy, grać na gitarach. Ja organizowałem im żarcie i msze. Tak było w Brodnicy, Jarocinie, we Wrocławiu na Wyspie [Słowowej - red.]. To byli melomani, a nie kibice sportowi! Nienawidzili sportu, bo na stadionach jest wojna. Oni nie akceptowali żadnej wojny, nawet z komuną, dlatego milicja i ubecja szybko dały im spokój.
Nie mieli problemów z władzą?
Raz była taka sytuacja, że zlot w Krasiczynie odbywał się w tym samym czasie co V zjazd PZPR. Kazali nam wracać do domów, a my zatrzymaliśmy się na jednej parafii. Po północy wlali nam do butów stojących za drzwiami kwas masłowy i potem przez miesiąc dzieci na religię nie mogły przyjść do tych salek, tak śmierdziało. Były też takie sytuacje, że milicjant spałował hippisa, a hippis mu mówi: dziękuję, i taki milicjant był w szoku, nie wiedział, o co chodzi. To był pacyfizm. Podobnie działała hippisowska Pomarańczowa Alternatywa, rzucająca hasła: Żądamy czy Uwolnić słonia!. Bo nie można było niczego żądać.
Albo akcja "Pomóż milicji, pobij się sam".
O, właśnie! [śmiech].
Co robił katolicki ksiądz, zakonnik na hippisowskim festiwalu?
Byłem z nimi i organizowałem żarcie.
Jak zorganizować jedzenie dla tysiąca osób?
To były cuda. Trzeba też przyznać, że hippisi byli przyzwyczajeni do surowego życia. Wystarczyła im kromka z dżemem, kawa i papierosy. Papierosy zawsze musiały być! Raz przychodzę, mówię: Mam chleb i kawę! A oni: A papierosy?!
Bycie hippisem było modą czy buntem?
Ucieczką z domu, w którym były problemy. Gdyby dom był prawidłowy, to by z niego nie uciekali. Ktoś powiedział, że zloty hippisowskie, tzw. Szpakowiska [od nazwiska księdza Andrzeja - red.] to były kontrolowane ucieczki z domu. Jeden hippis, jak stał się dorosły, to mi powiedział: Jak mój syn nie ucieknie z domu na zlot, to go sam wykopię. Można uciec z domu, ale byle tylko nie wchodzić w jakieś środowisko narkomanów, bo to oznacza koniec. Jeden z hippisów opisał straszliwą stronę hippizmu, jak całą zimę nocował w Bieszczadach pod foliami, z psem, jadł padlinę, w mrozach - i przeżył. Zatytułował tę książkę Hippisi - mistycy i narkomani. Tak było, hippis albo wszedł w jakąś porządną kulturę czy ideę, albo po prostu poszedł w narkotyk…
Potrzebowali łącznika w postaci księdza, który połączy ich pragnienie wspólnoty ze wspólnotą Chrystusową?
Tak. "Łącznik" to dobre określenie. 150 lat temu Jan Bosco organizował młodzież bezdomną na ulicach Turynu w momencie dla niej najtrudniejszym, w okresie gimnazjum. Przygarniał chłopaków, którzy byli odtąd pod religijną kontrolą. Miał trzy zasady: religia, miłość, rozum. Kochał ich, a oni, czując się kochani, lgnęli do niego i nie kończyli w więzieniach - nazwał to "systemem uprzedzającym". Podobnie hippisi, kiedy byli na pięknych pielgrzymkach, to było to zapobiegawcze, nie szli wtedy w filozofię zła.
Ci, którzy uciekali na Szpakowiska, byli wierzący czy wahali się? Pytam, bo pielgrzymka to duży trud, nie tylko zabawa.
Wahali się. Jeden z nich mówi: Ja szukałem prawdy, ale raczej przy Szpaku, bo on głosi Ewangelię i katechezę.
Nawracali się?
Oczywiście. Czasem trwało to kilkanaście lat, a czasem zdarzało się nagle. Na przykład pewnego razu na pielgrzymce hippisowskiej taka Ala śpiewała: Kim jestem dla Ciebie, Boże, że pamiętasz o mnie. Pięknie śpiewała, symfonia Beethovena nawet nie brzmi tak pięknie. Wszyscy byli wzruszeni. Jeden chłopak, narkoman, który zresztą kochał się w Ali, zrozumiał wtedy, że Bóg nie tylko o nim pamięta, ale też go kocha. Dotarło to do niego i nawrócił się, rzucił narkotyki. Dziś mają dwójkę dzieci, są teologami.
Klasyczne, standardowe rodziny często nie potrafiły dać miłości, a rodziny hippisowskie przeciwnie. Paradoks?
Była przeszkoda tej miłości... Wystarczyło, że mama wierzyła, a tata był w PZPR, młody człowiek nie potrafił się odnaleźć, nie wiedział, co jest dobre, nie wiedział, czego chce, no i uciekał.
Dlaczego hippisi kojarzą się z postawą hedonistyczną?
Hedonizm, egoistyczne rozumienie wolności to problem nie tylko hippisów, a w ogóle ludzi. Hippisi różnie rozumieli wolność i pacyfizm. Jedni wpadli w narkomanię, a dla wielu wojsko, narkotyki czy aborcja były oczywistym zaprzeczeniem pacyfizmu, bo były zabijaniem. Popularne było hasło rzucone na jednej z pielgrzymek: Pozwólmy się narodzić każdemu hippisiątku! Wielu z nich właśnie w chrześcijaństwie znajdowało wolność. Jeden hippis kiedyś stwierdził, że to, czego szukał w narkotykach, znalazł w Kościele. Inny przychodzi po mszy w Brodnicy i mówi: Andrzej, spowiadaj mnie, udziel mi rozgrzeszenia, bo moje grzechy przestały istnieć, koniec, nie ma szans, nie będę ci musiał mówić, dasz rozgrzeszenie? I dałem. Księża, którzy przyjeżdżali na te pielgrzymki, po spowiedziach stwierdzali: Teraz wiem, po co jestem księdzem. Spowiedzi były często dwugodzinnymi katechezami zastępującymi siedem lat religii.
Po takiej spowiedzi hippisi zmieniali swoje życie?
Nieraz to były nawrócenia. Odprawiałem kiedyś co niedziela msze święte dla hippisów u św. Benona w Warszawie i pewnego razu podszedł do konfesjonału młody, 20-letni chłopak i mówi, że nigdy nie był u komunii ani u spowiedzi, ale chciałby przyjąć komunię. W końcu pyta, czy może się wyspowiadać. Przytaknąłem. Wyspowiadałem go, przyjął komunię, po 30 latach zgłasza się do mnie Grzegorz - doktor, pisarz, ojciec - i chce mi podziękować. Ta Komunia go nawróciła i teraz ma porządną rodzinę, katolicką, jest pisarzem, głosi konferencje o czystości, jeździ po Polsce. Mówi, że ta pierwsza spowiedź, tak udzielona, go uzdrowiła. Ja nigdy nie stwarzałem dystansu, ani podczas mszy, ani w czasie spowiedzi. To było przytulenie syna marnotrawnego przez ojca: Chodź, synu, jak się cieszę, że przyszedłeś!
A dzieci kwiaty pomagały innym?
I sobie nawzajem, i innym. Szliśmy raz na pielgrzymce przez miejscowość, w której był dom dziecka. Hippisi tak zaopiekowali się tym domem, że jego dyrektor, ksiądz, powiedział, że żadne grupy, żadni ludzie ani rodzice nie mieli takiego podejścia do tych dzieci jak hippisi. Chociaż... kąpali się nago w ich basenie, ale nie wszyscy.
No właśnie, a nie było problemów z rozwiązłością? Hippisi raczej nie kojarzą się z czystością przedmałżeńską.
Cóż... Ale to było wszędzie, nawet na oazach - jak się ktoś zakochał, to oaza była drugorzędna. Sprawy seksualne wcale nie były powszechnie dozwolone, to nie tak, że każdy z każdym. Jak wszędzie! Jeżeli ktoś tym instynktem nie umiał kierować, to wpadał, ale tych wpadek wśród hippisów było mniej niż dziś wśród pospolitej młodzieży.
A jak funkcjonował ruch hippisowski?
Ruch przyszedł z Zachodu, to młodzież go stworzyła, nie miał nigdy oficjalnych struktur. Oni sami się zwołali.
Sami się zwołali, a Szpak ich zorganizował?
Ja dawałem im tylko możliwość spotkania, reszta to było tak zwane samodzianie się. W tym było coś pięknego. Dziś mamy komunikację komórkową, internetową, a brakuje żywego spotkania z człowiekiem. Brakuje dziecku żywego spotkania z tatą, który jest zajęty biznesem. Tu się właśnie rodzą narkotyki. Pani Śmigielska, która przez kilka lat przyjmowała hippisów pod swój dach, powiedziała, że to, co ich łączy, to samotność. Jeżeli nie ma ciepłego domu, to młody ucieka. Hippisi uciekali najczęściej z powodu ojca, który był zajęty partią.
Dzisiaj też można spotkać hippisów?
Rozmyło się to wszystko... są zwolennicy hippisów, prohippisi. Część prawdziwych, dawnych hippisów to bieszczadzkie zakapiory, oni mieszkają w Bieszczadach do dziś. Hippisi od początku ukochali sobie te góry, uciekli od społeczeństwa i cywilizacji. Żyli tam z wyrobów cepeliowskich, nawet powstał uniwersytet dla hippisów!
Chcieli się uczyć?
Tak, wielką karierę zrobiło hasło Dzieci kwiaty z legitymacją studencką. Jak to zadziałało w ruchu mocno! Zaraz jeden był studentem, drugi był studentem. Czym się tu wylegitymować, że jest się takim w porządku hippisem? Legitymacją studencką! Na naszych pielgrzymkach nieraz większość to byli studenci, wszystkich kierunków. Zresztą atrybutami prawdziwego hippisa były zawsze plecak, śpiwór i książka. Czytali, pisali poezję.
Co ksiądz najbardziej lubi w hippisach?
Nie mogę tego powiedzieć...
Dlaczego?
To była wzajemna miłość... Salezjanie zawsze akceptowali dzieci, studentów po salezjańsku, czyli nie patrzyli na występek, ale na dobro w człowieku i wyzwalali to dobro. Występek musi się zdarzyć niemal każdemu człowiekowi. To niemożliwe, żeby człowiek uniknął błędów. Jeden narkoman mnie tego nauczył, powiedział: Andrzej, nie da rady, żeby człowieka ustrzec od pewnych błędów, on musi je popełnić, żeby się czegoś nauczył. Nadużycie grozi każdemu. Nawet papieżowi, jeżeli przypisze sobie jakiś wielki sukces. Pycha umiera w człowieku godzinę po jego śmierci. Hippisi byli moimi przyjaciółmi i przyjaciółmi dla siebie nawzajem.
Jak ludzie reagowali na waszą przyjaźń i pielgrzymki?
Różnie. Wchodzimy raz do wioski, a taka starowinka mówi: Jezus Maria, same nieszczęścia! Jak nie deszcz, to hippisi! Albo innym razem wszystkie domy pozamykane, śmiertelna cisza jak po kataklizmie, idziemy, a tu przed nami napis: Uwaga, uwaga! Wtedy a wtedy będą przechodzić tutaj hippisi, narkomani i chorzy na AIDS, no to ludzie się pozamykali. To było trudne wyzwanie dla proboszczów, nie dziwię się, że czasem mieli dość, choć nieraz udawało im się namówić ludzi na pomoc dla nas. Była nawet sytuacja, że ludzie znaleźli narkomana, jak ćpał w krzakach. Dym, papierosy, zainteresowali się, a on sobie w żyłę. Myśmy go chcieli usunąć z pielgrzymki, a mieszkańcy miejscowości, w której się zatrzymaliśmy, na to: Jak idzie i się modli, to niech idzie, może mu to wyjdzie z głowy. Jak idzie i się modli. Takie właśnie jest nieskończone miłosierdzie Boga, grzesznicy mają u niego pierwszeństwo.
Jezus wolał spędzać czas z grzesznikami, celnikami...
Właśnie, przyszedł żeby uzdrawiać i naprawiać, nie żeby potępiać. Faryzeusze potępiali. Do hippisów trzeba było mieć podejście. Stawiasz kawę, stawiasz ciastko - aaa, to pogadamy. Taka prekatecheza. Trzeba było tylko rozpalić ich instynkt religijny.
Co powie ksiądz młodym, którzy czują się wykluczeni lub niechciani we wspólnocie Kościoła, którzy nie potrafią żyć w zgodzie z Dekalogiem?
I ksiądz, i ty macie tę samą naturę. Każdy, kto się nie modli, wysiada, bo mamy ciało, mamy pożądliwość - spuściznę grzechu pierworodnego. Mimo chrztu, mimo komunii. Trzeba pokazać każdemu, że oprócz tego, że się zatańczy, zabawi, zagra na gitarze, zje fajnego loda, przejdzie się z dziewczyną, że oprócz tego są też potrzeby duchowe, które są przygłuszane przez potrzeby niższe.
Nie dać umrzeć wyższym potrzebom?
No widzisz, nie dać umrzeć. Rozpalać! Nie "chodzić do kościoła", ale włączyć religię w życie i łączyć ją z przyjemnością.
Tekst pochodzi z najnowszego numeru kwartalnika "Fronda".
Kup notatnik i wesprzyj Projekt faceBóg & DEON.pl:
Skomentuj artykuł