Św. Jan od Krzyża prowadził duszyczki na szczyt Góry Karmel. Ja co dzień osiągam szczyty logistyki, by do ósmej wszystkich odstawić: do przedszkola, do szkoły i na pierwszą zmianę do roboty.
Już przywykliśmy, że Ojciec Święty Franciszek regularnie nas czymś zaskakuje i wyprowadza z dobrego samopoczucia. W ostatniej adhortacji, poświęconej miłości w rodzinie, Amoris Laetitia, napisał, że sakramentalny związek dwojga ludzi jest miejscem spotkania z Panem Bogiem, zaś osoby budujące rodzinę są na drodze, "której użył Pan, aby je doprowadzić do szczytów zjednoczenia mistycznego" (AL 316).
No tak, potrafię zrozumieć: tacy kameduli, karmelici, trapiści, może jakieś klaryski klauzurowe, nawet jezuici - ci wszyscy zatroskani o sprawy Pana na tym łez padole. Ale ludzie żyjący w świecie - różnej maści mechanicy, lekarze, sprzątaczki, budowlańcy, biznesmeni, kasjerki, politycy, nauczyciele, rodzice - nie, to już przesada.
Ale to nic, papież idzie jeszcze dalej (pogrąża się?) i pisze, że to wszystko, z czego utkana jest nasza codzienność, buduje "przestrzeń teologalną, w której można doświadczyć mistycznej obecności zmartwychwstałego Pana" (AL 317). Co ciekawe, Franciszek przywołuje w tym miejscu fragment z adhortacji poświęconej osobom konsekrowanym (Vita consecrata 42) - niegdyś w niektórych kręgach postrzeganych jako należące do stanu doskonałego - aby to, co pierwotnie było zarezerwowane dla communio wspólnoty zakonnej, adaptować do komunii, która zachodzi między małżonkami. Nie chce być inaczej - Franciszek mówi wprost, że chodzi tu o doświadczenie mistyczne (sic!).
Przesadził na dobre.
Tymczasem: gdzie przeciętnemu Kowalskiemu do takiego św. o. Pio, z którym oprócz stygmatów i cudów na porządku dziennym wiąże się rozprzestrzenianie pięknego zapachu świętości (osmogeneza) - ja doświadczam aromatu podczas obsługi "bomb" (albo tzw. dwójek, jak niektórzy wolą); ilu świętych przelewało łzy, kiedy rozmyślało o sprawach niebieskich - mnie pozostają zaślimtane bajtle (po śląsku ;-) ); św. Jan od Krzyża prowadził duszyczki na szczyt Góry Karmel - ja każdego poranka osiągam szczyty logistyki, by do ósmej wszystkich odstawić: do przedszkola, do szkoły i na pierwszą zmianę do roboty; św. Teresa z Ávili otwierała kolejne komnaty w Twierdzy wewnętrznej - a mnie przychodzą na myśl trzy pokoje z naszych niecałych 48 m2, w których nijak nie umiemy się pomieścić z trójką dzieci i czwartym lokatorem: wiecznym bałaganem; niektórzy święci cieszyli się mądrością wlaną (np. św. Katarzyna ze Sieny), a ja za Andrzejem Sikorowskim mogę zaśpiewać: "Kiedy córka ze szkoły przychodzi / to problemy spadają jak deszcz / przy fizyce mnie pamięć zawodzi / przy matematyce też" (Pod Budą, Moje kobiety, 1993); św. Faustyna słyszała Pana Jezusa - ja słyszę płacz w nocy, wołanie, "że się boję", "żeby przytulić" lub… jak krzyczą, kiedy znowu się tłuką; św. Antoni cieszył się łaską tulenia Dzieciątka Jezus - ja tulę moje dzieciątko, które właśnie gorączkuje; św. Franciszek z Asyżu miał mistyczne wizje - a mnie to "franek" prześladuje, ale ten szwajcarski, którego nie mogę spłacić w kredycie na mieszkanie; św. Ignacy uczył nas medytacji - ja zaś ze stanu medytacji-usypiania dzieci płynnie przechodzę w stan kontemplacji-zasypiania.
Cóż, chyba tej mistyki przyjdzie mi szukać między zabrudzonymi talerzami i będę musiał się pogodzić, że wiecznie coś jest nie na czas, a z reguły życia pozostaje nam regularne spóźnianie się na Mszę do kościoła. Długo by tak wymieniać. Z każdym dniem, tygodniem postanawiam, że będzie lepiej, że rozpocznę coś nowego i… znowu tak samo: przegrywam ze swoim ciałem, zmęczeniem, frustracją, kieratem, i żeby jeszcze było mało, to z mojej wypłaty znowu zabrakło do pierwszego.
Wobec tego czy papież się pomylił? Wraz z dziećmi lubię słuchać na katechezie opowiadania o pewnym młodym chłopcu i jego dobrych postanowieniach na Wielki Post. Trzeba przyznać, że miał ambicje - interesowały go tylko te z górnej półki, typu: "Może by tak komuś życie uratować?!".
W międzyczasie - kiedy zajęty był opracowywaniem strategii na czas nawrócenia i pokuty - obok nosa przechodziły mu okazje uczynienia czegoś dobrego: a to mama poprosiła o zakupy, tato chciał, żeby przynieść jakieś narzędzia z piwnicy, a starsza siostra zaproponowała wspólne pójście na nabożeństwo do kościoła. Oczywiście odmówił, nie chciał zawracać sobie głowy takimi drobiazgami, ponieważ był stworzony do czegoś znacznie ważniejszego. Z uśmiechem odnoszę się do tej sceny, bo w pewnym sensie jest opowieścią o każdym z nas.
Po pierwsze, bo czasem bardzo chcemy zaproponować coś Panu Jezusowi, ale nie pytamy, czy On sam sobie tego życzy… i po drugie, niejednokrotnie mamy przekonanie, że aby coś było "wielkie", to koniecznie musi być z pierwszych stron gazet, z domieszką niepowtarzalności i na dodatek z przytupem.
A może Ojciec Święty, stawiając w jednym szeregu doświadczenie rasowych mistyków z drogą małżonków, jest autorem jakiejś akcji wywrotowej w teologii i chce nieco zdewaluować świętych gigantów? Otóż nic z tych rzeczy. W Katechizmie Kościoła katolickiego (jego publikacja w 1992 r. przypada na pontyfikat naszego świętego rodaka) czytamy, że pełnię życia mistycznego daje nam życie sakramentalne (por. KKK 2014).
Zatem nie wizje, doświadczenia, stany mistyczne, ekstazy i inne zjawiska, które bada teologia duchowości ale zwyczajne, codzienne życie jest kwintesencją i materią, na której opiera się cała mistyka, a teologia życia duchowego to w istocie teologia życia codziennego. Naturalnie to, co napisano powyżej, nie stoi w opozycji do faktu, że Pan Bóg może wybierać i obdarzać niektórych ludzi "nadzwyczajnymi znakami życia mistycznego". W kontekście nauczania innych papieży warto przywołać słowa bł. Pawła VI, który wskazywał na niedościgły wzór życia duchowego, jaki ukazuje nam "biografia" Świętej Rodziny w Nazarecie (zob. 5 I 1964 r., Bazylika Zwiastowania).
Czy wyobrażacie sobie św. Józefa, który lewituje albo przeżywa jakieś mistyczne wizje? Raczej kojarzymy go jako patrona wszystkich zmęczonych życiem, z potem na czole i poranionymi dłońmi. Albo Matka Boża - która jest nam bliższa? Ta, co przypaliła zupę pomidorową dla Jezusa i Józefa, czy też Osoba, którą określamy mianem "wieży z kości słoniowej"?
A przecież to Maryję nazywamy "królową wszystkich świętych", a Józef to - jeśli można tak powiedzieć - absolutna ekstraliga w świętości, primus wśród świętych. Musimy przyznać, że jakoś nie po drodze nadzwyczajnym zjawiskom życia mistycznego z faktem, że Pan Jezus grał w piłkę w kolegami albo wspinał się po drzewach. Tymczasem codzienne życie małego Emmanuela w Nazarecie jest tak samo ważne jak publiczna działalność zapowiadanego od wieków Zbawiciela, która - na marginesie - trwała blisko dziesięć razy krócej.
Nie możemy zapominać, że Pan Jezus zbawia nas również tym okresem swojego życia - każdą jego minutą, nawet wtedy, kiedy spał, jadł lub odpoczywał. Przy okazji w ten sposób "uświęcił" także naszą codzienną monotonię z nieskończoną ilością zajęć, terminów "na wczoraj" i tych samych czynności, które podejmujemy każdego dnia. Wobec tego wszystkiego nigdy dość podkreślać, że ekonomia zbawcza nie ogranicza się tylko do tajemnic światła różańca, ale obejmuje także wcześniejszy okres życia Mistrza z Nazaretu. Gdybyśmy chcieli go zanegować lub przemilczeć, wówczas odrzucilibyśmy podstawową prawdę-dogmat naszej wiary: Pan Jezus, oprócz tego, że jest Synem Bożym, jest także prawdziwym człowiekiem.
Zatem czy coś tu zgrzyta?! Owszem - i to "coś" to jest to samo, co iskrzy w adhortacji Franciszka. Problem zatem nie będzie tkwił w pytaniu, na którym etapie życia mistycznego jesteśmy, ale gdzie my w ogóle jesteśmy lub chcemy być. Pytanie, które Stwórca zadał w raju Adamowi - "Gdzie jesteś?" (por. Rdz 3,9) - nadal pozostaje aktualne. Królestwo niebieskie to nie odrealniona perspektywa, ale rzeczywistość, która rozpoczyna się już tu i teraz - "królestwo Boże pośród was jest" (Łk 17,21). Dlatego Jan Paweł II podkreślał, że świeccy mają uświęcać się, żyjąc w świecie (por. ChL 17) - winnica Pańska to nie jakieś utopijne miejsce, lecz terytorium, którego adres pokrywa się z danymi naszego zamieszkania i zakładu pracy. Taka optyka pozwala inaczej spojrzeć na otaczającą nas rzeczywistość: "Kiedy moje kobiety są w domu / pełno wszędzie ich włosów i rzęs / ale wyznam nie mówcie nikomu / tylko wtedy ten dom ma sens" (Pod Budą, Moje kobiety).
Wszyscy znani święci mistycy nie byli "wielcy" ze względu na doświadczenia mistyczne, ale ze względu na więź z Chrystusem. Przeżycia mistyczne nie były celem, ale środkiem, czymś, co wydarzyło się "przy okazji", każdy z nich był natomiast zdecydowanie mistrzem swojej codzienności, mocno stąpającym po tej ziemi. Jestem przekonany, że gdyby umówić się z nimi na kawę z ciastkiem albo lampkę wina i - przy okazji - zapytać o doświadczenie mistyczne, to delikatnie popukaliby nam po głowie, uśmiechnęliby się z wyrozumiałością i… powiedzieli, aby przyjść innym razem, to znaczy jak już nieco dojrzejemy.
Oczywista, zdaję sobie sprawę, że co bardziej pobożne duszyczki utną temat, twierdząc, że święci ust swoich nie skalali alkoholem, o słodyczach nie wspominając, chyba że po wcześniejszym przyprawieniu ich popiołem. Pobożna bzdura. W tym miejscu przypomina mi się anegdotka o pewnym księdzu dobrodzieju, który zwykł nie przyjmować zaproszeń na wesela. Kiedy zapytano go, dlaczego tak postępuje, przecież sam Pan Jezus - wraz z uczniami i Maryją - był obecny na weselu w Kanie, miał wówczas odpowiedzieć: "Ale to Mu się nie chwali!".
Gdybym pisał traktat o mistyce, rozpocząłbym od sceny ze Skrzypka na dachu (reż. Norman Jewison), w której mleczarz Tewje - po wzruszającym pożegnaniu ze swoją ukochaną córką Hodel - zwraca się do Boga: "Zaopiekuj się nią i dbaj żeby się ciepło ubierała". Nie chodzi o samą treść rozmowy, niemniej słowa i naturalność, które jej towarzyszą, świadczą o wielkiej zażyłości między żydowskim "patriarchą" a jego Przyjacielem. T
akich przykładów można wymieniać wiele - pamiętacie, jak Abraham targował się z Bogiem (Rdz 18,23-33) lub jak podejmował Go w gościnie (Rdz 18,1-15), albo kiedy Samarytanka przy studni opowiadała Jezusowi o swoim "połamanym" życiu (J 4,1-26)? Jeżeli od małego uczymy, że modlitwa to rozmowa z Bogiem, to w takim razie, co te osoby robiły (por. ks. K. Grzywocz)? Modliły się, a bliskość, której doświadczały w relacji z Bogiem, była mistyczna. Różnica - w porównaniu z nami - polega jednak na tym, że te postaci nie "mówią do", ale "rozmawiają z"; nie tylko gadają, ale słuchają; nie muszą "przychodzić", bo przecież zawsze "są" obecni.
Mimochodem osiągają taki stan, w którym podział na "moje" i "Twoje" zastąpiło "nasze"; nie dzielą przysłowiowego włosa na sacrum i profanum, gdyż codzienność, w której przyszło im żyć, jest pełna Jego łaski (por. K. Rahner SJ). Ostatecznie przecież "w Nim żyjemy, poruszamy się i jesteśmy" (Dz 17,28) - jak w małżeństwie - razem.
Skomentuj artykuł