Gdy skończyłam mówić grzechy, ksiądz uklęknął obok mnie [ŚWIADECTWO]
"Z niechęcią myślałam o swoich słabościach, które przecież inni też musieli zauważyć. Byłam rozczarowana sobą i w gruncie rzeczy uważałam, że nie zasługują na przebaczenie". Przeczytaj świadectwo dotyczące spowiedzi, które wysłał do naszej redakcji jedna z czytelniczek.
To była rekolekcyjna spowiedź. Rekolekcje zamknięte, przedłużone. Starałam się przeżywać je w otwartości na podpowiedzi i wskazania prowadzących. Każdy dzień kończyłam rachunkiem sumienia, zapisując skrupulatnie, za co powinnam przeprosić Pana Boga podczas spowiedzi. Lista wydłużała się i oto stałam z zapisaną drobnymi literami kartką, czekając na spowiedź. Czułam wstyd, że kolejny raz nie dotrzymałam obietnic poprawy. Z niechęcią myślałam o swoich słabościach, które przecież inni też musieli zauważyć. Byłam rozczarowana sobą i w gruncie rzeczy uważałam, że nie zasługują na przebaczenie.
Drzwi pokoju, w którym kapłan udzielał sakramentu otworzyły się i weszłam do środka. Nie było konfesjonału. Uklękłam na podłodze obok krzeseł, na którym siedział ksiądz. Otworzyłam usta, wypowiadając wszystkie oskarżenia pod swoim adresem. Duchowny słuchał cierpliwie, w skupieniu. Kiedy skończyłam, uklęknął obok mnie. Biorąc za ręce, podniósł z klęczek. Potem spokojnie poprosił: "A teraz idź przed Najświętszy Sakrament i postaraj się doświadczyć, jak bardzo jesteś kochana przez Boga".
Skomentuj artykuł