Jezuita i ratownik GOPR: Ratownicy, również ci niewierzący, mają zaufanie do kolegi księdza

Jezuita i ratownik GOPR: Ratownicy, również ci niewierzący, mają zaufanie do kolegi księdza
Michał Gołąb SJ. Fot. Archiwum prywatne
Logo źródła: Życie Duchowe Stanisław Łucarz SJ

10 sierpnia obchodzimy Dzień Przewodników i Ratowników Górskich. Z tej okazji publikujemy wywiad z Michałem Gołąbem SJ, jezuitą i ratownikiem Górskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. "Zdarzało się, że któryś z ratowników dzwonił do mnie i mówił: »Pogadaj z moją córką, bo nie chce chodzić na religię«. Albo żona ratownika prosiła: »Pogadaj z moim mężem, bo na razie jest moim mężem, ale coś czuję, że niedługo nim nie będzie«. (...) Ratownicy, również ci niewierzący, szanują sferę duchową i mają zaufanie do kolegi księdza" - wyjaśnia duchowny i goprowiec w rozmowie ze Stanisławem Łucarzem SJ.

Stanisław Łucarz: Jak to się stało, że będąc już księdzem, zacząłeś służbę w Górskim Ochotniczym Pogotowiu Ratunkowym?

DEON.PL POLECA

 

 

Michał Gołąb SJ: Urodziłem się i wychowałem w Legnicy, tam też ukończyłem Wyższe Seminarium Duchowne i na pierwszą placówkę po święceniach w 1998 roku trafiłem do Karpacza. Zawsze lubiłem góry i to, że mogłem pracować w górach, uważam za prezent Pana Boga. Tuż przed święceniami byłem na rekolekcjach w Szklarskiej Porębie (to jeden z kurortów Karkonoszy). W czasie jednej z przerw między konferencjami wyszedłem na krótki spacer. Patrząc na majestatyczne Śnieżne Kotły, krótko się pomodliłem: "Panie Boże, jak daleko od tych gór mnie poślesz? Amen". A później okazało się, że biskup na pierwszą placówkę wysłał mnie do Karpacza, w "serce" tych gór. Przyjechałem tam pod koniec czerwca. W czasie wakacji proboszcz poprosił mnie, żebym poszedł na Śnieżkę i posprzątał znajdującą się na jej szczycie kaplicę św. Wawrzyńca. To najwyżej w Polsce położona kaplica, wybudowana w XVII wieku. Ma kształt rotundy i pierwotnie była słupem granicznym posiadłości Schaffgotschów, oddzielającym ziemie katolików od ziem protestantów po stronie czeskiej - trochę upraszczając.

Czy są tam odprawiane Msze święte?

- Bardzo rzadko. Jest Msza odpustowa 10 sierpnia w święto św. Wawrzyńca, która ma szczególny charakter, bo odpust ten gromadzi wspólnotę z Polski, Czech i Niemiec. Przyjeżdżają biskupi z tych krajów, jest też bardzo dużo turystów, zwłaszcza jeśli dopisuje pogoda. Tego dnia obchodzone jest też Święto Ratowników i Przewodników Górskich. W każdym razie, kiedy pierwszy raz wybierałem się na Śnieżkę posprzątać tę kaplicę, przyjechał po mnie jeden z ratowników górskich, Jacek, przez długie lata szef wyszkolenia Grupy Karkonoskiej GOPR. I to był mój pierwszy kontakt z ratownikami. Jacek, z którym później serdecznie się zaprzyjaźniłem, zaprosił mnie na herbatę do dyżurki GOPR-u, a ja z zaproszenia skorzystałem. Zaczęły się wizyty w dyżurce i wspólne rozmowy z ratownikami. Byłem zafascynowany górami i miałem za sobą pierwsze wspinaczki w Rudawach Janowickich czy w Tatrach. Dlatego w pewnym momencie ratownicy zapytali, czy sam nie chciałbym zostać ratownikiem. I tak się zaczęło. Ratownikiem zostałem kilka lat później, w 2002 roku.

Nie byłeś pierwszym księdzem ratownikiem.

DEON.PL POLECA


- Na początku w ogóle nie wiedziałem, że ksiądz może być ratownikiem górskim. Okazało się, że w Polsce jest kilku księży ratowników w różnych grupach regionalnych GOPR-u i doskonale się sprawdzają. Ta propozycja otworzyła przede mną nowe horyzonty, jeśli chodzi o moje bycie w górach, ale także jeśli chodzi o moje bycie księdzem. Jako ratownik górski z jednej strony, a z drugiej jako duszpasterz ratowników i przewodników górskich czy w ogóle ludzi gór miałem o wiele więcej możliwości zaangażowania się i uczestnictwa w różnych inicjatywach. Jedną z takich inicjatyw - duszpasterskich, ale wyrosłych z tradycji ratowników i przewodników górskich - jest na przykład styczniowe wyjście na zbocza Śnieżki, by upamiętnić dwóch czeskich ratowników Horskiej Služby: Jana Messnera i Štefana Spustę. Zginęli oni 16 stycznia 1975 roku, gdy próbując ratować turystę, spadli w głąb Kotła Łomniczki. Akcja zakończyła się tragicznie zarówno dla czeskich ratowników, jak i dla ratowanego przez nich turysty.

Ten tragiczny dzień dał początek zażyłej przyjaźni między polskimi i czeskimi ratownikami. Polscy ratownicy, bez ustalania tego z pogranicznikami, pozwolili wejść czeskim ratownikom na polską stronę gór i wspólnie uczestniczyli w akcji ratowniczej. A przypomnijmy, że to była połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. W Karkonoszach, owszem, istniała "Droga Przyjaźni", ale zasadniczo pokrywała się z granicą państwa, a wtedy granice bardziej dzieliły niż łączyły. Od tego momentu zaczęła się wzajemna pomoc obu służb, która po otwarciu granic stała się codzienną rutyną.

Inną podobną inicjatywą jest wyjście dwa razy w roku grupy ratowników górskich - 10 sierpnia, we wspomniany odpust św. Wawrzyńca, i w okolicach dnia Wszystkich Świętych - na symboliczny Cmentarz Ofiar Gór położony w Kotle Łomniczki. Znajdują się tam tabliczki upamiętniające ludzi, którzy zginęli w Karkonoszach lub w innych górach świata albo "zwyczajnie" umarli na nizinach, ale z górami byli mocno związani. W te dwa dni w roku idziemy na ten symboliczny cmentarz, modlimy się za zmarłych, wspominamy zwłaszcza tych, którzy odeszli w minionym roku, poświęcamy nowe tabliczki.

Z tego wynika, że dla ratowników górskich ważny jest wymiar duchowy ich służby i obecność wśród nich księdza.

- To bardzo ważne. Pamiętam moją pierwszą "wyprawę" na Śnieżkę, by upamiętnić Messnera i Spustę. Był z nami wówczas brat jednego z nich pan Supsta, również ratownik górski, straszy już wtedy człowiek. Tego dnia panowały bardzo niesprzyjające warunki: zima w pełni, śnieg, huraganowy wiatr, Śnieżka skuta lodem… Wyprawa jednak się odbyła. Na miejscu Czesi powiedzieli kilka zdań, wspominając swoich przyjaciół. A kiedy Naczelnik wspomniał, że mamy w grupie księdza, czyli mnie, chętnie przystali na wspólną modlitwę. Odmówiliśmy za zmarłych Ojcze nasz i Wieczny odpoczynek. Pan Spusta podszedł potem do mnie i powiedział, że pierwszy raz w tym miejscu przeżył taką uroczystość. Zwykle było "Cześć ich pamięci" i minuta ciszy, a wtedy tę ciszę wypełniliśmy modlitwą. Był bardzo poruszony.

Dla moich kolegów ratowników było też ważne, że nie byłem ich kapelanem "z nadania". Najpierw byłem ratownikiem, a dopiero później biskup zaproponował, bym został kapelanem ratowników i przewodników górskich. Taka kolejność była czymś naturalnym, bo tak naprawdę zanim oficjalnie stałem się duszpasterzem ratowników, byłem nim w wymiarze praktycznym dużo wcześniej. Odprawiałem dla nich Msze święte, udzielałem ślubów, chrzciłem dzieci, prowadziłem wiele rozmów duchowych. To nie było wymuszone, było spontaniczne, wypływało nie tylko z tego, że jestem księdzem i że taką mam pracę, ale także z tego, że jestem po prostu ich przyjacielem, towarzyszem wypraw ratunkowych. Często, kiedy Naczelnik wyznaczał nam dyżury w górach (po dwóch), któryś z ratowników mówił: "Ja z Michałem/Wielebnym" i wtedy wiedziałem, że - jeśli sytuacja pozwoli - przez osiem godzin będziemy prowadzić rozmowy duchowe. Zdarzało się, że któryś z ratowników dzwonił do mnie i mówił: "Pogadaj z moją córką, bo nie chce chodzić na religię". Albo żona ratownika prosiła: "Pogadaj z moim mężem, bo na razie jest moim mężem, ale coś czuję, że niedługo nim nie będzie". Prowadziłem zatem jeszcze taki rodzaj duszpasterstwa rodzin.

Zdarzało mi się też spowiadać ratowników w czasie akcji, szczególnie tych niebezpiecznych. Pamiętam poszukiwania zasypanego przez lawinę w Białym Jarze: czwarty stopień zagrożenia lawinowego w pięciostopniowej skali, gdzie piąty stopień oznacza alarm lawinowy. Szukaliśmy pod śniegiem młodego chłopaka, Szymona. Sytuacja była naprawdę groźna. Sondowaliśmy teren, śnieg. Podchodzili do mnie pojedynczo ratownicy, by się wyspowiadać. Oni szybko mówili grzechy, a ja szybko rozgrzeszałem… i podchodził następny. Spowiadałem także poszkodowanych, udzielałem rozgrzeszenia i odpustu na godzinę śmierci umierającym… Ratownicy, również ci niewierzący, szanują sferę duchową i mają zaufanie do kolegi księdza, bo on może udzielić poszkodowanym takiej pomocy, której oni nie udzielą. Mówili: "Michał jest ratownikiem wszechstronnym: od pierwszej pomocy, a jak trzeba, to do ostatniej posługi".

Trzeba też powiedzieć, że obecność księdza w GOPR-ze dobrze wpływa na PR Kościoła. Kiedy ludzie z zewnątrz dowiadują się, że wśród ratowników jest ksiądz, nie mogą już o Kościele i księżach mówić tego, co najgorsze: że księża się izolują, że są skoncentrowani na sobie i nie działają społecznie. Ksiądz ratownik takiej tezie zaprzecza. Miałem radość działać społecznie w górach, edukować w dziedzinie górskiego bezpieczeństwa dzieci i młodzież, wraz z innymi ratownikami organizować różnego rodzaju konkursy bezpieczeństwa, w których brało udział kilkanaście tysięcy dzieci na różnym poziomie edukacyjnym, od przedszkola do szkoły średniej. To sprawia, że rośnie przychylność dla Kościoła jako takiego (...).

Co jest dla Ciebie najtrudniejsze w pracy ratownika?

- Niełatwo przekazać rodzinie wiadomość o śmierci bliskiego, nieraz to zadanie powierza się księdzu. Księżom nie jest obca rzeczywistość śmierci, więc może łatwiej im tak dobrać słowa, by przekazać trudną i bolesną wiadomość.

Pamiętam pierwsze takie zdarzenie, kiedy zginął jeden z moich kolegów. Był w zimie z siostrą na nartach i zeszła lawina. Dziewczyna została tylko częściowo zasypana. Sama wydostała się spod śniegu i wezwała pomoc. Po pewnym czasie wiedzieliśmy już, że nie znajdziemy jej brata żywego, że szukamy ciała i że wiadomość dla rodziny będzie brutalna. Naczelnik poprosił mnie, żebym pojechał do dyżurki i czekał na informację razem z siostrą chłopaka. Siedziałem tam z nią, cały czas rozmawiałem i czekałem na telefon od Naczelnika. W końcu zadzwonił… To była jedna z najtrudniejszych dla mnie rzeczy: stanąć przed tą dziewczyną i powiedzieć, że ich wycieczka skończyła się tragiczną śmiercią jej brata. Myślę, że nawet najtrudniejsze pod względem technicznym akcje, w których uczestniczyłem, stanowiły dla mnie mniejszy wysiłek niż tamta chwila.

Podobnie było w czasie innego lawinowego zdarzenia, o którym wspomniałem wcześniej, kiedy w Białym Jarze szukaliśmy Szymona. To była Wielka Sobota, wczesna Wielkanoc pod koniec marca. Trwała akcja poszukiwawcza i powoli zapadał zmrok. Kiedy zszedłem z gór, na dole szlaku czekał krewny Szymona. Zapytał mnie, jakie są szanse. Ze smutkiem musiałem mu powiedzieć, że lawina była ogromna i że to byłby naprawdę wielki cud, gdyby chłopak przeżył tyle godzin pod śniegiem, ale ratownicy cały czas szukają i akcja nie została przerwana. Ostatecznie jednak Szymon został znaleziony martwy.

Widziałem w jednej z miejscowości alpejskich schodzącą lawinę. Przerażający widok i ogromny huk…

- Człowiek ginie z powodu braku tlenu, naporu śniegu (bo to potężna masa), przez wychłodzenie. Niejednokrotnie poszkodowani są przysypani kilkumetrową warstwą śniegu. Karkonosze są bardzo niebezpieczne lawinowo. Co prawda więcej wypadków lawinowych jest w Tatrach, ale jeśli chodzi o liczbę ofiar, które zginęły w jednej lawinie, Karkonosze zajmują niechlubne pierwsze miejsce. W 1968 roku we wspomnianym Białym Jarze w jednej lawinie zginęło dziewiętnaście osób. Karkonosze nie wyglądają na bardzo groźne góry (niektórzy mówią: "to takie góry po kolana"), łatwo wtedy zlekceważyć pewne zasady: zejść ze szlaku, skrócić sobie drogę, wejść w niebezpieczny teren (...).

Czy w czasie akcji zdarzają się ataki paniki?

- Wśród ratowników nie, natomiast różnie bywa z poszkodowanymi. Wtedy trzeba pominąć milczeniem krzyki poszkodowanego i robić swoje. Nieraz ratownicy spotykają się z dużym oporem poszkodowanych. Nie jest to oczywiście opór przed uratowaniem, tylko przed sposobem, w jaki ratownicy zamierzają to robić. Poszkodowani nie zdają sobie sprawy, że w sytuacji, w której się znaleźli (często z własnej winy), innego sposobu po prostu nie ma. I na przykład trzeba kogoś ewakuować na linie nad przepaścią… Pamiętam kobietę, która na samym początku akcji zapowiedziała, że za żadne skarby świata nie wsiądzie do śmigłowca. I rzeczywiście nie było warunków, by można ją było przenieść do śmigłowca. Ewakuowaliśmy ją na trzydziestometrowej linie podwieszonej pod śmigłowcem. Co oczywiście też nie spotkało się z jej uznaniem [śmiech] (...).

Czy to, że wstąpiłeś do jezuitów, ogranicza Twoją działalność jako ratownika górskiego?

- Tak. Ze względu na posłuszeństwo zakonne nie mogę uczestniczyć w akcjach ratowniczych. Biorę natomiast udział w różnych uroczystościach i świętach ratowników górskich. Bywam na przykład na zaprzysiężeniu młodych ratowników, które zwykle ma miejsce w Dniu Ratownika obchodzonym w październiku. Dobrze pamiętam swoją przysięgę ratowniczą, więc uczestnicząc w zaprzysiężeniu moich koleżanek i kolegów, zawsze mam w gardle kluchę [śmiech]. W przysiędze są słowa: "Dobrowolnie przyrzekam pod słowem honoru, że póki zdrów będę, na każde wezwanie Naczelnika lub Jego Zastępcy - bez względu na porę roku, dnia i stan pogody - stawię się w oznaczonym miejscu i godzinie i udam się w góry celem niesienia pomocy ludziom jej potrzebującym. Postanowienia statutu GOPR będę przestrzegał ściśle, polecenia Naczelnika, jego zastępców, kierowników wypraw i akcji będę wykonywał rzetelnie, pamiętając, że od mego postępowania zależy zdrowie i życie ludzkie". W tych słowach zawiera się istota służby górskiej.

Nie jest tak, że zupełnie nie mam już kontaktów z ratownictwem górskim, zmienił się tylko ich charakter. I ta zmiana wiąże się też z czymś cennym. Idea ratownictwa górskiego to pewnego rodzaju awangarda pozostająca w kontrze do mentalności współczesnego świata. To bezinteresowność przeciw dbaniu o własny interes, posłuszeństwo przeciw samorealizacji i stawianiu na swoim, ofiarność przeciw dbaniu tylko o siebie, podejmowanie ryzyka nie dla adrenaliny, tylko by ratować innych. Tego uczą góry i te cechy widziałem u ratowników starszego pokolenia. Teraz ja jestem ratownikiem starszego pokolenia i przyszła moja kolej, by ten ideał służby górskiej przekazać moim młodszym kolegom i koleżankom… jako ratownik, ksiądz ratownik.

Dlaczego o tym mówię? Ważne jest - o czym pisał w swoich książkach ks. Roman Rogowski - by doświadczenie gór nie pozostało tylko w górach, ale aby znieść je w doliny. I chociaż nie biorę teraz bezpośredniego udziału w akcjach, to otworzyły się przede mną możliwości innego działania: propagowania doświadczenia gór w dolinach. Propagowania zwłaszcza wśród młodych, także ratowników, ale nie tylko, idei ratownictwa górskiego i ideałów, które przyświecały twórcom ratownictwa górskiego (od św. Bernarda z Aosty, poprzez Mariusza Zaruskiego, Klimka Bachledę aż do współczesnych, którzy inspirują współczesne ratownictwo), takich cech jak odwaga, uwaga, rozwaga, bezinteresowność, odpowiedzialność czy ogólnie mówiąc, to, co kryje się pod słowem "honor".

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Jezuita i ratownik GOPR: Ratownicy, również ci niewierzący, mają zaufanie do kolegi księdza
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.