Nie każda Komunia jest święta
Dzisiejszy człowiek wpatruje się w zegarek, w monitor telefonu komórkowego, w witryny sklepowe, podziwia piękno natury i dzieła sztuki. Lubi też podniosły nastrój i piękne ceremonie oraz chętnie spieszy tam, gdzie będzie mógł oderwać się od codziennych problemów i monotonii życia. Czasem trafia do kościoła i klęczy przed Najświętszym Sakramentem, szukając ciszy i skupienia. Zdarza się, że zapomina, iż Bóg oczekuje czegoś więcej.
Czyńcie to na moją pamiątkę
Eucharystia to nie wystawa Pana Jezusa w złotej monstrancji, lecz karmienie się Jego miłością. I aby Eucharystia była pełna oraz skuteczna, musi iść w parze z umywaniem innym nóg. Gdy uczniowie zasiedli z Jezusem do wieczerzy, ich Pan i Nauczyciel „wstał od wieczerzy i złożył szaty. A wziąwszy prześcieradło, nim się przepasał. Potem nalał wody do misy. I zaczął obmywać uczniom nogi i ocierać prześcieradłem, którym był przepasany” (J 13,4–5). Potem zapytał: „Czy wiecie, co to znaczy?” i dodał: „Czyńcie sobie nawzajem to, co Ja wam uczyniłem” (por. J 13,12.14–15).
Gdy trzymam w ręku kielich z winem i wypowiadam słowa: „Czyńcie to na moją pamiątkę”, zastanawiam się, czy z taką samą gorliwością klękam przed człowiekiem, który potrzebuje oczyszczenia z grzechu lub wsparcia w swoich lękach i niepewnościach. Czy mam świadomość, jakie przyjmuję zobowiązanie, spożywając Ciało Pańskie? „Czyńcie to na moją pamiątkę”. Czyli co? Wypowiadajcie z namaszczeniem słowa i podnoście do góry złoty kielich? O nie, drogi księże! Złóż szaty, podwiń rękawy, zluzuj koloratkę i przewiń obłożnie chorego staruszka. Wtedy świat zobaczy, że Komunia, którą przyjąłeś, ma rzeczywiście moc, że nie jest tylko wyuczonym i zawsze tym samym gestem.
Czy twoja Komunia jest pełna?
Pewien biskup z Chile na spotkaniu w Neapolu, w którym przed laty uczestniczyłem, wspominał, że gdy jako dziecko przystępował po raz pierwszy do Komunii świętej, jego matka powiedziała mu: „Synu, otrzymałeś Komunię świętą. Czy wiesz, co to znaczy? Jezus przyszedł do twojego serca, ale twoja Komunia nie jest jeszcze pełna. On wprawdzie przyjął twoje zaproszenie, ale teraz czeka na ciebie”. Nie rozumiał wtedy tych słów, ale zaraz po wyjściu z kościoła matka zaprowadziła go do szpitala. Weszła z nim na oddział dla nieuleczalnie chorych, zatrzymała się przy jednym z łóżek i powiedziała: „Ten pan bardzo cierpi i nie ma nikogo, kto usiadłby koło niego. Weź go za rękę, opowiedz mu o sobie, posiedź trochę przy nim”. Długo trzymał go za rękę i długo opowiadał o tym, co robi, co lubi i jakich ma kolegów. Gdy ksiądz biskup wspomniał tę wzruszającą scenę ze swojego życia, dodał, że nigdy nie zapomni pogodnej twarzy tego umierającego człowieka. „Teraz twoja Komunia jest pełna – powiedziała matka – bo nie tylko przyjąłeś Chrystusa, ale również odwiedziłeś Go w szpitalu, samotnego i cierpiącego”.
Siedmioletni chłopiec zrozumiał, że spotkanie z Jezusem Chrystusem jest autentycznym i prawdziwym spotkaniem z Bogiem tylko wtedy, gdy rozpozna Jezusa w ludziach cierpiących, ubogich, potrzebujących bliskości, uścisku dłoni i uśmiechu. Komunia, która kończy się wraz ze słowami „idźcie ofiara spełniona”, jest dużym nieporozumieniem. Można ją porównać do sytuacji w afrykańskiej wiosce, w której ludzie umierają z pragnienia, a ty dowiedziałeś się, gdzie jest woda, i trzymasz to w tajemnicy.
Ludzie, którym pomagamy, są naszymi dobroczyńcami
Eucharystia wyraża się z jednej strony w przyjęciu Chrystusa, w napełnianiu się Nim, a z drugiej strony jest wyjściem ku potrzebującym, by służyć im u boku Chrystusa z takim zaangażowaniem, jakby to oni byli naszymi zbawicielami. I w rzeczywistości nimi są. Ludzie żyjący w niedostatku, bez względu na to, czy im brakuje chleba, czy kogoś, kto ich wykąpie i wysłucha, są naszymi dobroczyńcami. Dzięki nim stajemy się bardziej szlachetni.
Korzystając z okazji, że ten artykuł ukaże się w katolickim piśmie, nie będzie chyba niestosowne, jeśli podziękuję wszystkim moim zbawicielom, którzy pomogli mi zobaczyć w nich Chrystusa tak samo realnego jak Ten, którego przyjmuję pod postacią chleba i wina. Nie wszyscy oni byli katolikami, niektórzy nie byli nawet chrześcijanami, ale każdy z nich pomógł mi upodobnić się choć na chwilę, choć odrobinę do Jezusa z Nazaretu.
Dzisiaj najbardziej jestem wdzięczny śp. ojcu Jerzemu, dzięki któremu przestałem się bać ludzi chorych. Jedynie głową był w stanie poruszać, a nauczył mnie tak wiele: jak być czujnym, by odpędzić komara z jego nosa; jak podrapać go za uchem, by przestało swędzieć. Innym razem zbawieniem była dla mnie święta rodzina uchodźców z Syrii przyprowadzona przez anioła w muzułmańskim stroju. Nauczyli mnie kochać bez oczekiwania czegokolwiek w zamian, nawet wdzięczności.
Nic tak nie dołuje jak wymuszona wdzięczność, jak wdzięczność, którą wypada okazać, albo wdzięczność wyrażona wyuczonym wierszykiem wyrecytowanym przed księżmi koncelebrującymi wielkoczwartkową liturgię. Kto nazwał to świętem kapłanów? Natomiast posługiwanie się dziećmi, by wręczyły każdemu z koncelebransów po róży, nawet temu najmniej sympatycznemu, mogłoby być świetną sceną do filmu Barei. Po pierwsze: w Wielki Czwartek świętujemy ustanowienie Eucharystii, a nie wyższość sakramentu święceń nad sakramentem małżeństwa. Po drugie: prezbiter nie jest tu najważniejszą osobą, lecz jedynie oberżystą, kelnerem posługującym karmiącemu się Bogiem ludowi. Koniec. Kropka. Zdania nie zmienię.
Żywe monstrancje idące ulicami miasta
Papież Franciszek w katechezie na temat Eucharystii przypomniał, że podczas Mszy świętej sam „Chrystus wychodzi nam na spotkanie, aby nas upodobnić do siebie. […] Za każdym razem, gdy przystępujemy do Komunii świętej, upodabniamy się bardziej do Jezusa, bardziej przemieniamy się w Jezusa. Jak chleb i wino stają się Ciałem i Krwią Pana, tak ci, którzy otrzymują je z wiarą, zostają przemienieni w żyjącą Eucharystię. Kapłanowi, który rozdając Eucharystię, mówi tobie: «Ciało Chrystusa», odpowiadasz: «Amen», to znaczy uznajesz łaskę i zaangażowanie, jakie pociąga za sobą stanie się Ciałem Chrystusa. Gdy przyjmujesz bowiem Eucharystię, stajesz się Ciałem Chrystusa. To bardzo piękne! Komunia jednocząc nas z Chrystusem, wyrywając z naszego egoizmu, otwiera nas i jednoczy ze wszystkimi, którzy są jedno w Nim. Oto cud Komunii świętej: stajemy się tym, co otrzymujemy!”.
Często zapominamy, że lud Boży zgromadzony na wspólnym przeżywaniu Eucharystii jest realnym Ciałem Jezusa Chrystusa, a nie jego symbolem, wieczerza zaś, którą spożywamy podczas Mszy świętej, ma pełen sens dopiero wtedy, gdy wychodząc z liturgii, mamy świadomość, że ten Chrystus, którym się nakarmiliśmy, posyła nas do ludzi głodnych miłości. Stajemy się chodzącym tabernakulum. Nie zamkniętym na klucz w obawie, by ktoś nie zrobił Jezusowi krzywdy, ale promieniującym chwałą Tego, który działa w świecie, posługując się nami. I ruszamy, nakarmieni samym Bogiem, na poszukiwanie Chrystusa upadającego pod krzyżem, by Go wesprzeć. Na poszukiwanie Chrystusa bezsilnego, którego ręce zostały przybite, unieruchomione, by otrzeć zakrwawioną twarz i podnieść Go z prochu ziemi.
Bóg daje się nam jako pokarm, abyśmy mieli siłę do dawania siebie innym i byśmy byli dobrzy jak świeży, pachnący chleb w ustach głodnego. Nakarmieni Ciałem Chrystusa jesteśmy niczym żywe monstrancje idące ulicami miasta. Czy rozświetlamy innym drogę? Czy niesiemy przebaczenie i nadzieję? Czy jesteśmy dla innych pokarmem? Nie trzeba mieć wiele, by przynieść ulgę w cierpieniu lub obdarować chwilą radości kogoś samotnego. Każdy z nas ma coś do dania: czas, obecność, życzliwe słowo, serdeczny uścisk. W pełni przeżyta Eucharystia daje nam wrażliwość samego Zbawiciela, który poprzez nasze życie karmi głodnych, spragnionych, pogubionych. Brat Albert, patrząc na Jezusa w Eucharystii, mówił w zachwycie: „Czy Jego miłość obmyśliła coś jeszcze piękniejszego? Skoro jest Chlebem i my bądźmy chlebem. Dawajmy siebie samych”.
Smak chleba i zapach świętości
Gdy pracowałem w południowowłoskim ośrodku dla narkomanów, spotkałem się z kuriozalnym określeniem: „być zjadanym przez innych”.
Któregoś wieczoru jeden z wychowawców, Luciano, wracając do domu po ciężkim dniu pracy, wypowiedział do mnie słowa, które na długo zapamiętałem: „Dzisiaj mnie zjadali”. Poprosiłem, aby wyjaśnił mi, co ma na myśli, gdyż mój włoski nie zdążył jeszcze przywyknąć do dialektalnych zwrotów. Luciano odpowiedział mi, że był tego dnia wyjątkowo rozrywany przez wychowanków, nie miał ani chwili dla siebie, każdy z podopiecznych miał jakiś ważny problem, który nie mógł czekać do jutra. Wracając do domu, nie miał już na nic siły, czuł się dokładnie i doszczętnie zjedzony.
Po tym krótkim wyjaśnieniu zrozumiałem, co znaczy „być dobrym jak chleb” i „roztaczać wokół siebie zapach świętości”. Te piękne określenia kryją w sobie trud wyzbycia się siebie, by ludzie karmili się nami, zjadając nasz czas i nasze siły. Za zapachem chleba ustawia się kolejka głodnych, a woń świętości przyciąga wszystkich niekochanych. Każde życzliwe słowo, każda chwila poświęcona ludziom głodnym miłości staje się dla nich manną z nieba i bramą do nieba.
Ciało Chrystusa nie jest eksponatem na pokaz, lecz pokarmem. Gdyby nasz Pan chciał, abyśmy Go adorowali, pozostałby z nami pod postacią klejnotu wyjątkowej piękności. On chce być jednak pokarmem, a nie religijnym przedstawieniem. Czy wiesz, ilu samotnych ludzi prosi Boga, by przysłał im kogoś choćby na chwilę zwykłej rozmowy? Pamiętaj o tym, gdy zasiedzisz się w kościelnej ławce, wpatrując się w Najświętszy Sakrament. Gdybyśmy my, zakonnicy, cały ten czas, jaki poświęcamy na klęczenie przed monstrancją, w którą wetknięto kruche Ciało Pana Jezusa, poświęcili siedzeniu przy chorym, samotnym, zmartwionym… Gdyby każdy z nas… Nie byłoby ludzi samotnych, zdołowanych chorobą i zrezygnowanych.
Trudna jest ta mowa
Powiedziałem o tym podczas całodniowych rekolekcji głoszonych w jednej z białostockich restauracji. Po pierwszej konferencji pomyślałem, że może zbyt mocne były moje słowa, bo zauważyłem, że dwie panie ubierają się do wyjścia. „Nie zostaną panie na drugą część rekolekcji?” – spytałem. „Nie, nie zostaniemy. Po tym, co ojciec powiedział o adoracji, wiemy, gdzie jest nasze miejsce. W pobliskim szpitalu umiera nasz znajomy. Idziemy tam, by przy nim być”. Łza zakręciła mi się w oku i byłem wdzięczny Bogu, że nie pozwolił mi utemperować słów, choć miałem taką pokusę.
Uwielbiam karmić się Chrystusem, czasem też wpatruję się w chleb przemieniony w Jego Ciało. To wszystko daje mi moc, by zachwycać się człowiekiem i wzruszać się, gdy ktoś mnie potrzebuje. Któregoś dnia, tuż po wieczornej liturgii, zapisałem w pamiętniku kilka bardzo osobistych zdań: „Podczas Eucharystii doświadczam doskonałego żalu, nie z powodu zła, którego byłem przyczyną, lecz z powodu dobra, którego nie uczyniłem, o którym zapomniałem w zabieganiu i myśleniu o sobie. Wchodząc po schodkach ku stołowi Uczty Pańskiej, podałem ramię starszemu księdzu, który chętnie się na nim wsparł. Szliśmy do dwóch kielichów, jakby będąc jednym ciałem, mniej ułomnym, bo zatroskanym i wdzięcznym. Nakarmieni zstępowaliśmy jeszcze bardziej sobie bliscy, w monstrancje przemienieni. Wtedy pojawiły się łzy skąpe, jakby do wewnątrz kapiące, i żal, ciepły żal, że tak późno, że dopiero teraz. Wzruszenie i zapach świeżego chleba. Boże! Jak Ty musisz mnie kochać!”.
A dzisiaj? Czym pachnę, wracając z niedzielnej Mszy? Wzruszeniem i świeżym chlebem czy starymi, zatęchłymi obrzędami przetrawionymi wieki temu? Czy wnoszę w codzienność tego świata świeżość Ewangelii? Czy potrafię przetłumaczyć język liturgii eucharystycznej na język codzienności?
Dopóki pobożność będzie mierzona długością modlitw i zachowywaniem tradycyjnych postów; dopóki uczestnictwo we Mszy świętej nie będzie przekładało się na życie, wszyscy będziemy daleko od królestwa Bożego. Uczeń Chrystusa nie pachnie kadzidłem. Pachnie miłością.
Artykuł został opublikowany w „Życiu Duchowym” WIOSNA 106/2021
Skomentuj artykuł