Judasz to ja. Przyznanie się do tego to nie wstyd, lecz szansa
Wielkotygodniowe "Dialogi w połowie drogi" podejmują temat na wskroś paschalny. Ewa Skrabacz i Wojciech Ziółek SJ rozmawiają o tragedii ludzkiego grzechu i o cudzie Bożego miłosierdzia. Rozmawiają jak grzesznik z grzesznikiem, jak zdrajca ze zdrajcą, jak Judasz z Judaszem. Rozmawiają szczerze.
Wielkanoc się zbliża, więc i postać Judasza znów pojawia się na horyzoncie. Powracają rozważania o jego zdradzie i niewierności, o jego tragicznym losie i równie tragicznej śmierci. Świadomie czy podświadomie obawiamy się, by jego tragedia nie stała się i naszym udziałem, więc skwapliwie podkreślamy wszystko to, co nas od niego różni.
Ale odcinanie się od podobieństw z Judaszem to droga donikąd. To zła i nieskuteczna strategia. Zła i nieskuteczna, bo nieodpowiadająca prawdzie. Prawda jest bowiem taka, że wszyscy jesteśmy Judaszami. I jeśli chcemy cokolwiek zrozumieć z istoty Wielkanocy, to każdy z nas powinien zacząć od stwierdzenia: "Judasz to ja". I nie jest to żadna tania kokieteria. Tacy jesteśmy. Przyznanie się do bycia Judaszem to nie wstyd. To szansa! Im bardziej doświadczę tragizmu swojej grzeszności, tym większą mam szansę na doświadczenie Jezusowej czułości wobec mnie – grzesznika. Tym większą mam szansę na to, że Pan Jezus powie do mnie – jak do Judasza – "Przyjacielu!". Bo jak czuła troska pasterza zarezerwowana jest dla zagubionych owiec, tak Jezusowa bliskość dla odrzuconych i potępionych, których serca – wynędzniałe od grzechu – w nikim już nie wzbudzają litości. To są Jego najbliżsi, bo nie tak jak człowiek widzi Bóg…
Swoją drogą, to być może największym wyrazem Bożego miłosierdzia – o którym przecież tyle mówimy w te paschalne dni – jest właśnie fakt, że z powodu ludzkiej ograniczoności, nie widzimy w pełni ogromu Bożej miłości i nie dociera do nas, jak nieskończenie i jak bardzo bezwarunkowo kocha nas Pan Jezus. Gdyby to nas dotarło, to serce by nam rozerwało i mózg by eksplodował.
Coś jednak rozumiemy, coś przeczuwamy, a Judasz i jemu podobni pomagają nam zrozumieć więcej: z życia, z wiary, z miłości. Ich dramat, zagubienie i rozpacz, ich ciemność i beznadzieja budzą i ożywiają nasze serca. Nie dlatego, że ktoś ma jeszcze gorzej niż my, ale dlatego, że – patrząc na czułą miłość, z jaką odnosi się do nich Pan Jezus – ich bieda i duchowa nędza również nas poruszają i wzruszają i, zupełnie niepostrzeżenie, zaczynamy myśleć o nich ze współczuciem, z miłosierdziem, po Bożemu, jak On. Im bardziej są nam bliscy, tym bardziej zauważamy nasze do nich podobieństwo, a im wyraźniej to widzimy, tym intensywniej czujemy, jak bardzo my sami potrzebujemy uzdrowienia. Dlatego właśnie jeśli ktoś – widząc jak Judasz zwraca srebrniki i zrozpaczony krzyczy "Przelałem krew niewinną" – nie współczuje mu i nie płacze razem z nim, to ewidentny znak tego, że jemu samemu "serce wychłódło" i kochać nie umie. Ale – z drugiej strony – właśnie ta nieumiejętność i niemoc, ta duchowa ciemność i nędza pokazują mu jego rzeczywisty stan duchowy i czynią podatnym na przyjęcie największej łaski paschalnej – darmo danego i niczym niezasłużonego odkupienia.
Taką właśnie łaskę Pan Jezus ofiarowuje swojemu, zdradzającemu Go, przyjacielowi – Judaszowi. Nie obraża się na niego, nie potępia go, ani nie zostawia bez pomocy, lecz w ciemnościach grzechu towarzyszy mu pod postacią "kawałka umoczonego chleba". Ewangelista Jan pisze, że gdy – "po spożyciu kawałka chleba" – Judasz wychodził z wieczernika "była noc". Straszna noc, przerażająca noc, ciemna noc. Pan Jezus sprawił, że była to Wielkanoc! Paschalny cud właśnie na tym polega.
Skomentuj artykuł