Sezon Komunii świętych – przygotowania, okazje i prezenty
Jak co roku u początku maja tu i ówdzie możemy się natknąć na artykuły ukazujące rozmaite skrajności związane z uroczystościami pierwszych komunii świętych. Nie brakuje relacji z niemiłosiernie długich przygotowań, zdjęć limuzyn podjeżdżających pod kościoły, refleksji nad grubością kopert i narzekania na wygórowane oczekiwania wszystkich osób zaangażowanych w to wydarzenie, o rozpamiętywaniu ‘traum’ związanych z pierwszą spowiedzią już nawet nie wspomnę. Mam wrażenie, że – nomen omen – pokutuje w tych tekstach wciąż logika skrajności. Jedne media pokazują tylko i wyłącznie bulwersujące, a w najlepszym razie – kiczowate – zachowania związane z pierwszą komunią. Inne uderzają w bardzo podniosłe tony, między wierszami snując oczekiwania, że każdy rodzic/członek rodziny, czy pierwszokomunijne dziecko podejdzie do tego wydarzenia z namysłem godnym średniowiecznych mistyków.
Realia są jednak takie, że tego typu duchowych uniesień doświadcza zdecydowana mniejszość z osób deklarujących się jako wierzące. Z drugiej strony – prezentowanie komunijnej rzeczywistości tylko przez pryzmat pejoratywnych skrajności również jest zwykłym zakłamywaniem rzeczywistości i niewiele ma wspólnego z tym, co dzieje się w licznych kościołach w Polsce. Do Pierwszej Komunii Świętej wciąż przystępują spore rzesze dzieci, a towarzyszą im w tym wydarzeniu – bardziej lub mniej świadomie – członkowie rodzin. Każdorazowo jest to świetna okazja, by we wszystkich zaangażowanych osobach umocnić wiarę i miłość wzajemną. Wystarczy w tym celu wykorzystać często pojawiającą się w Piśmie Świętym wskazówkę. „Szukajcie tego, co w górze” (Kol 3, 1). Czyli: patrzmy z nadzieją i koncentrujmy wzrok na tym, co dobre.
Przygotowania
Sami pragnęliśmy, by nasze własne dzieci przystępowały do tzw. wcześniejszej komunii świętej i mamy ten wielki przywilej, że funkcjonujemy w parafii, która pozytywnie odpowiedziała na naszą prośbę w tej kwestii. Nie każdy ma jednak taką możliwość i – w moim odczuciu – nie każda rodzina jest w stanie wziąć odpowiedzialność za przygotowanie malców do przyjęcia tego sakramentu. Bo choć wczesna komunia zazwyczaj pozwala przyjąć Pana Jezusa w bardzo kameralnej grupie i na etapie, w którym dziecięca ufność i przyjmowanie prawd wiary jest bardzo żyzną glebą do siania Słowa Bożego, to siłą rzeczy wiąże się to z tym, że to głównie rodzice katechizują swoje dziecko. A to wymaga pewnej umiejętności przekazu treści katechetycznych i... determinacji (czy może lepiej: wytrwałości). Jest to przy tym tylko rewers pewnej prawdy, z którą nie wszyscy chcą się zgodzić – Eucharystia i pełne w niej uczestnictwo wiąże się z wysiłkiem. Każdorazowo.
W ostatnich dniach w drodze ze szkoły często mijamy sporą grupę dzieci i dorosłych przy naszym kościele. Wiemy, że to tegoroczna grupa trzecioklasistów przygotowująca się do swojej uroczystości. Przyznam, że zawsze patrzę na tę grupę z wielką wdzięcznością i podziwem – oni, katecheci, ksiądz, organistka – im się chce. A nawet jeśli im się nie chce, to przychodzą, by być i na miarę sił i możliwości się angażować. Naprawdę warto to docenić! Są w stanie poświecić swój wolny czas, energię, pomysły, by to wydarzenie stało się dla wszystkich niezapomniane. Oczywiste jest, że im liczniejsza grupa, tym trudniej pogodzić wszystkie oczekiwania. Zanim jednak zdeprymujemy czyjeś wysiłki cierpką konstatacją z cyklu: „Po co ta cała pompa/szopka/cyrk?”, zechciejmy może przyjąć, że ludzie są różni. I są tacy, którym ustalenie pewnego porządku podczas Eucharystii, uroczystej oprawy, kilkudziesięciokrotne zaśpiewanie psalmu czy umożliwienie wyrecytowania wierszyka, pozwoli lepiej (bezpieczniej? Spokojniej? Odświętniej?) przeżyć ten dzień. I poczuć, że oto naprawdę wydarza się COŚ wielkiego, co odmieni życie tych dzieci na zawsze.
Okazje
Przy okazji pierwszej komunii świętej do kościoła trafiają ludzie, którzy są do niego nierzadko nastawieni sceptycznie albo jest to instytucja im zupełnie obojętna. Może nas to boleć, może nas to smucić, ale... możemy też nie ustawać w wysiłkach, by pokazać takim osobom, że w Kościele są zawsze oczekiwani i przyjęci z Miłością. Pamiętam, jak wielkie wrażenie na jednej z moim niewierzących znajomych mam zrobił gest pewnej przyparafialnej wspólnoty, która na każdą ‘komunijną’ próbę przygotowywała stoliczek z kawą/herbatą i słodkościami. Ania jest jedną z wielu osób, które co prawda nie dokonały apostazji, ale po licznych skandalach związanych z pedofilią przestały zupełnie identyfikować się z Kościołem i kompletnie zaprzestały jakichkolwiek praktyk. Jako chrzestna swojego bratanka uważała jednak za swój obowiązek, by umożliwić mu udział w próbach, gdy rodzice nie byli w stanie dojechać na określoną godzinę do kościoła. Ratowała ich dwa razy w takich sytuacjach i dwukrotnie pozytywnie zaskoczyła. Raz tym, że mogła łyknąć kawy w przyparafialnej salce, drugi raz – gdy okazało się, że zarówno wikary, jak i proboszcz byli sympatyczni i mówiący o Panu Jezusie, a nie o polityce. Nikt też nie skupiał się na krytyce rozwydrzonych dzieci i ich niepraktykujących członków rodzin. Czy to ją nawróciło? Nie. Ale zaskakująco często wraca do tych doświadczeń. Ziarno zostało posiane. Być może kiedyś przyniesie zaskakujący owoc. Mam ogromną nadzieję, że tak będzie!
Prezenty
Osobnym, gruntownie eksploatowanym wątkiem w majowym urodzaju ‘okołokomunijnych’ dyskusji są oczywiście prezenty. Można, oczywiście, biadolić i łamać ręce nad tymi mitycznymi dronami, quadami czy złotymi hostyjkami na szczycie dziesięciopiętrowych tortów, którymi rzekomo są tradycyjnie obdarowywane w Polsce dzieci komunijne. Przyznam, że na żadnej z kilkunastu komunii, w których do tej pory uczestniczyłam, takich ekstremów nie zauważyłam ani nie spotkałam nikogo, kto by takie prezenty dawał czy dostawał. Wiem jednak, że ludzie na ogół czują potrzebę, by uczcić ważne wydarzenie jakimś upominkiem i często nie konsultują swoich pomysłów z rodzicami. Co zatem zrobić, gdy – dajmy na to – jakiś wujek z Ameryki podaruje dziecku wypchaną dolarami kopertę? Może po prostu wykorzystać ją, by dziecku pokazać pewne wartości? Opowiedzieć o tym, że jest ono dla członków rodziny cenne i na tyle godne zaufania, by mu podarować coś wartościowego. Wszak trzeba mieć pewną dojrzałość, by przyjąć Pana Jezusa do serca! Albo – idąc dalej – zrobić analogię, że tak jak pieniądze są pewną inwestycją, tak regularnie przyjmowana komunia staje się skarbem, który procentuje przez całe życie, a stąd już tylko o krok od wspaniałych pogadanek o dobrej nowinie. Niestosowne? Oburzające? Trywialne? Być może. Ale czy naprawdę ów wujek z Ameryki robi coś ze złej woli? Nie. Prawdopodobnie naprawdę chce uświetnić ten czas i po prostu nie wie, jak zrobić to w inny sposób. Zamiast więc denerwować się, że odciąga malca od wymiaru duchowego tego dnia, można po prostu starać się dołączyć do materialnego prezentu jakiś wartościowy przekaz. I to jest coś, co może zrobić każdy – rodzic, chrzestny czy po prostu bardziej zaangażowany duchowo członek rodziny.
My, ludzie, mamy w zwyczaju spychanie Pana Boga z Jego Tronu. Często więc, nam, rodzicom/chrzestnym, wydaje się, że to tylko od nas zależy, czy, jak i w co dziecko będzie wierzyć. Choć niewątpliwie mamy na to ogromny wpływ, to warto pamiętać, że Bóg jest Panem wszystkiego. I to On niestrudzenie, na wiele sposobów i niesłychanie kreatywnie cały czas stara się dotrzeć do człowieka i zaprosić go do budowania życiodajnej relacji z Sobą. Tego nie jest w stanie zniweczyć ani nadmierny konsumpcjonizm, ani ascetyczna dewocja. Nasz Pan wykorzysta każdą, najmniejszą szczelinę dobra, by wlewać swoją łaskę i błogosławieństwo. My możemy Go w tym podejściu naśladować. Czego sobie i Wam wszystkim – nie tylko przy okazji sezonu pierwszokomunijnego – życzę :-)
Skomentuj artykuł