Poznaliśmy się na portalu randkowym. Jesteśmy pięć lat po ślubie, bardzo szczęśliwi
Żartujemy, że mamy podwójną pewność, że każde z nas wybrało właściwą osobę - raz ja Maćka, a potem on mnie. Pan Bóg nam dał drugą szansę i wtedy ją wreszcie wykorzystaliśmy.
Był rok 2009, na jednym z portali randkowych zobaczyłam profil Maćka. Pierwsze, co mi się spodobało, to jego piwne oczy, coś dobrego z nich biło. A potem przeczytałam, czym się interesuje. Przede wszystkim spodobało mi się, że tak jak ja lubi góry. Postanowiłam do niego napisać. Nigdy nie miałam problemu z tym, że ja pierwsza wykonam krok. Uważam, że to już nie te czasy, w których dziewczyna jak królewna siedzi na tronie i czeka w nieskończoność. Mnie korona nie spadała od tego, że pierwsza piszę.
Maciek mi odpisał, bardzo fajny list dostałam. Zaczęliśmy korespondować, czekałam na maile od niego. Zaczęłam myśleć, że może coś z tego wyjdzie. Aż niespodziewanie trafiłam do szpitala. Przeszłam dwie operacje, jedną ratującą życie. Nie miałam wtedy dostępu do internetu, nie mogłam powiadomić Maćka, co się dzieje. Zamilkłam na ponad miesiąc. Gdy wróciłam do domu, od razu do niego napisałam, ale nie dostałam odpowiedzi. W tym czasie kręcił się przy mnie jeden chłopak i postanowiłam dać mu szansę, zupełnie niepotrzebnie, bo na to nie zasługiwał. Na kilka miesięcy zapomniałam o Maćku.
Rozstałam się z tamtym chłopakiem i po dwóch latach postanowiłam jeszcze raz spróbować w internecie. Co jakiś czas oglądając różne profile, trafiałam na Maćka, ale nie chciałam się narzucać. Uważałam, że skoro wszystko mu wyjaśniłam, a on nie chce kontynuować znajomości, to nic na siłę. Tylko czasem sobie myślałam "nikogo sobie jeszcze nie znalazłeś, a mnie nie odpisałeś, nie wiesz, co tracisz...".
Aż pewnego dnia patrzę, a tu wiadomość od Maćka. Szok! Ale on pisze do mnie jak do obcej (bo ja zlikwidowałam stary profil, miałam nowy pseudonim, i zmieniłam kolor włosów, więc mnie nie poznał). Maciek tak mi się podobał, że postanowiłam dać mu szansę i z czasem wybadać, dlaczego wtedy mi nie odpisał. Ale nie przyznałam się na początku, że my już korespondowaliśmy.
Nasza pierwsza randka zaczęła się w kinie. Maciek był tak zestresowany, że się rozgadał o swojej pracy, co mnie niezbyt interesowało. Myślałam, że to kolejna randka z internetu, która będzie niewypałem (kilkanaście takich miałam za sobą). Oglądaliśmy "Melancholię" von Triera. Po wyjściu z kina Maciek zaczął mówić o filmie. I mnie zachwycił inteligencją, elokwencją, wrażliwością... Byłam pod wielkim wrażeniem. Poszliśmy potem na spacer, do kościoła na Mszę. Nasza randka trwała ponad sześć godzin! Jak później sobie wyznaliśmy, oboje w kościele modliliśmy się o to, by nasza znajomość wypaliła. I tak się stało.
Z czasem przyznałam się Maćkowi, że my się znamy. On nawet znalazł nasze stare maile! Okazało się, że gdy ja wyszłam ze szpitala, Maciek zawiesił obecność na portalu, bo zmarł jego tata, stracił pracę i randkowanie nie było mu w głowie.
Po siedmiu miesiącach zaręczyliśmy się, a po półtora roku wzięliśmy ślub.
Żartujemy, że mamy podwójną pewność, że każde z nas wybrało właściwą osobę - raz ja Maćka, a potem on mnie. Pan Bóg nam dał drugą szansę i wtedy ją wreszcie wykorzystaliśmy. Jesteśmy pięć lat po ślubie, bardzo szczęśliwi. Choć były trudne chwile w naszym życiu, to jedno wiemy - chcemy być razem. I portal randkowy nam to umożliwił. Kilka moich koleżanek też poznało swoich mężów na portalach. Żartujemy, że teraz młode pary powinny w dniu ślubu mieć na plecach nazwę portali, na których się poznali. Stało się to normalne. Trzeba tylko zachować bezpieczeństwo (bo różni ludzie się trafiają), nie ufać od razu.
Warto mieć oczy i serce szeroko otwarte, a mogą się zadziać fantastyczne rzeczy.
***
Jeśli przeżyłeś/przeżyłaś/przeżyliście coś podobnego, poniższy formularz jest od tego, aby się tym podzielić. Niech również Twoje/Wasze świadectwo stanie się tym, co utwierdzi wiarę innych!
Skomentuj artykuł