W konfrontacji ze swoją raną można wybrać drogę zaprzeczenia i zgrywać twardziela. Można też przyznać, że coś w nas choruje
Bezpieczeństwo rozwija. I dotyczy to nie tylko konkretnych osób, ale też wzajemnych relacji. Wspaniale jest mieć taką relację z Panem: bezpośrednią i gotową na niejedno zaskoczenie. Nie ma nic głupszego niż zakładanie maski przed Bogiem – On i tak zna nas lepiej niż my sami. Samarytanka może być naszą przewodniczką i inspirować do odważnych rozmów z Jezusem.
Nie musisz wszystkiego rozumieć; nie musisz udowadniać, że wszędzie widzisz wymiar duchowy. Jedyne, co powinieneś, to być sobą, słuchać swoich pragnień i nie bać się mówić o nich Jezusowi. Jeśli jednak obawiasz się tego, co On odpowie, to zastanów się, czy aby na pewno twój obraz Boga jest właściwy. Postaw sobie przed oczyma tę rozmowę, wczytaj się w nią i zobacz, jak zachowuje się Jezus.
Jezus zna Samarytankę lepiej niż ona sama
Patrzę na Samarytankę i jej pragnienie wody żywej, by już nie musiała więcej chodzić do studni, i myślę o swoich pragnieniach. Myślę o nieudolności w odczytywaniu Boskich obietnic – o wszystkich tych momentach, w których wydawało mi się, że jestem pewna, o co Bogu chodzi. Dziś widzę, że nawet połowy z nich nie rozumiałam i pewnie ciągle nie rozumiem, ale... Bogu to nie przeszkadza. Z radością przyjmuje moje za- angażowanie w sprawę, mimo że jest ona większa i głębsza, niż mogę przypuszczać. Jeżeli ufam Bogu na tyle, by powierzyć Mu swoje – często bardzo przyziemne – pragnienia, to właśnie o to chodzi! On sobie poradzi z moimi ograniczeniami, z moją przyziemnością.
Jak bardzo ufające serce musi mieć Samarytanka! Wierzy, że Nieznajomy jest w stanie wypełnić jej pragnienie. Jak? W sumie nie wiadomo, ale to, co mówi, jest tak przekonywające, że Mu ufa. Może wtedy właśnie, pierwszy raz w życiu, może poczuć się bezpiecznie, mimo że uwierzyła tak szybko i bez pełnego zrozumienia? Może nieraz ufała zbyt pochopnie – wierzyła, mimo że było zbyt pięknie, by mogło być prawdziwie? Tym razem jest inaczej. Jezus jej nie zawiedzie, nie wyśmieje jej pragnień, nie spojrzy na nią z góry, z wyższością i naganą, a skłoniwszy do zawierzenia, nie odwróci się znudzony jej pojmowaniem świata.
Może po raz pierwszy Samarytanka jest bezpieczna, co pozwala jej być sobą i siebie wyrażać? Czy mogła przypuszczać, że kiedykolwiek przy tej studni, rozmawiając z kimś na temat swoich pragnień, poczuje się bezpiecznie? Przecież to miejsce musiało się jej kojarzyć z czymś zupełnie odwrotnym. Oceniające spojrzenia, plotki, wytykanie palcami – wszystko to nie ma nic wspólnego z bezpieczeństwem. Jak już wiemy, to właśnie strach przed tą konfrontacją mógł być powodem, dla którego wybierała się do studni w najgorętszej porze dnia. Ale Bóg potrafi tak zmienić sytuację, że od tej pory studnia nie jest dla niej już symbolem zagrożenia, tylko właśnie bezpieczeństwa. Pan przywraca pierwotne znaczenie temu miejscu. Tam, gdzie jest woda, tam rodzi się życie – tam jest bezpiecznie.
Konfrontacja ze sobą bywa trudna
W konfrontacji ze swoją raną można wybrać drogę zaprzeczenia, zgrywać twardziela i nie przyznać się, że coś w nas choruje i krwawi. Ale można też odsłonić bolące miejsce i – kiedy pojawia się zaufanie – dotknąć tego, co boli. Taki dotyk nie usuwa bólu, nie eliminuje dyskomfortu rany, ale jest leczniczy. Zaufanie stwarza przestrzeń, w której można wyrazić swój ból, a już sama świadomość, że nie trzeba ukrywać, tłumić, przybierać maski, daje uczucie ulgi. Jest taki etap w budowaniu relacji, kiedy odkrywamy przed drugą osobą to, co dla nas bolesne i co stanowi naszą ranę, i albo zostaniemy z tym przyjęci, albo pojawi się pustka i jeszcze większy ból, a relacja może nie przetrwać. Dobrze mieć w swoim życiu takiego przyjaciela, taką bliską osobę, przed którą nie musimy zakrywać ran.
Samarytanka tak bardzo ufa Jezusowi, że nie wymyśla jakiejś ckliwej historii, by wypaść na porządną kobietę. Mogła uznać, że obcy podróżny nie musi znać prawdy. Co mu do tego?
Przyszedł, pójdzie... A jednak ta krótka rozmowa zbudowała tyle zaufania do tajemniczego Nauczyciela, że decyduje się na odsłonięcie prawdy o sobie. „Nie mam męża” – krótkie stwierdzenie, ale rozwinięte w wypowiedzi Jezusa. Jak to dobrze, że tajemniczy Rabbi przychodzi jej z pomocą! Nie drąży, nie torturuje pytaniami: „A dlaczego?”, „To teraz żyjesz sama?”, „A byłaś wcześniej mężatką?”, „Ile razy?”, „Co się stało z twoimi mężami?”, „A nie wiesz, że to grzech?”, „Nie zastanawiałaś się nad tym, że twoja relacja z mężczyzną oddala cię od Boga?”, „Nie widzisz, że to brak szacunku dla samej siebie?”.
Jezus nie jest jak niektórzy księża, których można czasem spotkać w konfesjonale – zdają się oni czerpać przyjemność z zadawania pytań uszczegóławiających na spowiedzi, siląc się na dotarcie do sedna problemu w czasie trzyminutowej rozmowy.
Jezus zna Samarytankę lepiej niż ona sama. I tylko On miałby prawo zgłębiać przyczyny jej obecnej sytuacji. Dopowiada za naszą bohaterkę dalszą część tej historii, ale też jej nie rozdrapuje. Koniec – wystarczy. Nic ponad to, co już usłyszał. A o tyle ciekawych rzeczy mógłby dopytać! W końcu pięciu mężów i obecny związek to nie lada historia do rozdrapania. Jednak delektowanie się takimi historiami to domena sąsiadek przy studni – nie Boga.
Szkoda, że część księży o tym zapomina, kiedy siada do konfesjonału. Marzy mi się rozdzielenie sakramentu pokuty i kierownictwa duchowego. Jeśli przychodzę po rozgrzeszenie (spełniając warunki spowiedzi: żałuję, postanawiam się poprawić), to chcę otrzymać rozgrzeszenie, a nie naukę dotyczącą mojego życia, którego spowiadający na podstawie grzechów po prostu nie zna i nie pozna nawet po zadaniu kilku pytań. Jeśli sama chcę i szukam kierownictwa duchowego, to co innego. Oczekuję wtedy porady, wskazówki, pewnego nakierowania, wsłucha nia się w moją historię życia. Wtedy możemy dociekać korzenia grzechu, słabości, ocenić, czy coś w ogóle tym grzechem jest.
Tych pięciu mężów Samarytanki wzbudza u wielu zainteresowanie. Jak to pięciu? Co się z nimi stało? Umarli? Wszyscy? Niekoniecznie. Prawo żydowskie – a także samarytańskie, bo pamiętajmy, że Samarytanie uznawali Pięcioksiąg za swoje święte księgi – dopuszczało rozwody. Podobnie jak u Żydów mężczyzna samarytański mógł dać kobiecie list rozwodowy, oddalić ją.
Ciężar relacji i niepewna przyszłość
To było męskie prawo – kobieta nie mogła się rozwieść, ale po oddaleniu przysługiwała jej możliwość zawarcia powtórnego związku. Jest prawdopodobne, że właśnie z taką sytuacją mamy tutaj do czynienia. Samarytanka pięciokrotnie została oddalona z jakiejś przyczyny; pięciu mężczyzn uznało, że już ich nie interesuje, że jest w niej coś odrażającego, co według prawa mogło być powodem rozwodu. Prawdopodobnie pięć razy otrzymała list rozwodowy (chyba że kiedyś owdowiała) – pięciokrotnie więc wytknięto jej coś, co zniechęcało mężczyzn. Tyle razy też ktoś ją zostawił, bo była „za trudna”, bo pojawiła się jakaś przeszkoda.
Jak bardzo musiało to boleć! Jak bardzo podkopywało jej wiarę w siebie, jak obniżało poczucie własnej wartości! „Nie jesteś warta walki, zmagań, podejmowania wysiłku, starań. Można cię oddalić, kiedy robi się niewygodnie. Nie jesteś warta tego, co kosztuje”... Coś przyciągało do niej mężczyzn, ale tylko na chwilę; potem ślub – i w końcu rozwód. Ile bólu musiała nosić w sobie ta kobieta? Z pewnością towarzyszył jej też strach.
Teraz znów jest w związku, ale co będzie, jak weźmie ślub? Kolejny rozwód? Chyba więc lepiej nie legalizować tej relacji... Skoro śluby kończyły się rozwodem, nie przyniosły szczęścia, to może uda się bez ślubu? Może tak będzie lepiej? Przynajmniej jeśli dojdzie do rozstania, będzie mniej boleć. Bez ślubu to ona ma szansę uprzedzić tego mężczyznę i zostawić go, kiedy będzie czuła, że zbliża się kryzys. I tym razem to nie ona będzie tą zostawioną!
Jezus popatrzył na nią inaczej
Trudna jest historia życia Samarytanki: pełna bólu, pragnienia, niezaspokojenia, niepokoju. Idealna do tego, żeby wpuścić do niej Boga! Ale On nie wchodzi do czyjegoś życia nieproszony, z butami. Dlatego konieczny jest szczery dialog z Nim: bez żadnych masek czy wybielaczy. Po prostu powiedzieć prawdę – nawet jeśli jest bardzo biednie, chaotycznie, grzesznie, boląco, krwawiąco.
Potrafię sobie wyobrazić ulgę, jaką odczuła Samarytanka, kiedy zrozumiała, że tajemniczy przybysz zna ją doskonale – te bolące i zawstydzające wydarzenia z jej życia też. „On wie, kim jestem, co ze sobą niosę, i wchodzi ze mną w dialog – jak równy z równą! Jakby mój poplątany życiorys zupełnie Go nie przerażał, jakby nie trzymał „męskiej” strony i nie szukał we mnie tego, co odrażające, tylko widział kogoś, kto może przyjąć Jego naukę!”.
Myślę, że to ukojenie, które wynikało ze świadomości, iż Jezus zna prawdę, mieszało się w niej ze zdziwieniem. Kim On jest? Dlaczego nie chwyta za kamień, by ją ukamienować? Wszak żyje w konkubinacie bez ślubu. Dlaczego, znając jej życie, nie prawi morałów?
Ktoś popatrzył na nią inaczej. Nie dlatego, że nie zna jej historii, ale dlatego, że widzi w niej o wiele więcej niż pięć listów rozwodowych i konkubinat.
Są rzeczy ważniejsze! Ma wartość! Ma godność! Może dzięki temu spojrzeniu jej życie wskoczy na właściwe tory?
* * *


Skomentuj artykuł