Jestem DDA. Życie boli mnie za bardzo
Czy cierpienie związane z byciem DDA jest krzyżem? Tak. Czy nałożonym przez Boga? Nie. Czy można się go całkowicie pozbyć? Myślę, że nie do końca. Jak podejść do niego po chrześcijańsku?
"Zbawienie przyszło przez Krzyż, ogromna to tajemnica.
Każde cierpienie ma sens, prowadzi do pełni życia."
Tak brzmi pierwsza zwrotka popularnej pieśni kościelnej. Za każdym razem, kiedy jej słucham, ściska mnie w żołądku.
Cierpienie to taki, można powiedzieć kolokwialnie, "uprzykrzacz życia". Jest do bólu sprawiedliwe - hojnie towarzyszy wszystkim ludziom, a także zwierzętom i, jak niektórzy twierdzą, również roślinom. Dla mnie osobiście cierpienie jest nieodłącznie związane z byciem istotą żywą, przemijającą, cielesną. Zdolność odczuwania cierpienia psychicznego i duchowego, zwłaszcza współcierpienia z drugim, świadczy o człowieczeństwie. Nie da się go obiektywnie zmierzyć. Nie można powiedzieć, że ktoś cierpi bardziej lub mniej ode mnie. To samo cierpienie może po jednym spłynąć jak po kaczce a drugiemu upleść sznur.
Dlatego ten tekst będzie bardzo subiektywny i osobisty. Tajemnica cierpienia, a zwłaszcza cierpienia chwalebnego, jest wielka i nie poważyłabym się na próby obiektywizowania go i mówienia Ci jak masz przeżywać swoje cierpienie, dlaczego Cię dotknęło i jaka jest w tym wola Boża. Takie podejście byłoby uzurpatorskie i pełne pychy. Przed indywidualnym krzyżem każdego człowieka należy stawać w pokorze i z wielką delikatnością.
Cierpienie DDA
Czy mamy go więcej niż inni? Może tak, może nie. Czy odczuwamy je bardziej? Może tak, może nie. Czy wlecze się za nami całe życie? Może tak, może nie.
Bez sensu? Nie do końca. Z pewnością cierpienie, którego doświadczyłam i którego wciąż doświadczam jako osoba wychowana w domu z problemem alkoholowym jest specyficzne i trudno jest zrozumieć je komuś, kto wychowywał się w innych warunkach.
Ten tekst nie jest po to, aby się nad sobą poużalać. Pragnę, aby z jednej strony ludzie, którzy spotykają na swojej drodze DDA, choć trochę mogli zbliżyć się do przeżyć tej osoby; z drugiej strony zaś chcę podzielić się moim doświadczeniem z tymi, którzy cierpią podobnie, by zapalić choć odrobinę światła w mroku bólu, którego doświadczają.
Cierpienia nie da się wyeliminować całkowicie. Można jednak dojrzale je przyjmować i być dla siebie wyrozumiałym bez popadania w użalanie się nad sobą lub żądzę zemsty na tych, którzy przyczynili się do krzywdy.
Kiedy boli ciało
Doświadczyłam sporo cierpienia fizycznego w swoim życiu. Począwszy od tego, że z natury zawsze byłam dość chorowita, przez przemoc fizyczną ze strony mojej mamy, aż po bolesne porody i dwie straty ciąży.
Cierpienie fizyczne związane z funkcjonowaniem mojego ciała jest czymś, co przyjmuję jako prostą konieczność ograniczoności i śmiertelności, która nikomu nie jest obca. Nie szukam w nim woli Bożej, kary za grzechy ani specjalnych znaków. Szukam przyczyn i staram się znaleźć dla siebie ulgę lub pomoc.
Inaczej nieco rzecz się ma z przemocą. Czy można powiedzieć, że tak wielkie cierpienie fizyczne otrzymane z rąk osoby, która miała przed cierpieniem chronić, naprawdę ma sens i jest krzyżem od Boga? W moim odczuciu absolutnie nie. Wiele lat obwiniałam Boga za każdy siniak, aż zrozumiałam, że to nie On jest za to odpowiedzialny. Każdy z nas otrzymał w darze wolną wolę. Dysponuje nią, jak chce. Zło jest brakiem dobra, brakiem Boga, wielką czarną dziurą, anty-świętą materią rzeczywistości, która potrafi pchnąć człowieka do najgorszych rzeczy. Krzywdzimy drugiego człowieka, gdy przestajemy panować nad swoimi emocjami, gdy nie ma w nas dość siły, by wybrać miłość i dobro. Często krzywdzą skrzywdzeni, którzy nie radzą sobie z bólem. Cios od człowieka to cios od człowieka. Tylko tyle i aż tyle. Nie należy się na przemoc godzić z dwóch powodów. Pierwszy to Twoja własna godność ukochanego Dziecka Bożego. Miłujący Ojciec nie chce cierpienia swoich dzieci, choć wie, że w świecie po grzechu pierworodnym jest ono nieuniknione. Drugim powodem jest równie wielka godność Twojego prześladowcy. Nie przyzwalając na przemoc dajesz do zrozumienia, że to, co on/ona robi jest złem. Jeśli więc jest złem, to niszczy duszę także sprawcy. Warto o tym pamiętać, również w aspekcie przemocy domowej w dorosłym życiu, by nie dać się wplątać w toksyczne układy.
Przeczytaj też: Dorosłe Dzieci Alkoholików w bliskich relacjach z innymi. Jak sobie radzą? >>
Kiedy boli psyche
Rany fizyczne goją się prędzej czy później. Choć ciało pamięta w jakiś tajemniczy sposób zadany ból, to po latach często fizycznie nie ma w nas śladu dawnych doświadczeń.
To, co goi się trudniej, często latami, to rany na psychice, czyli po teologicznemu - duszy (dusza, z gr. psyche to właśnie nasze emocje, osobowość, charakter).
DDA zazwyczaj cierpią psychicznie bardzo mocno (nie twierdzę, że wszyscy w takim samym stopniu i z tych samych powodów - vide początek tekstu), zarówno w dzieciństwie, jak i w życiu dorosłym. Jak wcześniej napisałam, podzielę się tym, czego sama doświadczam, gdyż nie da się zobiektywizować syndromu DDA - ile nas, tyle różnych kombinacji trudnych doświadczeń.
Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, jeśli chodzi o moje dzieciństwo, to poczucie totalnego opuszczenia emocjonalnego i zrzucenie na moje barki zbyt wielkiej odpowiedzialności. Dojmująca samotność dziewczynki, która nie mogła być beztroskim dzieckiem była powalająca. To poczucie zostało mi w pamięci jako komunikat: możesz liczyć jedynie na siebie. W dorosłości widzę wyraźnie, jak często ogarnia mnie poczucie samotności pomimo ogromu wsparcia, które jest na wyciągnięcie ręki. Coś jednak blokuje przed poproszeniem o wsparcie. To rodzi wielki smutek i poczucie osamotnienia, choć przecież rzeczywistość wcale taka nie jest. To tylko moje dawne rany się odzywają.
Lęk - druga otchłań, która wiele lat mnie pochłaniała, dziś czasem się odezwie ale coraz lepiej sobie z nim radzę.
Oswajanie potworów z dzieciństwa, które nadal czasem wyglądają spod mojego łóżka, najczęściej odbywa się na terapii i jest ogromnym błogosławieństwem. Bardzo pomaga też relacja z Bogiem i zaufanie Jego dobroci. Ale do tego dochodziłam latami.
Moje dzieciństwo pamiętam jako niekończące się pasmo lęku. Najpierw o życie mojej mamy doświadczającej przemocy ze strony pijanego taty; o ocenę w szkole i jak na nią zareaguje tata; potem o swoje własne zdrowie i życie - czy znowu nie oberwę, gdy mama wypije. Życie w lęku trwało wiele lat w późniejszym czasie. Irracjonalne lęki o pieniądze, zdrowie dzieci, pracę, cudzą opinię. Życie w nieustannym napięciu jest wielkim cierpieniem.
Tęsknota za utraconym dzieciństwem to taka fala, która dopada znienacka i wyciska łzy w najmniej oczekiwanym momencie. Ostatnio rozpłakałam się słuchając piosenek z bajek Disneya. Spokojnie, to normalny smuteczek, który można oswoić i zająć się swoim wewnętrznym dzieckiem, które się odzywa.
Pokłosiem doświadczeń z dzieciństwa u DDA bywa problem z poczuciem własnej wartości. Celowo nie chcę używać określenia niskie poczucie własnej wartości, bo tak naprawdę ono nie jest skalowalne. Albo wiesz, że masz wartość, godność, że jesteś wart kochania, albo tego nie czujesz. Dorosłe osoby, które jako dzieci nie otrzymały wzmocnienia ze strony rodziców (nie tylko DDA ale każdy, kto był rażąco zaniedbany emocjonalnie), mogą postrzegać siebie jako mało wartościowych, nieinteresujących, boją się reakcji otoczenia na swoją osobę, mają obawy, czy ktoś jest w stanie je pokochać. To ból, który często zamyka na zdrowe, dobre relacje, z których można by czerpać mnóstwo satysfakcji.
Człowiek, który nie kocha siebie w sposób zdrowy, nie będzie potrafił zdrowo kochać drugiej osoby.
Wszystko to może prowadzić do depresji, która jest cierpieniem śmiertelnym. Każdego roku zbiera krwawe żniwo wśród tych, którzy nie dali rady wytrzymać sami ze sobą i otaczającą ich rzeczywistością. O tym jednak będzie osobny tekst, gdyż temat jest niezwykle ważny i aktualny i nie można zbyć go jednym akapitem.
Kiedy boli duch
Droga duchowa każdego człowieka jest sprawą niezwykle delikatną i bardzo intymną. Nie śmiem potępiać kogokolwiek, kto odchodzi od Boga, obraża się na Niego, odrzuca normy religijne. Ja swoją drogę mam bardzo wyboistą i krętą. Nieraz pewnie jeszcze się na niej potknę, upadnę, pobiegnę w ciemne zaułki. Jedno wiem już na pewno - często to, co moja wyobraźnia podpowiada, nie ma nic wspólnego z tą rzeczywistością, której pojąć się nie da.
Doświadczenie wychowania w rodzinie dysfunkcyjnej może wpływać na duchowość człowieka. Cierpienie spowodowane konfliktem między tym, co chciałoby się a tym, co dzieje się w sercu jest dla mnie ogromnym bagażem. Sama nazwa mojego bloga (Strefa półcienia) nawiązuje właśnie do tego stanu. To, co dla innych chrześcijan bywa oczywiste, dla mnie przez lata stanowiło pole niekończących się walk wewnętrznych, wyrzutów sumienia, odchodzeń i powrotów. Były fazy cudownej ekscytacji i lód w relacjach z Bogiem. Były lata zaangażowania we wspólnocie religijnej i etapy niepraktykowania.
Dziś nie ma już aż tak skrajnych odlotów, może dlatego, że przekonałam się na własnej skórze, że wiele problemów duchowych, które mam, wiąże się z doświadczeniami z dzieciństwa. Obraz Boga Ojca - obcego, zimnego sadysty, podnoszącego poprzeczkę tak wysoko, jak mój ziemski tata, problemy z Maryją jako dobrą matką, bo przecież mama niezbyt szczęśliwie mi się kojarzyła. Głosy z Kościoła mówiące rzeczy, które tylko pogarszały mój stan: "Pan Bóg wszystko uleczy" albo "musisz wybaczyć" (niezależnie od tego, czy przepracowałam już emocje i traumy, czy jeszcze nie - przebaczyć od razu, błyskawicznie; o przebaczeniu jeszcze będę pisała) i wiele podobnych…
Uzdrowienie duchowe to połączenie ogromu łaski Bożej z wielkim wysiłkiem terapii i zaufaniem graniczącym z bezczelnością. W przypadku tego rodzaju cierpienia wielkim szczęściem jest trafienie na mądrych spowiedników i kierowników duchowych (sama na takich trafiłam, więc mam za co Szefowi dziękować!).
Zobacz: Marcin boi się odmawiać. Na cudze sprawy zawsze znajdzie czas. Kłopoty DDA >>
Co z tym krzyżem?
Czy cierpienie związane z byciem DDA jest krzyżem? Tak. Czy nałożonym przez Boga? Nie. Czy można się go całkowicie pozbyć? Myślę, że nie do końca.
Jak zatem podejść do niego po chrześcijańsku? Skoro Jezus mówi mi o niesieniu krzyża i naśladowaniu Go, to dla mnie znaczy to nic innego, jak to, że ja się z tym krzyżem nie kłócę, nie kopię go i nie szaleję. Cierpliwie biorę go każdego dnia i oddaję Jezusowi, prosząc jednocześnie, aby pomógł mi go nieść. Oprócz tego pracuję terapeutycznie, by identyfikować źródła cierpienia, aby móc nie żyć przeszłością i nie użalać się nad sobą, ale patrząc na Jezusa iść do Niego, choć droga nie jest łatwa.
Czy cierpienie ma sens? Pewien kapłan powiedział na jednym z kazań, że nie każde. Ludzie sobie nawzajem zadają cierpienie zupełnie bez sensu i nie tego pragnie Bóg, bo Bóg pragnie, byśmy się wzajemnie miłowali tak, jak On nas umiłował. Cierpienie w moim doświadczeniu może zyskać wymiar zbawczy, gdy złączymy je z ofiarą Jezusa i na Jego wzór damy się Ojcu wyprowadzić z grobu, by razem z Nim zmartwychwstać.
Niech On nam udzieli tej łaski, by nasze cierpienie w Jego kochających dłoniach przemieniło się w chwałę nieba.
Tekst pojawił się na blogu strefapolcienia.blog.deon.pl
Skomentuj artykuł