Był rok 1983. To przypadkowe spotkanie ukształtowało ks. Isakowicza-Zaleskiego

Był rok 1983. To przypadkowe spotkanie ukształtowało ks. Isakowicza-Zaleskiego
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski (fot. IPN Kraków / YouTube.com)

Mimo swojej działalności patriotycznej ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski najwięcej czasu poświęcił osobom upośledzonym intelektualnie. Zamieszkał z nimi w Radwanowicach pod Krakowem. O tym, jak przypadkowe spotkanie kapłana ze Stanisławem Pruszyńskim zapoczątkowało powstanie tej wyjątkowej placówki i ukształtowało ks. Isakowicza-Zaleskiego, jakiego znamy, pisze w książce "Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Sumienie polskiego Kościoła" Tomasz Terlikowski.

Przypadkowe spotkanie, które ukształtowało ks. Isakowicza-Zaleskiego

Był rok 1983. To było absolutnie przypadkowe spotkanie. Zainicjowało proces, który zmienił absolutnie wszystko i ukształtował ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego, jakiego znamy. Młody ksiądz i starszy mężczyzna razem przewozili – zdezelowanym maluchem tego ostatniego – powielacz dla opozycji. Wspólna droga sprawiła, że zaczęli rozmawiać, mężczyzna zapytał księdza o jego ormiańskie nazwisko i nagle okazało się, że kiedyś w przeszłości losy ich rodzin się splotły.

Arcybiskup Isakowicz przyjaźnił się z pradziadkiem właściciela auta, jego dziadkom dawał ślub, a potem ochrzcił matkę mężczyzny. "Ze względu na związki jego rodziny ze wspomnianym arcybiskupem ormiańskim, Izaakiem Mikołajem Isakowiczem, nazywał mnie swoim «duchowym krewniakiem». Pomimo sporej różnicy wieku połączyła nas szczera przyjaźń. Od tego momentu wspierał mnie w zakładaniu wspólnot Wiary i Światło, Duszpasterstwa Osób Niepełnosprawnych przy parafii św. Mikołaja w Krakowie (w 1985 roku) oraz domu wakacyjnego dla osób upośledzonych umysłowo w Rabce (willa Chorążówka)" – wspominał ksiądz swoją znajomość ze Stanisławem Pruszyńskim.

Okładka książki Okładka książki "Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Sumienie polskiego Kościoła" (wyd. WAM)

DEON.PL POLECA

"No to musimy razem ten dom założyć"

To właśnie w czasie kolejnych rozmów, spotkań, pielgrzymek i wspólnie realizowanych zadań powstał pomysł, by zbudować dom dla osób z niepełnosprawnością intelektualną. "Powiedziałem, że marzy mi się, żeby znaleźć dom dla moich niepełnosprawnych przyjaciół, a pan Pruszyński na to: «No to musimy razem ten dom założyć»" – opowiadał Isakowicz-Zaleski.

Skąd wziął się ten pomysł? Ksiądz Tadeusz w rozmowie ze mną wspominał, że źródłem tej idei były godziny rozmów z rodzicami osób z niepełnosprawnością: "Ich głównym problemem było – i pozostaje również obecnie – to, co stanie się z ich dziećmi po ich śmierci". Wielu z nich opowiadało mu o tym, a on był człowiekiem czynu. "Myślę, że on już w momencie remontowania i przygotowywania Chorążówki chciał założyć coś bardziej trwałego, dom dla osób z niepełnosprawnością. To było w jego stylu. Zobaczyć potrzebę i zacząć działać" – opowiadał mi Marcin Przeciszewski.

W ten tok myślenia wpisał się Stanisław Pruszyński, który zaproponował, by powołać "dom z ogródkiem" dla dzieci z niepełnosprawnością. "Dom" – wspominał ks. Isakowicz-Zaleski – "oznaczał miejsce dla osób z niepełnosprawnością, które nie miały już rodzin, a ogródek to miało być gospodarstwo, które ów dom będzie utrzymywać i w którym osoby te będą mogły wykonywać jakieś prace". Od narodzin pomysłu do realizacji droga nie była daleka i już w 1985 roku starszy dystyngowany pan i lekko szalony ksiądz zaczęli razem szukać miejsca, w którym mógłby powstać taki ośrodek. "Gdzie myśmy nie byli?! W Białym Dunajcu, Więcławicach, Bielsku-Białej, nawet w Białymstoku (…) Z dziesięć różnych miejsc obejrzeliśmy. Ale to, co nam się podobało, było za daleko. A to, co było blisko, wydawało nam się nieodpowiednie" – wspominał ksiądz i dodawał: "Byliśmy cierpliwi".

Dobroć ks. Isakowicza-Zaleskiego i Stanisława Pruszyńskiego

Co ich wówczas napędzało? Isakowicza-Zaleskiego zapewne świadomość lęków, z jakimi zmagali się jego przyjaciele, rodzice osób z niepełnosprawnością intelektualną. A co stało za zaangażowaniem starszego, pochodzącego z hrabiowskiej rodziny inżyniera? "To był człowiek" – opowiadał o nim z niezwykłą pasją jego młodszy przyjaciel – "który dobroczynność miał we krwi". On się nie musiał zastanawiać, kalkulować. Ale było coś jeszcze. Wraz z żoną nie mogli mieć dzieci, wychowali dwie dziewczynki wzięte z domu dziecka. A potem, kiedy one się już usamodzielniły, pan Stanisław zaczął regularnie odwiedzać trzy niepełnosprawne dziewczęta, które władze administracyjne umieściły w domu starców.

Pan Pruszyński opowiadał, że warunki życia były tam straszne: w jednej małej sali stało tam dziesięć łóżek, ustawionych jak w koszarach, pod ścianą. Kiedyś jedna z tych podopiecznych mówi do niego: «Wiesz, wujku, jest wiosna, tam kwitną kwiaty, a ja mam łóżko na końcu sali». Niewiele myśląc, Pruszyński złapał łóżko i zaciągnął pod okno. Zrobiła się awantura, oskarżono go o to, że porysował podłogę, no i dostał «wilczy bilet», czyli zakaz wstępu do tego zakładu. On to bardzo przeżył i dlatego powtarzał, że nie ma innego wyjścia, trzeba stworzyć dom stałego pobytu, który będzie działał na zupełnie innych zasadach.

Ta historia pokazuje zresztą, że inżyniera, który budował instalacje dla Politechniki Krakowskiej, i księdza łączyły nie tylko ormiańskie fascynacje i rodzinne koligacje, ale także charakter. Jeden i drugi, jeśli uznali, że trzeba, potrafili złamać zasady, które inni uznawali za nienaruszalne. I obaj płacili za to niekiedy sporą cenę. Każdy z nich potrafił być też niezwykle cierpliwy, by nie powiedzieć uparty. To, że poszukiwania trwały rok, w ogóle ich nie zniechęciło.

Radwanowice. Miejsce na wymarzony dom

Sytuacja zmieniła się w październiku 1986 roku, gdy Pruszyński poinformował, że niedaleko od Krakowa, w Radwanowicach, jest dwór, który właścicielka chce przekazać na szczytne cele. Stanisław z żoną, Anną, i ks. Tadeuszem zapakowali się kilka dni później do rozklekotanego malucha i ruszyli w drogę. Asfalt kończył się wówczas jeszcze przed wspomnianą miejscowością.

"Zaparkowaliśmy więc na dole i wąską drogą, którą jeździły drabiniaste wozy, weszliśmy na wzgórze" – opowiadał Isakowicz-Zaleski. "Patrzymy – staw, nad stawem pasą się krowy i pilnuje ich starsza kobieta pozawijana w chustki. Pytamy, gdzie jest pani Tetelowska, właścicielka dworu. A ona na to: «To ja jestem». Ja sobie naiwnie wyobrażałem, że to będzie jakaś taka hrabina, która nas przyjmie w salonie… Pan Pruszyński nas przedstawił i zaczął opowiadać, z czym przyjechaliśmy. Trochę to była surrealistyczna rozmowa". Zofia Tetelowska zapamiętała to wydarzenie równie surrealistycznie: "Było słoneczne, październikowe popołudnie. Pod dwór zajechał mały fiat, z którego wyszli jacyś państwo. Po paru słowach proszą, abym podarowała to wszystko na rzecz utworzenia domu dla sierot. Moje zdziwienie było ogromne".

"Zdziwiła się" – notowała po latach dziennikarka "Tygodnika Powszechnego" Anna Mateja – "bo wyglądali skromnie, wysiedli z rozklekotanego malucha, a interesowali się zagospodarowaniem całości. Nie miała pojęcia, czym jest opieka nad osobami upośledzonymi umysłowo. A jednak odmówiła Staremu Teatrowi, gospodarstwu ekologicznemu – i zaufała właśnie im". Dlaczego taka decyzja? Ona sama wyjaśniała to następująco: "Ujęli mnie chyba swoją bezpośredniością. I postanowiłam przekazać majątek na ośrodek dla osób upośledzonych umysłowo".

Fragment pochodzi z książki Tadeusz Isakowicz-Zaleski. Sumienie polskiego Kościoła (wyd. WAM, 2025)

Doktor filozofii, pisarz, publicysta RMF FM i felietonista Plusa Minusa i Deonu, autor podkastu "Tak myślę". Prywatnie mąż i ojciec.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Tomasz P. Terlikowski

Zawsze po stronie prawdy. Zawsze po stronie najsłabszych. Zawsze całym sobą.

Dla jednych był najukochańszym „dziadkiem”, fantastycznym szefem i świętym kapłanem, dla innych atakującym Kościół samozwańczym inkwizytorem, pragnącym zemsty ukrainożercą i skłóconym ze wszystkimi cholerykiem.

...

Skomentuj artykuł

Był rok 1983. To przypadkowe spotkanie ukształtowało ks. Isakowicza-Zaleskiego
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.