Mam świadomość, że jestem aktorem charakterystycznym. Będąc już studentem szkoły aktorskiej, wiedziałem, że amantem nigdy nie będę, więc muszę zapracować trochę inaczej na swoją pozycję. Każdą postać, nawet najdrobniejszy epizodzik, traktuję jakby to była rola mojego życia - rozmowa z Arturem Barcisiem.
Artur Barciś: Myślę, że czytanie. Chociaż są takie sytuacje, w których książki czytać się nie da. Wtedy dobrze jest mieć audiobook, którego na przykład w samochodzie bardzo przyjemnie się słucha Osobiście uważam, że samodzielne czytanie bardziej pobudza wyobraźnię. Po prostu sam sobie człowiek interpretuje to, co czyta. W przypadku audiobooka interpretacja przede wszystkim należy do aktora. Ale przecież jest naprawdę wiele osób, którzy uwielbiają słuchać innych, zwłaszcza dobrze czytających aktorów i lektorów.
Ponieważ jestem aktorem, a nie lektorem, staram się czytać postaciując - tak, by każda postać mówiła innym głosem, w ten sposób można oddać charakter bohatera. Staram się też interpretować. Do tego jest narracja. Jest także trzeci plan, który jest tylko opowieścią. Wówczas czytam jak lektor. Za każdym razem staram się tworzyć coś na wzór teatru Polskiego Radia. Zależy mi po prostu, by słuchacz miał wrażenie, że tę książkę czyta kilka osób.
Czytanie tej książki było niezwykłym przeżyciem. Jest ona inna niż wszystkie. Nigdy wcześniej nie czytałem takiej literatury. Po raz pierwszy miałem do czynienia z tekstem, który jest pisany z punktu widzenia osoby upośledzonej umysłowo. Do tego dochodzi atmosfera kryminału i niezwykłej zabawy. Momentami książka jest bardzo poruszająca. Pamiętam, że musieliśmy przerwać nagranie, ponieważ nie byłem w stanie dalej czytać… Po prostu ścisnęło mi gardło, łzy pojawiły się w oczach. Oczywiście miałem świadomość, że zachowuje się nieprofesjonalnie. Aktor powinien kontrolować swoje emocje, ale najzwyczajniej w świecie nie dałem rady dalej czytać. Musieliśmy zrobić przerwę, bo się poryczałem. Przeprosiłem i wyszedłem ze studia. Wszedłem do reżyserki, a tam też wszyscy płakali!
Pod koniec. Już teraz nie pamiętam, który dokładnie. Zresztą, słuchając audiobooka, można się zorientować. Bardzo wyraźnie słychać załamanie głosu. Historia ta świadczy o tym, jak wzruszająca jest ta książka. Jak pięknie jest napisana. Uważam, że dobre książki powinny budzić emocje. Ona właśnie to robi.
Aktor powinien ukryć swoje emocje. Powinien prezentować emocje postaci.
Tak, ale jako postać. Nie jako prywatny człowiek. Proszę sobie wyobrazić, że, wchodząc na scenę, wnoszę na nią swoje prywatne odczucia, np. z powodu straty psa jestem smutny w komedii. Mój prywatny smutek widza nie interesuje. Na scenie, w filmie muszę być postacią. Jeżeli przez nią przedziera się moja prywatność, to jest to brak profesjonalizmu. Czytając "Rico, Oskar i głębocienie" zachowałem się nieprofesjonalnie. Na szczęście to było w zacisznym studiu, a nie na scenie i nikt mnie nie wygwizdał. Wręcz przeciwnie, wszyscy byliśmy bardzo przejęci i wzruszeni.
Aktor nie pisze tekstu scenariusza, tworzą go scenarzyści i to oni przede wszystkim są zmuszeni do obserwowania relacji społecznych. Dzięki czemu osadzają je w konkretnym dziele. I tak, np. "Ranczo" jest taką Polską w pigułce. Widzimy w tym filmie zachowania, które znamy na co dzień. Ja jako aktor oczywiście obserwuje ludzi, robię to bezwiednie. To trochę takie zboczenie zawodowe. Analizuję ich zachowania, zapamiętuje gesty i to wszystko szufladkuje. W chwili, gdy przychodzi mi zagrać jakąś postać podobną do człowieka, którego w przeszłości spotkałem, "nakładam" te swoje zgromadzone obserwacje na siebie. Takich Czerepachów spotkałem kilku w swoim życiu i z nich poskładałem mojego bohatera w "Ranczu". Podobno teraz w co drugiej gminie w Polsce sekretarz ma ksywę Czerepach.
Nie wiem. Być może dlatego, że wyglądam tak, jak wyglądam. Mam świadomość, że jestem aktorem charakterystycznym. Będąc już studentem szkoły aktorskiej, wiedziałem, że amantem nigdy nie będę, więc muszę zapracować trochę inaczej na swoją pozycję. Każdą postać, nawet najdrobniejszy epizodzik, traktuję jakby to była rola mojego życia. Jakoś tak się przyzwyczaiłem, że jeżeli podejmuję się coś zagrać, to staram się zrobić to najlepiej, jak potrafię. Jednocześnie pamiętam, by się nie powielać. Dlatego zrobiłem wszystko, by Czerepach z "Rancza" był inny od Tadzia Norka z serialu "Miodowe lata". Wymyśliłem mu tupecik, grając go, trochę seplenię - tego nie było w scenariuszu. Różne takie rzeczy mu pododawałem, by był inny niż Tadzio Norek, z którym byłem kojarzony.
Dla mnie każda rola musi mieć przełożenie na filmową czy teatralną. Jeżeli po obejrzeniu jej, coś w widzu zostaje, to jest to dla mnie ogromna wartość. W swoim życiu miałem kilka takich spektakli. Przez osiem lat grałem Lejzorka w Burzliwym życiu "Lejzorka" w Teatrze Ateneum. Była to bardzo ważna rola, do tego główna. Rzadko je dostawałem. Zrobiliśmy też wersję telewizyjną tego spektaklu. Natomiast najważniejszą rolą, jaką zagrałem do tej pory, to była chyba moja postać w "Dekalogu" Krzysztofa Kieślowskiego. Przede wszystkim dlatego, że "Dekalog" jest filmem ponadczasowym, uniwersalnym i należącym do kanonu klasyki światowej. To nie jest prowincjonalne, polskie kino tylko cykl filmów, który jest przerabiany w każdej szkole filmowej świata. W historii filmu zapisał się na zawsze. Ja w nim uczestniczyłem i jeszcze grałem postać, która była niezwykła. To jest dla mnie coś bardzo ważnego. Jestem z tego dumny.
Oczywiście. Jest mnóstwo rzeczy, których bym nie zagrał. Nie gram ról, które są napisane źle. Które są po prostu niewiarygodne, ponieważ nie da się ich dobrze zagrać. Aktorstwo polega przede wszystkim na wiarygodności. Jako postać muszę być prawdziwy. Widz, oglądając mnie, musi uwierzyć w to, co robię i zapomnieć o tym, że nazywam się Artur Barciś. Są scenariusze, które przypominają zlepek zdań i w ten sposób "tworzą" jakiegoś bohatera. W takich rzeczach po prostu nie podejmuje się grać, bo wiem, że polegnę. Złe sztuki mnie nie interesują. Natomiast jeżeli postać sama w sobie jest ciekawa, spójna to granica jest bardzo daleka… Gdyby rola tego wymagała, nie wstydziłbym się nawet rozebrać. Aktor, który w tzw. "scenach łóżkowych" się wstydzi nie jest profesjonalistą. W sytuacji, w której postać czy historia, którą trzeba opowiedzieć ,wymaga nagości, aktor przestaje być sobą, jest postacią. Widz nie ogląda jego, tylko postać. Oczywiście, rozumiem, że jest to trudne.
Skomentuj artykuł