Niepełnosprawne dziecko to nie koniec świata
Tym, co nas, ludzi, dręczy, są nie tylko tragiczne wydarzenia. Rzeczywistą tragedią jest często sposób, w jaki ustosunkowujemy się do tych wydarzeń.
Miałam kiedyś do czynienia z ojcem młodej dziewczyny ruchowo niepełnosprawnej, który siedział u mnie i płakał, ponieważ nie był w stanie swojej córki zaakceptować. „Lekarze powiedzieli mi wszystko o jej upośledzeniu - szlochał. - Nie powiedzieli tylko, jak mam je znosić.
Kiedy widzę, jak ona utyka, bierze mnie obrzydzenie, ściska mnie w gardle, chciałbym się zapaść pod ziemię ze wstydu. Po prostu nie mogę wykrzesać z siebie ojcowskich uczuć...".
Poprosiłam, żeby mi o swojej córce opowiedział coś więcej. Miała wadę okołoporodową, zniekształcenie rdzenia kręgowego, wskutek czego poruszała się nieporadnie, kołysząc się. Pomimo to była dzieckiem wesołym, żywym, chodziła do gimnazjum i była lubiana przez szkolnych kolegów i koleżanki. Miło też odnosiła się do swego ojca i dopiero co na urodziny zrobiła mu na drutach kamizelkę. Potem poprosiłam ojca, aby mi opowiedział coś o sobie. Przyznał, że jest skrupulantem, człowiekiem trudnym, który zawsze znajdzie coś do zganienia. Że rzadko bywa wesoły i właściwie nigdy nie był lubiany; że nawiązanie bliższego kontaktu z ludźmi zawsze przychodziło mu z trudem. Że nienawidzi słabości, ludzkich wad, że dąży do doskonałości - ale gdzie ją można znaleźć?
Patrzyłam na niego z namysłem. „Istnieje pewna doskonałość - powiedziałam - a mianowicie we wzajemnym dopełnianiu się. Pan myśli, że tylko pańska córka jest niepełnosprawna, ale się pan myli. Również pan jest niepełnosprawny, jakkolwiek w inny sposób. Pańska córka jest niepełnosprawna fizycznie, ale duchowo jest zdumiewająco dojrzała. Pan natomiast jest fizycznie zdrowy, ale duchowo ułomny. Gdybyście oboje jako dwoje ludzi niepełnosprawnych nawiązali z sobą relację solidarności, bylibyście razem silni". „Porównuje mnie pani z moją córką?" - zapytał zdumiony ojciec. „Tak - odrzekłam. - Oboje posiadacie wielkie nienaruszone sfery życiowe, ale oboje macie pewien drobny defekt. Pańska córka nie może chodzić normalnie, jak inni ludzie, pan zaś nie umie normalnie odczuwać, jak inni ojcowie. Niech pan użyczy córce swoich nóg, jeżdżąc z nią na spacer, towarzysząc jej, wspierając ją itd., a ona użyczy panu swego uczucia, dając z siebie miłość za was oboje. Być może nawet pewien ukryty sens w kalectwie pańskiej córki polega na tym, by w obcowaniu z nią nauczył się pan rozpoznawać i pokonywać własną niepełnosprawność". Przy tych moich słowach łzy z twarzy ojca znikły. Jego ramiona mimo woli się naprężyły. „Nigdy jeszcze tak tego nie widziałem - powiedział. Zawsze patrzyłem na nią z góry. Ale jeśli oboje siedzimy w jednej łodzi...". Poruszony i wewnętrznie wstrząśnięty pożegnał się ze mną, ale jak usłyszałam potem od jego żony, od tej chwili odnosił się do swojego dziecka o wiele przyjaźniej i życzliwiej.
Tym, co nas, ludzi, dręczy, są nie tylko tragiczne WYDARZENIA. Rzeczywistą tragedią jest często sposób, w jaki USTOSUNKOWUJEMY SIĘ do tych wydarzeń. Otóż niektórym z nich pozwalamy wprawiać siebie w stan beznadziei czy bezradności. Jest to destruktywne i zbędne. Posiadanie niepełnosprawnej córki nie oznacza końca świata. Może ona stanowić skarb i być pod wieloma względami bardziej „normalna" niż jej zdrowi rodzice, jak to pokazuje powyższa historia.
Więcej w książce: Sztuka życia na cały rok - Elizabeth Lukas
Skomentuj artykuł