Czego potrzebujesz na kilka dni przed świętami?
Do świąt zostało nam już niewiele czasu. Widać to m.in. w dzienniku elektronicznym moich dzieci, które od piątku zaczynają długą przerwę świąteczną. Zauważyłam to również w ulubionym sklepie mięsnym, gdzie co drugi klient składa zamówienia do odbioru dzień przed Wigilią, czy po ilości kartek świątecznych, które zaczęły do mnie przychodzić (i które uwielbiam!). Adwent powoli się kończy, wchodzimy w bezpośrednie przygotowania do Bożego Narodzenia, przygotowując… No właśnie, co?
Widzę swoje zabieganie. Kilka różnych list z zadaniami do ogarnięcia, tak by zdążyć do 24 grudnia. Moje ciało w ciągłym biegu chciałoby już zwolnić. Czuję spięte ramiona, często powracający ból głowy i niedobory snu. Odhaczam z listy zadanie za zadaniem, myśląc o tym, że chciałabym zwolnić. Odpocząć. Poczuć.
Staję więc z pytaniem: co mogę z tym zrobić? Jak mogę zadbać o swoje potrzeby, które są nie mniej ważne niż wszystkie sprawy dookoła, choć siebie najłatwiej postawić na końcu – szczególnie jeśli jest się rodzicem, albo czyimś stałym opiekunem. Zatrzymałam się, zadając sobie wiele podobnych pytań. Zobaczyłam odpowiedzi, które mnie lekko zaskoczyły.
Delegacja zadań, coś tak banalnie prostego, ale tylko w teorii. Przecież nikt tak dobrze i szybko nie ogarnie jak ty, prawda? Jeśli ty nie zadbasz, to kto będzie pamiętał? Jeśli czegoś zabraknie, do kogo pojawią się pretensje? Tak trudno jest oddać w czyjeś ręce odpowiedzialność, gdy dzieją się rzeczy na których w jakiś sposób nam zależy.
Zamówiłam dziś mięso na święta, ale nie podałam swojego imienia jako osoby do odbioru, zrobi to mój nastoletni syn. Dekoracje domu ogarnie młodsza latorośl. Potrawy, spisane już wspólnie na kartkę, również zostaną przygotowane wspólnie. Cóż z tego, że w sałatce warzywa będą pokrojone nierówno? Nic. I tak zjemy ją ze smakiem. Czy to proste? Pewnie sprzątając bałagan po wspólnym gotowaniu przemknie mi myśl, że lepiej było zrobić to samej, ale mocno wierzę w to, że mimo to warto. Zaufać, przełamać się, oddać zadania w czyjeś ręce.
Końcówka adwentu jest też dla mnie czasem weryfikacji adwentowych postanowień, spojrzenia na to, na ile moje oczekiwania i plany się zrealizowały. Codzienne roraty, w których udało się nam wytrwać, są i były czasem niezwykle ubogacającym, choć fizycznie kosztują dużo trudu i wyrzeczeń. Myślę o tych osobach, które również nosiły w sobie pragnienie rorat, ale w trakcie poddali się, przyszła choroba itd. Może mimo to warto wybrać się na nie choć jeden raz? Nie patrząc na to ile razy nie byłem, ale ile razy mogę jeszcze być. Każda Msza jest warta tego, by o nią zawalczyć – szczególnie jeśli nosimy w sobie jej „niedobór”, tęsknotę…
Udało mi się dotrzeć do spowiedzi, którą zaplanowałam na samym początku adwentu i która była dla mnie doświadczeniem uzdrawiającym i otulającym Bożym spojrzeniem – tym pełnym miłości, a nie potępienia. Może warto pomyśleć o niej, jeśli potrzebujesz tego sakramentu? Jeśli tęsknisz, warto spróbować – pomimo lęku, ludzkich oporów i tego, co do tej pory zatrzymywało cię przed uklęknięciem w konfesjonale.
Na ostatnie dni przed świętami planuję zwolnić. Nie zaniedbać, czy odpuścić całkowicie, czy zlekceważyć. Po prostu w tym wszystkim, co należy zrobić, zatrzymać się i być.
Być z Bogiem, gdy usiądę na chwilę z kawą i pomyślę o tym, że Jezus siedzi przy mnie (jakże to może być trudna, ale głęboka modlitwa!). Tak, by słowa „maranatha” brzmiały w ustach prawdziwie, a w sercu zrodziła się decyzja, że robię to co jest w moim zasięgu, by pozwolić Jezusowi się ze mną spotkać. Z mężem i dziećmi, gdy zaczniemy nasze kuchenne rewolucje, wszak najgłębsze rozmowy pojawiają się wtedy, gdy ręce zajęte są pracą. W ciszy, gdy wyłączę powiadomienia w telefonie, by pobyć trochę sama ze swoimi myślami. W tym, czego potrzebuję, by nie zgubić tych świąt. Tak łatwo biec, trudniej się zatrzymać i być. Warto jednak, jakkolwiek to zrobimy, ale warto…


Skomentuj artykuł