Stała formacja czy stała deformacja? Potrzebujemy w Kościele porządnego oczyszczenia
W przyszłym tygodniu rusza proces księdza, który w 2024 roku napastował nastolatki na koloniach we Włoszech. Gdy widzę takie informacje, ręce mi opadają. I chciałabym bardzo, by w moim Kościele, i to wkrótce, wydarzyły się trzy następujące rzeczy.
Przeszliśmy już jako Kościół w Polsce kawałek procesu oczyszczania. Kawałek: bo sytuacja ewoluuje. Dużo przed nami, jeśli chcemy dojść do rozkwitania zamiast więdnięcia, które wyszło w niedawnych statystykach. Przykładem może być Francja: tam zaskoczeni rozwojem sytuacji duchowni (brakuje rąk do pracy, by ogarnąć wszystkich nagle nawracających się, chrzczących i odnajdujących Jezusa Francuzów) jasno twierdzą, że to efekt… oczyszczenia. Porządnego oczyszczenia po skandalach seksualnych.
Owszem, to tylko jeden kraj – ale Francja, wcześniej spektakularnie świecka, teraz równie spektakularnie się nawraca, jest więc mocnym papierkiem lakmusowym katolickiej rzeczywistości. Dlatego uważam za ważne tamte obserwacje i uważam za ważne wzięcie ich pod uwagę również w Polsce.
Nie jest tak, że zły czyn jednego człowieka może zniechęcić do wiary setki osób. A raczej: nie byłoby tak, gdyby to był jeden człowiek i koniec. Ale kościelnych krzywdzicieli jest wielu i to robi różnicę: kolejne i kolejne wiadomości o przestępstwach w wykonaniu ludzi w koloratce dystansują od Kościoła i wprawiają w duchowe przygnębienie, a bezsilność wobec instytucji i brak możliwości realnego wprowadzenia zmian przez nieduchownych sprawia, że Kościół staje się miejscem, w którym nie chce się być. A to już jest problem. I nie każdy ma w sobie tyle siły, by go znosić bez widoków na szybkie zmiany. W związku z tym chciałabym bardzo, by w moim Kościele, i to wkrótce, wydarzyły się następujące rzeczy.
Pierwsza: praca nad wiedzą i świadomością księży. To nie tak, że jej nie ma, ale trudno nie myśleć, że jest jej zdecydowanie za mało, skoro od momentu mocno zwiększonej świadomości na temat spustoszenia, jakie czyni w małoletniej osobie wykorzystanie seksualne, straszne czyny nie ustały. Czego dowodem zaczynający się proces i fakt, że co roku są zgłaszane NOWE przypadki wykorzystania małoletnich przez osoby duchowne (wiem, gdyż prowadzę statystyki, czego gorąco nikomu nie polecam). To znaczy, że niektórzy księża niczego się nie nauczyli i mają głęboko gdzieś zasady i moralność. Może się pogubili, może się boją, może się uzależnili – wymówek można znaleźć sto, ale bycie księdzem wymaga kręgosłupa moralnego i zwiększonej życiowej odpowiedzialności, więc może pora na odsianie tych, którzy do odpowiedzialności bycia kapłanem najwyraźniej jeszcze nie dorośli, niezależnie od tego, w jakim są wieku, i porządne ich przeszkolenie, takie do bólu porządne, łącznie z koniecznością czytania wstrząsających akt spraw i świadectw ludzi skrzywdzonych? Japończycy uczą przedszkolaki, dlaczego nie wolno wychodzić na jezdnię zza samochodu zaparkowanego na poboczu w taki sposób, że dzieci z ławeczki obserwują „ludka” wychodzącego zza auta, w którego z normalną prędkością wjeżdża ciężarówka. Jestem przekonana, że taka wizualna lekcja zostaje w tych dzieciach na zawsze i nie potrzeba żadnych więcej słów, by przekonywać, że tak nie wolno. Może pora na takie właśnie rozwiązania – dosadne pokazywanie, czym naprawdę kończy się wykorzystanie seksualne drugiego człowieka?
Druga rzecz: naprawdę oczyszczenie duchowieństwa. I nie chodzi o jakiś wewnątrzkościelny terror patrzenia księżom na ręce dwadzieścia cztery godziny na dobę, tylko o zwracanie uwagi na sygnały, że coś w księżowskim życiu idzie nie tak. Moralna degeneracja postępuje powoli; nie wierzę, by wiele było przypadków, w których młody ksiądz z mocną wiarą, stabilnym moralnym kręgosłupem i chęcią robienia rzeczy dobrych i służenia ludziom i Bogu z marszu zgwałci sobie piętnastolatkę i pójdzie dalej w swojej posłudze, zadowolony z siebie. To jest proces, który trwa i zaczyna się jak zawsze od rzeczy drobnych, od „rozgrzeszania” się w myślach i sumieniu z tego, co jeszcze rok temu ksiądz uważał za niedobre, ale dziś „okoliczności się zmieniły”. Nadużywanie władzy, nadużywanie pieniędzy wspólnoty, nadużywanie autorytetu, by mieć wygodne życie, odrzucanie trudnych informacji zwrotnych - i zaczyna się równia pochyła, delikatnie, powolutku. Co, gdyby na tym wczesnym etapie zatrzymać ten proces erozji sumienia? Przecież są dobrzy, mądrzy, porządni księża, którzy potrafią żyć w mocnym i realizowanym postanowieniu świętości przez lata i nikogo nie krzywdzą. Skoro to możliwe, dlaczego nie może być skuteczniej wymagane i wspierane na poziomie diecezji? Odpowiedzi zazwyczaj są trzy: albo dlatego, że (niestety!) przykład idzie z góry, albo dlatego, że skutecznie działają „dwie twarze” księdza, który jak najlepszy aktor ukrywa erozję, zapracowując na pochwały i uznanie, by mieć „plecy” i święty spokój, albo w końcu dlatego, że – bardzo po ludzku – w diecezji jest za dużo pracy, żeby na wszystkich uważnie patrzeć i dostrzegać rzeczy na czas.
I trzecia rzecz: biblijne stawanie w prawdzie. Lustracji nie było. Moralna zgnilizna nie bierze się znikąd. Kto ma sad albo widział w życiu owocującą jabłoń, wie, że najzdrowsze jabłka z najlepszego drzewa mają duże szanse zepsuć się jeszcze na gałęziach, jeśli będą miały kontakt z tylko jednym chorym owocem. Kultura przyzwalania ma swoją cenę, a ta cena jest wysoka: i choć nie ja zaciągnęłam ten dług, to ja go każdego dnia spłacam, mierząc się z kolejnymi doniesieniami o przestępstwach księży albo z efektami stałej deformacji zamiast stałej formacji. Spłacają go też dobrzy, sensowni, gorliwi księża (biskupi też), którzy nie psują się, ale gorzknieją, radykalizują się i okopują w samotności, gdy nie mają wokół siebie zdrowego środowiska. Nie zepsują się, ale ich gorycz życiowa jest bardzo poruszająca. Nie odejdą, bo tak wybrali i to jest ich życie, ale nie odważyłabym się nigdy powiedzieć, że to Bóg razem z powołaniem wybrał im właśnie takie życie, pełne niezawinionych trudności z powodu grubych grzechów braci w kapłaństwie. Liczba powołań spada. Może właśnie dlatego, że młodzi dużo bardziej świadomie patrzą na bycie księdzem i choćby ich Pan wzywał, nie chcą życia pełnego gniewu i goryczy? Czy nie pora się tym zająć, ale tak naprawdę?


Skomentuj artykuł