Adoracja nie jest od gadania
Nieraz już byłem świadkiem jak w kościele lub kaplicy z wieczystą adoracją, w której miała panować cisza, grupa wiernych modliła się na głos. Takie sytuacje za każdym razem budzą we mnie refleksję na temat naszej modlitwy i relacji z Bogiem.
Nie da się ukryć, że mamy problem z ciszą. Cisza często jest dla nas obca, niezręczna i niewygodna. W ciszy w naszych głowach kłębią się tysiące myśli, dochodzą do "głosu" niepoukładane sprawy, które wolelibyśmy czymś zagłuszyć. Niestety jednym z "zagłuszaczy" może być również modlitwa, a raczej jej konkretna forma - przysłowiowe "klepanie paciorków". Nie chcę nikogo urazić, bo każda modlitwa ma wartość w oczach Boga. Ale może czasem warto zastanowić się, czy odmawiając na przykład jakąś nowennę, formułkę czy litanię nie robimy tego z przyzwyczajenia, bo chcemy być aktywni, a cisza jest dla nas zbyt przytłaczająca i niezręczna.
Niezręczna cisza to taka, która powoduje poczucie winy i zakłopotanie. Chyba każdy z nas jej doświadczył. Towarzyszy relacjom formalnym lub spotkaniom z osobami, których dobrze nie znamy. Gdy zapada, pojawia się świdrująca powinność jej przerwania, jakby cała odpowiedzialność za krępującą sytuację spoczywała na nas. Ten rodzaj ciszy nie występuje w relacjach z naprawdę bliskimi osobami. Gdy przebywamy w ich towarzystwie, czujemy się swobodnie i bezpiecznie, możemy głębiej usiąść w fotelu, zamknąć oczy, rozluźnić mięśnie i wziąć głęboki oddech, bo wiemy, że druga osoba jest obok i rozumie nas bez słów. W takiej ciszy nie trzeba się napinać, dbać o dobrą atmosferę, zagajać i szukać tematów. Pojawia się natomiast wypełniająca serce wdzięczność – za kilka minut w towarzystwie kogoś, kto jest nam bliski.
Innym powodem, dla którego możemy nie lubić ciszy jest potrzeba ciągłego bycia aktywnym. Myślę, że to poważny problem w Kościele. Od dziecka jesteśmy przyzwyczajani, że bezczynność to coś złego, przejaw lenistwa i braku inicjatywy. Permanentna aktywność i świadomość, że "ciągle musi się coś dziać" może w dłuższej perspektywie zredukować wiarę do religijności opartej na zwyczajach i spowodować wypalenie duszpasterzy. Niestety ma to również przełożenie na naszą modlitwę i relację z Bogiem. Próbujemy Go zagadać, pokazać Mu, że stać nas na więcej, że potrafimy się wysilić i zrobić coś jeszcze, na przykład odmówić jeszcze jedną modlitwę. Stawiamy na ilość a nie jakość. Niemal każda adoracja – często ta, która w pierwszą niedzielę miesiąca zastępuje homilię – wypełniona jest rozważaniami w stylu "Dziękujemy Ci Panie Jezu" i "Prosimy Cię Panie Jezu", pasującymi raczej do dzieci pierwszokomunijnych niż dojrzałych ludzi, którzy przychodzą spotkać się z Bogiem. A przecież Jezus powiedział: "Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich!" (Mt 6, 7-8). Po tych słowach Jezus uczy modlitwy "Ojcze nasz" – tak prostej a jednocześnie zawierającej w sobie wszystko.
Adoracja – szczególnie wieczysta – jest bardzo intymną przestrzenią spotkania człowieka z Bogiem. Nie zagadujmy tego czasu, nie marnujmy go na "klepanie paciorków" i nietrafione rozważania. Pozwólmy sobie na odrobinę spontaniczności i zwykłego bycia, w ciszy i mroku kościelnej nawy, bez zbędnych słów, w postawie pokornego przyjęcia "tu i teraz". Szybko odkryjemy, że w podświetlonej przez reflektor Hostii jest już wszystko z czym przychodzimy. I wiele więcej. On jest i wie, czego nam potrzeba. A jeśli chcemy skupić się na innej formie modlitwy, zróbmy to ale po cichu. Uszanujmy zasady ustalone w danym miejscu i zachowajmy milczenie. Nigdy nie wiemy czy ktoś, kto właśnie wszedł do kościoła i usiadł w ostatniej ławce, być może pierwszy raz od wielu lat, nie spotka Chrystusa właśnie w ciszy.
Skomentuj artykuł