Jak poradzić sobie ze stratą "super księdza"
Widać, że ludziom naprawdę zależy na tym, by mieć kapłanów, którzy potrafią służyć. By Kościół nie był miejscem dla klaunów w sutannach, karierowiczów, biznesmenów i księży, którym w zasadzie wszystko jedno, a na pewno obojętne jest to, co stanie się z ludźmi, którzy wokół nich się przewijają.
Kilka dni temu poruszyłam w mediach społecznościowych temat zmian personalnych w parafiach. W wielu diecezjach wręczono księżom dekrety kierujące ich do pracy w nowych placówkach. Zawsze, gdy dotykam tego tematu, robi się gorąco… Jedni się cieszą ze zmian, drugim to obojętne, a trzeci płaczą. Przyznaję, że w tym roku nie odnajduję się w żadnej z tych grup, choć w mojej parafii zmienia się cały skład, łącznie z proboszczem. Przyglądam się więc różnym reakcjom i nastrojom. Widzę, jak moje patrzenie różni się czasem od spojrzenia innych.
Pojawia się we mnie pytanie fundamentalne - dobry ksiądz, czyli jaki? Ten, który się ciągle uśmiecha? Taki, który świetnie dogaduje się z dzieckiem i z seniorem? Czy taki, który gra na gitarze, mówi płomienne kazania, w kancelarii wystawi każdy papierek, nawet jeśli nie powinien? No właśnie. Jaki powinien być kapłan, by wpasował się w nasze potrzeby, wyobrażenia, oczekiwania? Czy to jest śmieszne pytanie? Wcale nie, bo od tego jaka będzie nasza odpowiedź, będzie też zależało to, jak podchodzimy do życia i bycia w Kościele w ogóle. Co i dlaczego jest dla nas ważne i na ile jesteśmy otwarci na lekkie szturchanie Ducha Świętego? Jeśli w ogóle Jego obecność uwzględniamy w tej układance…
Patrzę i uśmiecham się pod nosem, widząc jakie reakcje wywołał dekret dla jednego ze znajomych mi księży. To kapłan, który nie boi się strzelić trudną prawdą prosto w oczy, choć zawsze stara się to robić z miłością. Wymagający, ale też uważny w konfesjonale i odprawiający Mszę tak, że widać, że głęboko się na niej modli. Nie jest cukierkowym księdzem z pluszowego chrześcijaństwa. Z zewnątrz raczej przypomina walec. Mimo to za nim płacze najwięcej osób, z którymi rozmawiam. Jego zmiana okazuje się być najtrudniejsza. To mnie cieszy, ogromnie! Widać, że ludziom naprawdę zależy na tym, by mieć kapłanów, którzy potrafią służyć. By Kościół nie był miejscem dla klaunów w sutannach, karierowiczów, biznesmenów i księży, którym w zasadzie wszystko jedno, a na pewno obojętne jest to, co stanie się z ludźmi, którzy wokół nich się przewijają.
Kiedy ludzie świeccy zaczynają doceniać to, o co tak naprawdę warto walczyć, wstępuje we mnie ogromna nadzieja. Doceniając kapłanów za ich posługę sakramentalną (przecież głównie do tego są powołani!), za ich szczerość w przeżywaniu liturgii, czy za zaangażowanie w tym, czego się podejmują w różnych grupach parafialnych, tak naprawdę zaczynamy tworzyć zdrowe standardy. Zdrowy Kościół. Czasem jednak łatwiej jest pójść do spowiedzi do księdza, któremu w zasadzie wszystko jedno czy już skończyłeś, czy dopiero zaczynasz wymieniać swoje grzechy, przerwie w środku i wybełkota słowa rozgrzeszenia. Albo wbić się do kancelarii wtedy, gdy można spotkać tam prezbitera biznesmena, który za odpowiednią kwotę wystawi każde zaświadczenie. Nazwijmy to po imieniu - to patologiczne podejście do wiary, do życia w Kościele. To robienie z wartości wysypiska śmieci.
Wszystko jedno w której z grup dziś jesteśmy - czy żal nam przeniesienia jakiegoś kapłana, czy nie - jedno możemy zrobić. Modlić się za kapłanów i za swoje parafie. Prosić Jezusa by wzmacniał mocnych i trzepnął z ogromną siłą w tych, którzy zapomnieli Komu mają służyć i pogubili się w tym, jak to robić dobrze. Warto też czasem przełamać swój opór i lęk. Nie tylko wtedy, gdy trzeba podejść i zwrócić komuś uwagę, że robi coś źle (wiem… próbowałam, łatwe to nie jest, odchorowałam!), ale też wtedy, gdy chcemy mówić dobrze. Szczególnie, gdy widzimy, że czyjeś kazania, albo to co słyszymy (bądź jak czujemy się wysłuchani) podczas sakramentu spowiedzi, czy to jak zostajemy potraktowani w kancelarii, jest dla nas wzmocnieniem i drogą rozwoju - nie bójmy się mówić o tym głośno. Słowo dziękuję nie parzy w usta, choć czasem staje gulą w gardle.
Jak radzić sobie ze stratą "super księdza"? Wziąć co daje, podziękować, puścić wolno z błogosławieństwem i modlitwą. Brak może boleć, ale niech rodzi się też wdzięczność za wszystko to, co Jezus daje nam przez drugiego człowieka. Nie bójmy się tracić, nazywając wszystko to, co zyskaliśmy w przeszłości. To pomoże też nazwać oczekiwania na przyszłość i tworzyć mądre standardy. Módlmy się o dobrych, świętych kapłanów, by nigdy nam ich nie zabrakło. I wymagajmy od siebie, by patrząc na nas, widzieli sens tego, by ciągle się starać i dawać z siebie to, do czego powołuje ich Pan. Niech mają dla kogo. Niech wiedzą, że warto…
Skomentuj artykuł