Manifest pastelowej katoliczki
Jakiś czas temu pojawiła się we mnie myśl, że wokół dzieją się rzeczy nad wyraz smutne i dziwne… Szydercze komentarze rówieśników w stosunku do syna, który przygotowuje się do przyjęcia Komunii i mówi wprost, że ma to dla niego wielką wartość. Przedrzeźnianie w przedszkolu młodszego, bo robi znak krzyża przed posiłkiem. To jednak da się wytłumaczyć laicyzacją, zanikiem wartości, chęcią pokazania swojej wizji świata jako jedynej słusznej, wszak ludzkość cierpi na to od lat. Kiedy jednak patrzę na to co robią sobie wzajemnie katolicy, świadomi i praktykujący, ręce opadają mi do kostek.
Trochę przycichły nagonki na wiernych, którzy przyjmują Komunię na dłoń. Pandemia się skończyła, więc i wielu katolików poddało się pod wpływem nienawiści i presji innych i zaczęli oni z powrotem przyjmować Komunię do ust, dla świętego spokoju. Dziś jednak w miejsce tej naparzanki weszła kolejna. Czy jesteś obrońcą pedofilii i bronisz dobrego imienia Jana Pawła II? Czy jednak przeciwnie, wyjdziesz na place burzyć pomniki i do nazw ulic dopisywać słowa w stylu "ul. Ofiar Jana Pawła II"? Nie ma formy pośredniej, nie ma miejsca na refleksję, prawdę, wolność. Jest albo albo. Jak nie to w łeb.
Choć może to wyglądać na przerysowaną, naciąganą wizję rzeczywistości, od wielu dni doświadczam ponownie fali hejtu - bo nie staję po stronie skrzywdzonych, albo nie wypowiadam się w obronie papieża. Prawda jest jednak taka, że ci, którzy mnie znają, wiedzą co w tej sprawie myślę. Reszcie świata o tym nie mówię, bo zawsze wśród katolików znajdzie się ktoś, kto będzie mnie kopał tak długo, aż nie będę miała sił wstać z kolan. Teraz nie stać mnie na taki emocjonalny wysiłek, więc niech inni żyją w swoim błędzie, a ja siły wkładam w to, by być dziś wsparciem przede wszystkim dla moich wyśmiewanych synów.
Usłyszałam ostatnio, że jestem "pastelową katoliczką", bo napisałam książkę, której tytuł na okładce jest w odcieniach różu. To nie przystoi prawdziwej katoliczce, która powinna nosić się na czarno, najlepiej z mantylką na głowie. Ba! Kobiecie nie przystoi pisanie książek, jedyne wartościowe są przecież te sprzed soboru, koniecznie napisane przez prezbiterów, no chyba że jesteś mistykiem i wizjonerem, wtedy ci wolno, w każdej ilości.
Świat głupieje do reszty. Zamiast się wspierać w drodze, pomimo różnorodności w przeżywaniu duchowości i rodzaju pobożności, wielu tłucze innych po głowie, uznając swoją wizję za jedyną słuszną. Kościół jest powszechny, jest jeden i to czy się to komuś podoba czy nie, jest w nim miejsce na wiele różnych wrażliwości. Żadna z nich nie jest ani bardziej wartościowa, ani tym bardziej jedyna słuszna.
Dziś noszę w sobie smutną refleksję, że świadomych katolików jest coraz mniej, a połowa z nich niedługo sama wytłucze się nawzajem. Mnie nie przeszkadzało nigdy to, że ktoś chodzi na spotkania wspólnoty charyzmatycznej, mimo że sama wolę rekolekcje ignacjańskie w ciszy, czy weekend u żarnowieckich Benedyktynek. Nigdy nie wadziło mi to, że ktoś czyta książki sprzed stu lat, ba! Mimo, że sama po takie nie sięgam, chętnie podglądam u instagramowej koleżanki o czym i jakie to jest. Nie dziwię się tym, którzy wprost i głośno nie stają w obronie papieża Polaka, czy katolickich wartości, choć uważam, że są one deptane - wiem jednak co takie osoby może spotkać.
Można lubić róż i modlić się Gorzkimi Żalami. Warto znać historię Kościoła, ale wolno nam również żyć wyłącznie tym co jest tu i teraz. Czasem w modlitwie pomoże muzyka Mocnych w Duchu, a czasem tradycyjne i spokojne pieśni liturgiczne w wydaniu organowym czy monastycznym. Gdy patrzę na swoja drogę, duchowy rozwój jednej osoby, widzę jak ona zmienia się na przestrzeni lat. Może dlatego mam tak wielki szacunek do innych. Być może stąd moje przekonanie, że do Boga wiedzie wiele dróg, nie ma jednej słusznej ścieżki. Być może stąd też mój apel - żyj i daj żyć innym. Kościół jest jeden, nie zabijajmy go od środka…
Skomentuj artykuł