O Bogu potrzebującym pomocy
Czy można powiedzieć, że Jezus sobie z czymś nie radzi? Albo inaczej - czy Bóg, którego Kościół nazywa wszechmogącym, zawsze wygrywa?
Kilka dni temu natrafiłem w sieci na taki rysunek: z jednej strony - Jezus stojący na wodzie, z wyrazem twarzy ukazującym zdziwienie i smutek, rozkładający ręce w geście bezradności, a z drugiej - ludzie odwróceni od Niego plecami i odchodzący znad jeziora. Jedna z osób mówi: "Tusk obiecał większe cuda".
Autor zapewne chciał dać pstryczka w nos naszemu premierowi i zwrócić uwagę na łatwowierność opinii publicznej, w stosunku do obietnic składanych przez polityków. Mi nasunęła się trochę inna interpretacja. Zostawmy na boku Tuska i jego cuda, i wysilmy się na szersze spojrzenie.
Na co dzień jesteśmy bombardowani ze wszystkich stron różnymi pokusami. Mniejszymi i większymi. Gdy piszę pokusy, nie mam na myśli tylko i wyłącznie czegoś, co musi nas doprowadzić do grzesznego życia. Chodzi mi raczej o to, że "świat" proponuje nam mnóstwo atrakcji, które mogą nas odciągać od tego, co najważniejsze.
Muzyka, koncerty, filmy, seriale, gazety, czasopisma, imprezy, piwo ze znajomymi, gadżety, internet, facebook, sporty bardziej i mniej ekstremalne - wymieniać można długo. Czy któraś z tych rzeczy jest złem? Sama w sobie oczywiście nie. Ale jest tego tak dużo, że nietrudno się w tym wszystkim pogubić.
Spotkanie z Bogiem, poznawanie Go, wymaga cierpliwości, wysiłku, zatrzymania się, wyciszenia. Jeżeli porównamy to z tym, co nam daje "świat", z przyjemnościami, które mamy na wyciągnięcie ręki, nie brzmi to zbyt atrakcyjnie. A Chrystus jest skrajnym liberałem, jeśli chodzi o szanowanie naszej wolności. Gdy się od Niego odwracamy, albo o Nim zapominamy, On nie ładuje się z buciorami w nasze życie. Szanuje nasze wybory. Ta postawa - w rozumieniu ludzkim - jest słabością Jezusa. Gdy odsuwamy się od Niego, On bezradnie rozkłada ręce i czeka. Nie jest tyranem, który będzie się narzucał wbrew naszej woli.
W tym miejscu zaczyna się nasza rola. Nasza - czyli osób wierzących. O co dokładnie chodzi? Mój znajomy, który był przez dwa lata w seminarium, opowiedział mi taką historię. W dniu, w którym opuszczał seminaryjne mury, jego koledzy dali mu w prezencie figurę Jezusa bez rąk i powiedzieli mu, że niezależnie od tego, gdzie będzie i co będzie robił, musi zawsze pamiętać o tym, że to on jest rękami Chrystusa.
Te słowa są skierowane do nas wszystkich. Zadanie nie jest łatwe. Po pierwsze - musimy uważać, żeby nie dać się zwieść pokusie wygodnego życia, przepełnionego rozrywkami, ale z Bogiem odstawionym na boczny tor. Po drugie - każdy z nas jest odpowiedzialny za ludzi, których spotyka na co dzień. Jeśli oni już odwrócili się od Jezusa, to my jesteśmy tymi, którzy powinni im pomóc się na nowo obudzić.
Jak to robić? Dobrą wskazówkę daje nam Benedykt XVI, który w ostatnią niedzielę powiedział: "Ten, kto żyje wiarą Kościoła i głosi ją, w wielu punktach nie pasuje do panujących poglądów, zwłaszcza w naszych czasach. Dominujący dziś w znacznej mierze agnostycyzm ma swoje dogmaty i jest wysoce nietolerancyjny wobec tego wszystkiego, co go kwestionuje i kwestionuje jego kryteria. Dlatego priorytetowe znaczenie ma dziś (…) odwaga sprzeciwu wobec dominujących kierunków. Musi być dzielny. Taka dzielność nie polega na uderzaniu, na agresywności, lecz na pozwoleniu, by być uderzonym i opieraniu się kryteriom dominujących poglądów. Odwaga wytrwania w prawdzie jest niezbędnie konieczna u tych, których Pan posyła jak owce między wilki. «Ten, kto boi się Pana, niczego lękać się nie będzie», mówi Księga Mądrości Syracha (34, 14). Bojaźń Boga wyzwala z obawy przed ludźmi. Czyni wolnymi".
Piotr Żyłka - członek redakcji i publicysta DEON.pl, twórca Projektu faceBóg.
Skomentuj artykuł