Pokazanie dziecku Boga to główne zadanie rodzicielstwa
Gdy dziesięć lat temu po raz pierwszy zostałam matką, oczywistym było dla mnie to, że poproszę Kościół o chrzest, że będziemy chodzić na niedzielną mszę, modlić się, a z czasem dzieci przyjmą kolejne sakramenty. Nie miałam wątpliwości, że to dobra i słuszna decyzja, skoro relacja z Bogiem jest dla mnie ważna, a Kościół Katolicki jest skarbem. Nadal tych wątpliwości nie mam, choć coraz bardziej zwyczajnie - jako matka - martwię się o moje dzieci, małych katolików.
Gdy byłam dzieckiem i często chodziłam do kościoła, nikt się ze mnie nie śmiał. Nie pamiętam, by ktokolwiek szydził z mojej wiary. Mimo, że moja klasa w podstawówce była "zbieraniną" ludzi z ogromnymi problemami i nie brakowało w niej przemocy, szyderstw czy częstych odwiedzin policji. Jednak z wiary nigdy nikt nie odważył się szydzić. Była czymś naturalnym. Może i nie wszyscy chodzili do kościoła, ale na lekcje religii już owszem. Kościół może nie był schronieniem dla każdego, ale też nie był powodem drwin, bicia czy wykluczania z grupy. Moje dzieci już takiego szczęścia nie mają…
Rok temu mój wówczas 6-letni syn wracał z przedszkola ze łzami. Opowiadał o tym, jak koledzy cały dzień z niego szydzili, bo zrobił przed posiłkiem znak krzyża. Jest niedziela, wybieramy się rodzinnie do kościoła, mijamy po drodze sąsiadkę i jej kilkuletnią córkę, która w mało przyjemny sposób zwraca się do moich dzieci ze słowami "co do kościółka idziecie, debile?". Przykłady mogę mnożyć. Niestety. Moje dzieci nie doświadczają tolerancji, o której tyle się teraz mówi… Nie doświadczają, że ich wartości są szanowane, że są czymś naturalnym, do czego mają prawo. Czy winą należy obarczać wyłącznie dzieci, które je atakują? Myślę, że w dużej mierze wyzwiska i brak szacunku to owoc wychowania i wina dorosłych, niestety…
Gdy myślę o dzieciach, które kochają Boga, odnajdują swoje miejsce w Kościele - oazach, scholkach, wspólnotach dla najmłodszych - to czuję pewien ból. Jeśli zostaną wierne swoim wartościom, czeka je trudna przeprawa przez życie. Nie będą w większości, jak ja kiedyś. Nie będą zostawione w spokoju. Wręcz przeciwne, staną się dla niejednego solą w oku i wyrzutem sumienia. Staną się obiektem ataków i drwin.
Ktoś może zarzucić tu przesadę, jednak wystarczy pójść do pierwszej lepszej parafii na przygotowania do Pierwszej Komunii Świętej, usiąść cicho w kącie i posłuchać dyskusji dorosłych. Wystarczy włączyć Facebooka, poczytać komentarze pod czyimś wyznaniem wiary - te pełne jadu i drwin. Takim obrazem przesiąkają dzieci. To one wypuszczają w świat jad dorosłych. To one są kalką tego, co dzieje się w rodzinach.
Dzieci, najukochańsze istoty, które chcemy ochronić przed złem, bólem, przemocą. Czy więc nie byłoby łatwiej rzucić wszystko, iść za tłumem, odciąć się od Kościoła? Nie, zło nie może mieć ostatniego słowa. Nie wolno nam, dorosłym, odpuszczać. Naszym głównym zadaniem, jako rodziców, jest doprowadzenie dzieci do zbawienia. Nie kupno najlepszego ubrania i gadżetów, by nasze latorośle były podziwiane. Naszym obowiązkiem jest pokazanie dziecku Boga. Tego, który zawsze jest, kocha, czeka, daje siły i łaskę. Tego, który umarł i zmartwychwstał, byśmy mogli żyć w pełni - już tutaj, na ziemi, pomimo tego, czym zapychają swoje pustki rówieśnicy. Ważna jest nauka szacunku dla wartości, dla drugiego człowieka. Warto uczyć je mądrego stawiania granic. Naszym obowiązkiem jest zbudować w dziecku na tyle duże i stabilne poczucie własnej wartości, by byle kpina go nie podkopała. Jednak to relacja z Bogiem powinna być wartością nadrzędną. Z niej wypłynie cała reszta…
Zadbajmy o nasze dzieci. Być może warto poszukać w okolicy grupy dzieci o podobnych wartościach, by nie czuły się jak kosmici. Warto pokazać im swoim przykładem, jak ważne są sakramenty, modlitwa, szacunek i wsparcie. Zadbajmy o nie, świat tego za nas nie zrobi na pewno…
Skomentuj artykuł