Czy z mojego powodu Boga boli Serce?

fot. Ross Sneddon / Unsplash

Potrafimy mieć "ciche dni" wobec Boga. Zachowujemy się tak niekiedy, bo jesteśmy na Niego obrażeni, znudzeni Nim albo po prostu zafascynowani czymś lub kimś innym. Jak bardzo zranione jest wtedy Jego Serce!

W dzisiejszej liturgii słowa Pan Bóg chce nas przekonać o tym, że każdy z nas potrzebuje Miłosierdzia, które jest łaską niepozwalającą nam spocząć na laurach, ale dającą siłę do rozwoju. Miłosierdzie przekonuje nas o tym, że nie musimy się Boga bać, lecz mamy Mu oddać to wszystko, co nas od Niego odłącza. A On, przebaczając nam grzechy, będzie nas czynił coraz bardziej podobnymi do siebie.

Często w przypowieściach o zagubionej owcy czy o zgubionej drachmie próbujemy odnaleźć się bądź po stronie zagubionych, bądź po stronie sprawiedliwych. Tym razem podejdźmy do tego jednak trochę inaczej: te sto owiec to ja, te dziesięć drachm to moje wnętrze. Większa część mnie - to dobra część: moje zalety i talenty, moje wewnętrzne piękno, moje dobre i wzniosłe pragnienia, moja wierność wobec Ewangelii, moja miłość do Boga i do drugiego człowieka. Jednak zawsze znajdę w sobie jakąś skazę, która odróżnia mnie od Chrystusa. Zawsze odkryję coś, co jest moim zagubieniem.

Co zrobić, gdy dostrzegę w sobie zagubioną owcę? Zostawić stado, które jest w bezpiecznym miejscu, i iść za tą zagubioną: "Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie?" (Łk 15,4). Co zrobić, gdy odkryję, że jedna drachma gdzieś mi przepadła? Zrobić wszystko, co w mojej mocy, by ją znaleźć: "Albo jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie?" (Łk 15,8). Dzisiejszą Ewangelię możemy odczytać jako zachętę do regularnej spowiedzi. Możemy ją potraktować jako swoisty przegląd stada, czy wszystkie owce są na swoim miejscu i czy żadnej nic nie dolega, lub jako sprzątanie domu, by nie zalegał w nim brud.

DEON.PL POLECA

Ewangelia wskazuje nam dzisiaj trzy czynności miłosierdzia, które mogą nam pomóc w przygotowaniu się do spowiedzi i w porządkowaniu naszego wnętrza oraz relacji do Boga i ludzi. Są nimi: wymiatanie, poszukiwanie i oczekiwanie. Przypowieść o poszukiwaniu drachmy mówi nam o wymiataniu domu. Drachma jest w środku - coś już mam w sobie, jakąś dobrą cechę czy talent, lecz jest to we mnie ukryte. Mogę też odnieść to nie tylko do mojego wnętrza i zobaczyć w zagubionej drachmie mój stosunek do wspólnoty. Może fizycznie jestem w Kościele, ale jednak trochę jakby poza. Przyjmuję sakramenty, lecz nie ma we mnie życia, jest natomiast przyzwyczajenie, rutyna i nuda... Ale jednak jestem - mam więc dobry punkt wyjścia do tego, by moją wiarę ożywić! Opowiadanie o zagubionej owcy pokazuje mi, że coś, czego potrzebuję do własnego rozwoju, może być gdzieś poza mną, na zewnątrz - potrzebuję innych ludzi, spotkania z nimi, żeby móc to osiągnąć. W zagubionej owcy mogę też zobaczyć siebie - odszedłem od stada, jestem na zewnątrz, poszedłem własną drogą, która jednak zaprowadziła mnie donikąd.

Natomiast w przypowieści o marnotrawnym synu mogę odnaleźć się nie tylko w nim, ale także w zranionym ojcu - zostałem przez kogoś opuszczony i skrzywdzony, chciałbym się pojednać, lecz nie ode mnie jednak zależy, czy druga osoba do mnie wróci… Mogę oczywiście utożsamić się z synem trwoniącym majątek ojca. Odszedłem od Boga. Tu jest jednak dobra nowina, że On mimo to na mnie czeka z otwartymi ramionami – cierpliwie i niecierpliwie zarazem, bo nie może się doczekać mojego powrotu. Miłosierdzie nie jest bowiem bierną miłością, lecz ma potężną siłę zaprowadzania porządku. Jest miłością, która nie potrafi usiedzieć w miejscu - chce coś zrobić, żeby doprowadzić do sytuacji, w której będzie możliwe okazanie przebaczenia. Miłosierdzie to wielka niecierpliwość Boga w oczekiwaniu na przebaczenie wobec człowieka. Dlatego wystarczy tak niewiele, żeby móc je otrzymać. Wystarczy zwrócić się w stronę domu, jak marnotrawny syn, by Ojciec już "wystrzelił" z bloków startowych jak sprinter do biegu: "A gdy był jeszcze daleko, ujrzał go jego ojciec i wzruszył się głęboko; wybiegł naprzeciw niego, rzucił mu się na szyję i ucałował go" (Łk 15,20).

Może zdarzyć się tak, że nie będziemy widzieć sensu w częstej i regularnej spowiedzi, bo przecież wszystko jest w miarę dobrze, popełniamy tylko jakieś niewielkie grzechy. Nie jesteśmy przecież marnotrawnymi synami, wielkimi grzesznikami, którzy nieźle nabroili. Pamiętajmy jednak, że nie możemy przyzwyczaić się do żadnego grzechu, niezależnie od jego wagi! Z każdym grzechem mamy przyjść po Miłosierdzie, bo "(…) nad miarę obfitą okazała się łaska naszego Pana wraz z wiarą i miłością, która jest w Chrystusie Jezusie" (1 Tm 1,14).

Niekiedy pytam sam siebie: czy z mojego powodu Boga boli Serce? Odpowiadając na to pytanie, mogę wyobrazić sobie sytuację (bądź przypomnieć sobie własne doświadczenia), w której kogoś bardzo kocham, jest dla mnie ważny - i zdaje się, że to odwzajemnia, bo deklaruje miłość czy przyjaźń, mówi o tym, okazuje to gestami i czynami. Nagle jednak ten ktoś odwraca się ode mnie i odchodzi bez wyjaśnienia. Zaczyna zachowywać się tak, jakby ta ważna relacja była tylko złudzeniem. Przestajemy dla tej osoby istnieć, traktuje nas jak powietrze. I jak się wtedy czujemy? Bardzo boli nas serce. Mamy wrażenie, że zaraz nam pęknie. Rozrywa nas od środka. Nie potrafimy sobie znaleźć miejsca. Pytamy, dlaczego tak się stało, próbujemy uzyskać odpowiedź, ale zamiast niej jest tylko milczenie. Nie znajdujemy przyczyny, a tak bardzo chcielibyśmy ją znać, żeby móc coś zaradzić na ból, który jest nie do zniesienia.

Tacy właśnie potrafimy być wobec Boga. Tym dla Niego jest grzech - odwróceniem się, porzuceniem, bolesnym milczeniem. Tak, potrafimy przecież mieć "ciche dni" wobec Boga. Zachowujemy się tak niekiedy, bo jesteśmy na Niego obrażeni, znudzeni Nim albo po prostu zafascynowani czymś lub kimś innym. Jak bardzo zranione jest wtedy Jego Serce! Człowiek w relacji z Bogiem ma bardzo krótką pamięć. Dowodów na to znajdziemy w Biblii całą masę. Niejeden raz słyszymy o Izraelitach, którzy szybko się od Boga odwrócili, pomimo wielkich cudów, jakich dla nich dokonał: "Zstąp na dół, bo sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej. Bardzo szybko odwrócili się od drogi, którą im nakazałem (…)" (Wj 32,7-8).

Myślimy o sobie, o swoich korzyściach z utrzymywania relacji z Bogiem i innymi. To jest coś, co niezwykle rani. I tak coraz częściej zachowujemy się w rodzinie i wśród przyjaciół, w pracy, w Kościele - jesteśmy skupieni na sobie, roszczeniowi, nie liczymy się z innymi, z ich sercem i pragnieniami. Chcemy, by to inni byli idealni, co najczęściej oznacza: skrojeni pod nasze potrzeby. A my sami tak bardzo przecież odbiegamy od tego, czego Jezus uczy nas w swojej Ewangelii... I choć Boga boli Serce, to Jego odpowiedzią jest zawsze miłosierdzie: "Lecz dostąpiłem miłosierdzia po to, by we mnie pierwszym Jezus Chrystus pokazał całą wielkoduszność jako przykład dla tych, którzy w Niego wierzyć będą dla życia wiecznego" (1 Tm 1,16).

Kierownik redakcji gdańskiego oddziału "Gościa Niedzielnego". Dyrektor Wydziału Kurii Metropolitalnej Gdańskiej ds. Komunikacji Medialnej. Współtwórca kanału "Inny wymiar"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy z mojego powodu Boga boli Serce?
Komentarze (1)
AA
~Alf A
12 września 2022, 22:55
abstrakcyjne ladowanie ludziom do umyslow insynuacji o ich domniemanej grzesznosci, z gory zakladaniu ze tacy sa i w zwiazku z tym pouczanie, robi wiecej zla niz pozytku. A co jesli tacy nie sa? To po co kontemplowac zlo na kazaniu? Niestety jest to czeste zjawisko w kosciele.