Do medytacji ignacjańskiej podchodziłam jak pies do jeża. Nie sądziłam, że może tyle zmienić
Ze świętym Ignacym nie jestem szczególnie zaprzyjaźniona. Ja jestem, on jest, nie przeszkadzamy sobie. Szczerze podziwiam jezuitów, że potrafią przebrnąć przez ciężkość treści i języka, jaka dla mnie jest w duchowych wskazówkach zostawionych przez Ignacego. Ale za każdym razem, gdy podczas rekolekcji zabieram się za ignacjańską medytację, mam poczucie, że zaczyna się mocno dziać. I że to bardzo uprzywilejowane miejsce spotkania z Bogiem.
Do rekolekcji ignacjańskich przymierzałam się od dawna, ale z przyczyn czysto życiowych osiem dni bez kontaktu ze światem do tej pory zawsze okazywało się niemożliwością. Odkryłam za to rekolekcje ignacjańskie w codzienności: cztery tygodnie, jedna medytacja dziennie, duchowe towarzyszenie. Spróbowałam i myślę, że dla wielu osób szukających żywego kontaktu z Bogiem, które nie mogą wybyć ze swojego świata na tydzień, to może być gamechanger dla życia duchowego.
Medytacja Biblii, która rozbiła mi bank
Muszę się tu do czegoś przyznać: w rozmowach z Bogiem nie jestem początkująca. Od dwudziestu pięciu lat jest to po prostu część mojej codzienności. Doświadczam tej rozmowy w dzikiej przyrodzie, w ciszy i surowości albo łagodności krajobrazu, w namiocie spotkania - starej oazowej praktyce, albo w modlitwie w ciszy, tej klasycznej, "tereskowej". Ta rozmowa trwa na cichej adoracji, na której pozornie nie dzieje się nic, ale ile by czasu nie minęło, zawsze żal wychodzić. Moje świadome życie wiary opiera się o głębokie doświadczenie tego, że Bóg chce ze mną rozmawiać i szuka wszystkich sposobów, by ta rozmowa trwała. Najczęściej czuję się po prostu zanurzona w rzece dialogu z Nim; rozmowa nie kończy się ani nie zaczyna, jak rozmowy i spotkania z innymi, ale jest ciągłym otwartym oknem w tle mojej codzienności, czymś najbardziej stałym i oczywistym.
Opisuję to absolutnie nie po to, żeby "chwalić się" swoją duchowością: po prostu to jest taki stan, w którym wydawało mi się, że niewiele może mnie już zaskoczyć... a potem nagle na białym koniu wjechała mi w życie medytacja ignacjańska, totalnie rozbijając bank. Serio: nie spodziewałam się tego. Do cudzych punktów pomagających wejść we fragment Pisma miałam duży dystans, podobnie jak do całej tej "operacji" bardzo nie po mojemu, bo na czas, bez notowania i z cudzymi wskazówkami. Przyjęcie tych warunków z pokorą i wierne podążanie za instrukcją okazało się strzałem w dziesiątkę - choć owszem, bywało bardzo wymagające, zwłaszcza gdy próbowałam medytować... późno wieczorem.
Co się wydarza podczas rekolekcji ignacjańskich?
Oczywiście - mogę mówić tylko o rekolekcjach w codzienności, których podstawą jest znalezienie 45 minut dziennie na spotkanie ze Słowem i jedna rozmowa w tygodniu z duchowym towarzyszem lub towarzyszką. Z mojej perspektywy dzieją się wtedy świetne rzeczy. I jak się okazuje, nie tylko z mojej - gdy się podzieliłam tymi spostrzeżeniami, okazało się, że podobnie ma większość osób uczestniczących w rekolekcjach, niezależnie od wieku, doświadczenia i nawet stażu w ignacjańskiej duchowości.
Doświadczam wyjaśnienia i zrozumienia. Jakby Bóg z delikatnością dokopywał się (jak najlepszy psycholog) do tych kawałków mnie, które są dobrze schowane, ale kluczowe w zrozumieniu, dlaczego niektóre sprawy w moim życiu idą tak, a nie inaczej (i często wcale nie tak, jak sobie wymarzyłam).
Mam poczucie, że jestem kochana i akceptowana. Że się Mu podobam, że Bóg uważa, że jestem wystarczająco dobra, że się mną zachwyca, nawet jeśli ja się sama sobą wcale nie zachwycam.
Wszystkie moje emocje są przyjęte. W czasie medytacji jest ich bardzo wiele i bardzo różnych - i mam pewność, że jest tu na nie miejsce. I wszystkie zostają przyjęte, niezależnie od tego, czy jestem pełna radości, czy wściekła i kłócę się ze Stwórcą, czy przeżywam moment czarnej rozpaczy. Bóg nie mówi: teraz to już przesadziłaś. Słucha, rozumie, towarzyszy i daje ludzi, którzy robią dla mnie to samo.
Trudne sprawy znajdują niespodziewane rozwiązanie. Doświadczyłam podczas dwóch rund miesięcznych rekolekcji, jak różne trudne i zawikłane sprawy, w których straciłam już nadzieję na happy end, wyjaśniają się, a moje nastawienie zmienia się tak, że rzeczywistość zaczyna być prosta tam, gdzie była - czasem przez lata - krzywa i nieciekawa.
Braki i zranienia są zaopiekowane. To też coś pięknego, co przydarzało mi się bardzo często podczas rekolekcyjnych medytacji: uczucie pewności, że moje zranienia, potrzeby, braki, które gryzą mnie po sercu i głowie są zauważone, zaopiekowane, pogłaskane i przytulone przez Stwórcę. I to bardzo skutecznie.
Reszta wydarzeń dnia jest zaskakującym uzupełnieniem medytacji. Doświadczyłam też czegoś świetnego: że Bóg reaguje natychmiast na to, co się dzieje we mnie. I że często z wyprzedzeniem przygotowuje okoliczności, które zmieniają mi jakiś kawałek życia, a które odkrywam dopiero podczas medytacji z danego dnia (a często te okoliczności wcale nie są ani miłe ani przyjemne, za to stanowią wyzwanie albo takie doświadczenie, które jest wymagające, ale nigdy nie żałuję, że nastąpiło, bo ewidentnie jest katalizatorem łaski).
Czas, w którym Bóg z mocą załatwia twoje sprawy
Przyznam się do jeszcze czegoś: nie jestem jakoś bardzo zaprzyjaźniona ze świętym Ignacym. Ja jestem, on jest, nie przeszkadzamy sobie. Znam jego historię, rozumiem ideę jego duchowości. Zaczęłam kiedyś czytać sobie ćwiczenia duchowe i szczerze podziwiam jezuitów, że są w stanie przebrnąć przez ten język i pewną (dla mnie) ciężkość treści i żyć nią na co dzień.
Pierwsze rekolekcje ignacjańskie w codzienności były eksperymentem, do którego przez pierwsze dni podchodziłam trochę jak pies do jeża, a przepisane cztery tygodnie dziwnie się wydłużyły o kilkanaście dni, ale każda medytacja, nawet ta spóźniona z poprzedniego tygodnia okazywała się tak bardzo na dziś, na tu i na teraz, że trudno było traktować to inaczej niż mrugnięcie od Ojca: "może i według planu jesteś spóźniona, ale dla Mnie zawsze jest teraz i wiem, czego ci dzisiaj potrzeba". Po dwóch rundach trudno mi nie mieć poczucia, że to jest czas, w którym Bóg załatwia moje sprawy, i to w całej swojej delikatności i mocy naraz. I choć czasem wykrojenie nawet pół godziny na medytację jest wyzwaniem, to zwycięża ciekawość, co Bóg tym razem zrobi, gdzie ze mną zajrzy, co mi przypomni i co powie. Po prostu: aż żal przegapić.
---
Jeśli chcesz się podzielić swoim doświadczeniem rekolekcji ignacjańskich, możesz wysłać mi swoje refleksje albo świadectwo: marta.lysek[at]deon.pl


Skomentuj artykuł