"Pomyśl o cierpieniu, którego doświadczyłeś lub doświadczasz w swoim życiu. Istnieje bezpośredni związek pomiędzy jego jakością, czyli tym, jak je przeżywamy, i odnalezieniem jego sensu. Innymi słowy, jeśli nie potrafimy nadać mu znaczenia, prawdopodobnie pogrążymy się w rozpaczy" - pisze Jeff Cavins w nowej książce wydawnictwa W drodze.
Gdy nam się wydaje, że wszystko w naszym życiu układa się według planu, zwykle pojawia się mnóstwo nieprzewidzianych okoliczności, które przypominają nam, że tak naprawdę nie jest to możliwe.
Kiedy dobrym ludziom przytrafiają się nieszczęścia, a nam życie rzuca kłody pod nogi, prędzej czy później pada pytanie: "Dlaczego ja? Na co to całe cierpienie?". Jak pogodzić wizję Boga, który jest wszechmogący i wszechwiedzący, z tym, że rozpadają nam się związki, zapadamy na ciężkie choroby i w końcu umieramy?
Gdy takie pytania zaprzątają nasze myśli, jesteśmy w podobnej sytuacji, jak ci dwaj uczniowie Jezusa, którzy po Jego śmierci zmierzali do Emaus (por. Łk 24), rozczarowani, pozbawieni złudzeń, radości i nadziei. Towarzysząc Chrystusowi nawet przez ten krótki okres przed ukrzyżowaniem, mieli okazję się przekonać, jak może wyglądać życie z Bogiem. Teraz z ciężkim sercem zaczęli się zastanawiać, jak będą żyć bez Jezusa. Niewątpliwie było to doświadczenie cierpienia. Księga Przysłów mówi:
"Zbyt długie czekanie sprawia ból sercu, spełnione pragnienie jest drzewem życia" (Prz 13,12). Ciekawe jest to, że gdy tak szli, pogrążeni w rozpaczy, i przyłączył się do nich Jezus, oni zaczęli Mu się skarżyć na… Niego. Zaczęli Mu opowiadać, jak to mieli nadzieję, że będzie królem, który ich wyzwoli, a tymczasem został ukrzyżowany jak złoczyńca. Ich niespełnione oczekiwania wobec Jezusa stały się źródłem bólu i rozczarowania, którego doświadczyli w "prawdziwym życiu". Jezus miał wkrótce całkowicie zmienić ich perspektywę, wyjaśniając im rzeczywistość, w której się znaleźli. Czy nie przypomina to nas samych w sytuacjach, gdy wydaje się nam, że w naszym życiu Bóg nie jest Bogiem? Potrzebujemy, aby ktoś w przystępny sposób wyjaśnił nam naszą rzeczywistość. Ponieważ niedomagamy w każdej dziedzinie życia, pojawia się w nim pustka, która sprawia, że brakuje nam równowagi. Za wszelką cenę próbujemy uniknąć cierpienia i poświęcamy bardzo niewiele czasu na głębokie rozważania nad jego przyczyną i sensem.
Podobnie jak uczniowie zmierzający do Emaus skarżymy się Bogu na… Boga. Mówimy: "Panie, nie rozumiem sensu cierpienia". Zobaczmy, co zrobił Jezus, gdy Jego uczniowie wypowiedzieli swój żal - cierpienie moralne - próbując pojąć stratę, którą ponieśli. Począwszy od proroków Starego Testamentu, zaczął im wyjaśniać, że Mesjasz musiał cierpieć, aby wejść do swej chwały. Jezus odniósł się do ich cierpienia, wyjaśniając własne. To dla nas niezwykle ważna lekcja: Jeśli chcemy znieść nasze cierpienie, musimy zrozumieć cierpienie Chrystusa.
Pomyśl o cierpieniu, którego doświadczyłeś lub doświadczasz w swoim życiu. Istnieje bezpośredni związek pomiędzy jego jakością, czyli tym, jak je przeżywamy, i odnalezieniem jego sensu. Innymi słowy, jeśli nie potrafimy nadać mu znaczenia, prawdopodobnie pogrążymy się w rozpaczy. Natomiast jeśli zdołamy nadać znaczenie naszemu cierpieniu, jeśli odkryjemy wartość w tym doświadczeniu, będziemy w stanie przetrwać wszystko.
Zastanów się nad tym przez chwilę. W życiu nic nie ma sensu, dopóki tego sensu mu nie nadamy. Najłatwiej się o tym przekonać na przykładzie języka. Słowo samo z siebie nic nie znaczy, dopóki nie przypiszemy mu znaczenia, które zostanie powszechnie przyjęte i zrozumiane. Weźmy słowo smog, które powstało z połączenia angielskich słów smoke (dym) i fog (mgła) dla określenia zanieczyszczenia powietrza w wyniku wymieszania się mgły z dymem i spalinami.
Pomyśl o własnym doświadczeniu. Jakie znaczenie nadałeś lub nadajesz swojemu cierpieniu? Czy cierpienie, którego doznajesz, wydaje ci się tylko bezsensowną przeszkodą na drodze? Czy czujesz się podobnie jak uczniowie w drodze do Emaus, pozbawieni nadziei, pogrążeni w rozpaczy? Czy twoje pytania pozostają bez odpowiedzi? Doświadczamy cierpienia z wielu powodów, ale jeśli nie nadajemy mu znaczenia, ulegamy pokusie ucieczki od rzeczywistości i znieczulamy się na różne sposoby (alkohol, narkotyki itd.). Jeśli natomiast zdołamy odnaleźć sens naszego cierpienia, wszystko wygląda zupełnie inaczej. Wszystko!
Powolne umieranie
Prowadząc kiedyś szkolenie z zarządzania czasem, przytoczyłem następujący przykład (oparty na systemie szkoleń opracowanym przez firmę FranklinCovey). Wyobraź sobie stalową belkę o szerokości i wysokości trzydziestu centymetrów i długości siedmiu i pół metra. Jeśli położę ją na ziemi i obiecam, że dostaniesz sto dolarów, jeśli po niej przejdziesz, uznasz to za łatwy zarobek, ponieważ znajdziesz się zaledwie trzydzieści centymetrów nad ziemią. A gdybym umieścił tę belkę między dwoma budynkami na wysokości drugiego piętra i zaproponował ci tysiąc dolarów za przejście po niej? Co wtedy? Na taki wyczyn z pewnością zdecydowaliby się nieliczni śmiałkowie. A gdyby ta belka znajdowała się między dwoma wieżowcami na wysokości pięćdziesiątego piętra, a stawka wzrosła do dziesięciu milionów dolarów? Zgłosiłby się chyba tylko ktoś dysponujący nadprzyrodzoną równowagą lub po prostu samobójca. A gdyby na tym drugim wieżowcu czekało twoje dziecko, a ty dowiedziałbyś się, że nigdy więcej go nie zobaczysz, jeśli nie przejdziesz po tej belce zawieszonej na wysokości stu pięćdziesięciu metrów nad ziemią? Byłbyś gotów zaryzykować? Na szkoleniu prawie wszyscy podnieśli rękę. Ty pewnie też byś się zdecydował. Dlaczego? Ponieważ okazałoby się, że nagle odkryłeś cel tego wyczynu - nadałeś mu znaczenie, którego wcześniej nie było. Nie przekonałoby cię dziesięć milionów dolarów, ale zrobiłbyś to, aby uratować swoje dziecko, nawet za cenę własnego zdrowia i życia. Dla większości z nas rodzina jest najcenniejszym skarbem, za który warto cierpieć, jeśli wymaga tego sytuacja.
W rzeczywistości jednak moje pytanie nie brzmi, czy byłbyś gotów oddać życie za ukochaną osobę raz a dobrze, ale czy byłbyś gotów umierać za nią powoli, codziennie. Jak mówi św. Paweł: "Codziennie umieram" (1 Kor 15,31). Dla wielu z nas może to być jak nagłe objawienie. Bylibyśmy gotowi zrobić wszystko, aby wyciągnąć najbliższą osobę z płonącego budynku lub wzburzonego morza, nawet za cenę własnego życia, ale żeby umierać powoli? Codziennie? To już zupełnie inna historia. Gdy wspominam narodziny moich córek, przywołuję to niezwykle intensywne uczucie miłości, które mi wtedy towarzyszyło. Pamiętam, że za każdym razem mówiłem: "Oddałbym za ciebie życie". Ale miarą mojej miłości nie jest to stwierdzenie w chwili ich narodzin, ale moje powolne umieranie dla nich przez wiele lat.
Cierpienie ma sens. To życie - prawdziwe życie! Cierpieniu można nadać nowe znaczenie i ujrzeć je w zupełnie innym świetle. Proponuję ci fascynujące ćwiczenie: pomyśl o cierpieniu, które może właśnie przeżywasz, i zadaj sobie pytanie: "Czy w oczach Jezusa to cierpienie jest okazją, którą mogę wykorzystać?". Czy według ciebie Jezus nadaje znaczenie twoim zmaganiom? Odpowiedź brzmi: tak! Niezależnie od tego, czy mówimy o oddaniu życia za kogoś bliskiego, czy o pojechaniu na ślub córki przyjaciółki kuzynki twojej żony, choć miałbyś ochotę zostać w domu, możesz odnaleźć sens, dzięki któremu wszystko w twoim życiu będzie służyć dla twojego dobra.
Przykład Jana Pawła II
Doskonałym przykładem codziennego umierania był św. Jan Paweł II. Z bólem fizycznym zmagał się przez wiele lat, znosząc go dzielnie na oczach całego świata aż do ostatniego tchnienia. Choć byłoby znacznie łatwiej ustąpić ze stanowiska i wycofać się z życia publicznego, postanowił wytrwać, pokazując światu w sposób jednoznaczny, co oznacza niesienie swojego krzyża każdego dnia.
Karol Wojtyła poznał również smak cierpienia moralnego. Już w młodości stracił całą najbliższą rodzinę: starszą siostrę, matkę, brata i ojca. Jego życie odbiegało od idealnego scenariusza. Doświadczył ciężkiej pracy fizycznej w kamieniołomach, uciekając przed deportacją do nazistowskich Niemiec. Lata studiów w seminarium także były naznaczone ciągłym zagrożeniem ze strony władz.
W wieku czterdziestu siedmiu lat został kardynałem, a jedenaście lat później, w 1978 roku, wybrano go na Stolicę Piotrową. Świat ujrzał papieża w pełni sił, rozkochanego w teatrze, odważnego, oswojonego z cierpieniem fizycznym i moralnym; papieża, który miał pokazać wszystkim, jak w ciężkim doświadczeniu odnaleźć sens i nadać mu znaczenie.
Następnego dnia po wyborze na głowę Kościoła, ku powszechnemu zaskoczeniu, Jan Paweł II opuścił Watykan i wybrał się z pierwszą papieską wizytą do rzymskiej polikliniki Gemelli. Odwiedził tam cierpiących na nowotwory oraz swojego ciężko chorego przyjaciela, biskupa Andrzeja Marię Deskura. Przykuty przez wiele lat do wózka inwalidzkiego, późniejszy kardynał Deskur zwykł żartować, że czuje się "jak Koloseum - stara ruina chętnie odwiedzana".
Pontyfikat Jana Pawła II był naznaczony cierpieniem: w trzecim roku swojej posługi papież został postrzelony przez zamachowca na placu św. Piotra, a w kolejnych latach zdiagnozowano u niego chorobę Parkinsona, która stopniowo odbierała mu energię i siły. Wielu z nas nigdy nie zapomni tego momentu, gdy zmagając się ze swoją słabością, próbował wstać i przemówić do tłumów zebranych przed bazyliką św. Piotra z okna swojego apartamentu. Pamiętam również dzień jego śmierci. Prezenter telewizyjny Geraldo Rivera zaprosił mnie wtedy do swojego programu, a ja powiedziałem, że było nam dane ujrzeć najdoskonalszy przykład zbawczego cierpienia w historii nowożytnej. Choć w ostatnich dniach życia św. Jan Paweł II nie był już w stanie mówić, jego życie przemówiło do nas donośnym głosem. Pamiętam, że pomyślałem wtedy, iż chciałbym, tak jak on, pozostać wierny do końca. Nie wiemy, czy stwierdzenie kardynała Deskura o tym, że jest "jak stara ruina chętnie odwiedzana", zapadło papieżowi w pamięć, ale z pewnością jego życie, niczym rzymskie Koloseum, opowiedziało historię cierpienia w sposób doskonały.
Jak nadać cierpieniu sens?
Gdy doświadczasz cierpienia, nie pielęgnuj go w sobie, nie przeklinaj go, nie użalaj się nad sobą.
W życiu św. Jana Pawła II nie było miejsca na takie emocje. W życiu, które zaplanował dla nas Jezus, również nie ma na nie miejsca. Jezus w swoim cierpieniu nie użalał się nad sobą, i w twoim cierpieniu też się nie użala. On je odkupił. Apostoł Paweł radzi: "Wykorzystujcie okazję, bo dni są złe" (Ef 5,16), a my możemy powiedzieć: "Wykorzystujmy cierpienie, bo dni są złe".
W jaki sposób "wykorzystać okazję"? Należy skupić się na zbawczej wartości cierpienia, unikając użalania się nad sobą, które odbiera sens cierpieniu, przedłuża je i nasila. Gdy nieustannie wracamy do bolesnych sytuacji i chowamy urazę wobec najbliższych, odsuwamy się od nich i oddalamy. Niełatwo jest naprawić błąd, kiedy koncentrujemy się na naszym wewnętrznym bólu spowodowanym przez zdradę lub trudną rozmowę. Skupienie myśli na odnalezieniu sensu cierpienia wymaga dyscypliny i wytrwałości. Nasz umysł w sposób naturalny koncentruje się na zranieniach, tak jak media najchętniej przekazują tragiczne wiadomości. Posłuchajmy, co pisze św. Paweł: "Burzymy rozumowania i wszelkie przeszkody wznoszone przeciwko poznaniu Boga, a wszelką myśl bierzemy do niewoli, aby doprowadzić ją do posłuszeństwa Chrystusowi" (2 Kor 10,5). Jeśli chcemy odnaleźć sens cierpienia, mamy brać nasze myśli w niewolę i doprowadzać je do Chrystusa. Gdy już oddasz Mu swój ból, zyskasz nadprzyrodzoną perspektywę. Czy bierzesz swoje myśli w niewolę i doprowadzasz do posłuszeństwa Chrystusowi, czy też nie panujesz nad nimi?
Fragment książki Jeffa Cavinsa "Nie marnuj cierpienia. Jak zrozumieć jego sens i odnaleźć nadzieję?"
Skomentuj artykuł