"Wydaje mi się interesujące, że Kościół instytucjonalny nigdy nie wydał oświadczenia, że choć jedna osoba jest w piekle; dotyczy to także Judasza, Hitlera i Stalina" - pisze Richard Rohr OFM.
Każde odkrycie lub powrót do naszego zjednoczenia z Bogiem nazywane jest przez tradycję przeważnie "niebem"; jego utrata zaś — "piekłem".
Nie potrafimy jednak sobie wyobrazić, iż określenia te odnoszą się przede wszystkim do aktualnych doświadczeń — oto tragiczny skutek naszej niepamięci.
Kiedy człowiek nie wie, kim jest, wypycha wszelkie oświecenie do możliwego systemu przyszłych nagród i kar, w którym prawie nikt nie wygrywa. Tylko Prawdziwe "Ja" wie, że niebo jest teraz, a jego utrata — również teraz — staje się piekłem. Fałszywe "ja" traktuje religię niczym stary "plan ewakuacji do przyszłego świata", jak ujął to mój przyjaciel Brian McLaren.
Niepamięć ma zgubne konsekwencje. Nic dziwnego, że Żydzi tak często używają słowa: "Pamiętaj".
Osoba, która odnalazła swoje Prawdziwe "Ja", nauczyła się żyć całościowym obrazem, być częścią głębi czasu i całej historii. Jezus nazywa taką zmianę układu odniesienia i miejsca życiem w "królestwie Boga".
Jest to rzeczywiście radykalna zmiana. Naturalnie wymaga ona wyzbycia się naszych własnych pomniejszych królestw, czym zwykle nie jesteśmy zainteresowani.
Czy katolicy będą w niebie sami?
Życie to trening przed pójściem do nieba. Trenujemy, dokonując wolnego wyboru zjednoczenia — już zawczasu — teraz. Niebo jest stanem zjednoczenia — teraz i później.
Teraz i zawsze, i na wieki wieków. Nikt nie znajdzie się w niebie wbrew swojej woli; już są tam ci, którzy zaczynają żyć w zjednoczeniu. Każdy, kto ma w sobie dość przestrzeni, by nawiązać głęboką łączność duchową, i nie odczuwa potrzeby wykluczania — już jest w niebie. Im więcej w nas przestrzeni, by włączać, tym większe będzie nasze niebo.
Może to właśnie Jezus ma na myśli, mówiąc: "W domu mego Ojca jest wiele mieszkań" (J 14, 2 [SP]). Jeśli człowiek idzie do nieba sam, z bagażem osobistych zasług, już z definicji nie jest to niebo.
Jeśli czyjeś pojęcie nieba opiera się na wykluczaniu kogokolwiek, z definicji nie jest to niebo. Im gorliwiej człowiek wyklucza, tym bardziej piekielna i samotna staje się jego egzystencja.
Czy można byłoby się cieszyć "doskonałym szczęściem" nieba, wiedząc, że zabraknie tam naszych bliskich, albo że są skazani na wieczne tortury? To niemożliwe.
Przypomnijmy sobie naszą chrześcijańską modlitwę: "jako w niebie, tak i na ziemi". Tak jak teraz, tak i później; jak tu, tak tam. Nie łudźmy się: każdy z nas dostanie dokładnie to, czego pragnie i o co prosi.
Jeśli zaakceptujemy wizję Boga karzącego, choćby skazywał na wieczne tortury tych, którzy Go nie kochają, będziemy mieli do czynienia z absurdalnym wszechświatem, gdzie większość ludzi żyjących na ziemi okaże się bardziej miłująca niż Bóg!
Bóg nikogo nie wyklucza ze zjednoczenia, lecz musi pozwolić nam samym się wykluczyć, jeśli taka będzie nasza wola, bo tylko wówczas zachowamy naszą wolność.
W ludzkim języku wykluczenie można nazwać piekłem i należy je zachować jako logiczną możliwość. Musi istnieć logiczna możliwość wykluczenia siebie ze zjednoczenia i wybrania separacji lub poczucia wyższości wobec wspólnoty i miłości. Nikt nie znajduje się w piekle, jeśli sam nie wybierze ostatecznej samotności i rozłąki.
Jak wyobrazić sobie niebo? Zacznij od tego kroku
Wszystko to jest związane z pragnieniem — z samą zgodą na nie, oraz z czerpaniem z najgłębszych jego pokładów. Wydaje mi się interesujące, że Kościół instytucjonalny nigdy nie wydał oświadczenia, że choć jedna osoba jest w piekle; dotyczy to także Judasza, Hitlera i Stalina.
Jezus dotykał i uzdrawiał każdego, kto tego pragnął i o to prosił. I uzdrowienia te nie były poprzedzone żadnymi warunkami wstępnymi. Można to sprawdzić.
Dlaczego więc miłość Jezusa, całkowicie bezwarunkowa, dopóki był na tym świecie, miałaby nagle po Jego śmierci zamienić się w całkowicie warunkową? Czy to ten sam Jezus? A może Jezus zmienia politykę po zmartwychwstaniu?
Wiara w niebo i piekło ma zachować wolność wszystkich stron, przy czym wolność Boga jest największa. Jest to wolność do przebaczania i włączania, do uzdrawiania i błogosławienia nawet pozornym "wrogom" Boga.
Jakżeby Jezus mógł nas prosić, byśmy błogosławili i przebaczali naszym wrogom, uzdrawiali ich — a to przecież wyraźnie daje nam do zrozumienia (Mt 5, 43-48) — gdyby Bóg nie uczynił tego pierwszy i nie czynił zawsze? Jezus powiedział nam, byśmy kochali naszych nieprzyjaciół, ponieważ widział, że Jego Ojciec miłuje cały czas, a wszelka duchowość jest jedynie "naśladowaniem Boga" (Ef 5, 1).
Ken Wilber trafnie opisał późniejsze etapy życia, mówiąc, że klasyczna podróż duchowa zawsze zaczyna się jako elitarna, a kończy jako egalitarna. Zawsze!
Widzimy to w judaizmie, poczynając od wybraństwa pierwszej żydowskiej elity, a kończąc na prorokach bez granic, porywającym nowym wyznaniu zwanym chrześcijaństwem, które szybko nazwało się "katolickim" lub powszechnym.
Dostrzegamy to w świadomości sufickiego islamu i hinduskiego Kriszny, który wszędzie widzi radość Boga. Widać to u mistyków, takich jak William Blake czy Juliana z Norwich, którzy zaczynają od ziarnka piasku lub orzecha laskowego, by wkrótce pławić się w nieskończoności.
Widzimy to w indiańskim szałasie potów, gdzie uczestnik ceremonii oczyszczenia dotyka w końcu swoim spoconym ciałem ziemi, mówiąc: "Wszyscy moi krewni!". Szkoda, że nie możemy tego samego oczekiwać od katolików, kiedy tak często "przystępują do komunii świętej".
Zycie biegnie najpierw w kierunku różnorodności, a następnie ku zjednoczeniu tej samej różnorodności na wyższym poziomie. Jest to stary filozoficzny problem "jednego i wielu", który chrześcijanie powinni byli już rozwiązać dzięki wierze w Boga jako Trójcy.
Dotychczas byliśmy bardziej rozmiłowani w elitaryzmie niż w egalitaryzmie; lubiliśmy być "jednym", po prostu nie wiedząc, jak włączyć wielu w to właśnie Jedno.
Przekonaj się, jak będzie wyglądało Niebo
Nawet papież, bł. Jan Paweł II powiedział, że niebo i piekło pierwotnie były bardziej wiecznymi stanami świadomości niż geograficznymi miejscami późniejszej nagrody i kary.
Można odnieść wrażenie, że jesteśmy swoimi największymi wrogami; zapominamy o tych sprawach (lub im przeczymy), które po prostu są zbyt piękne, by mogły być prawdziwe.
Ego wyraźnie przedkłada ekonomię zasług, wedle której możemy podzielić świat na zwycięzców i przegranych, nad ekonomię łaski, gdzie zasługi tracą wszelkie znaczenie. W pierwszym przypadku chwałę zdobywa przynajmniej kilku z nas, w drugim cała chwała przypada Bogu.
Uzdrowienie naszej niepamięci i umożliwienie nam wejścia do nieba oznaczają ponowne odkrycie zaczarowanego wciąż świata szczęśliwego dziecka.
Teraz jednak w ów świat włączone zostaną dojrzewające doświadczenie miłości, niepowtarzalne wędrówki po drogach życia, wszyscy nasi krewni, a także wszelkie niezbędne porażki, gwarantujące, że pozostaniemy uczciwi i będziemy stąpać po ziemi.
To "drugie dzieciństwo" wymaga być może jakiegoś przykładu, dlatego niech mi będzie wolno opowiedzieć nieco o mych własnych doświadczeniach z drugiej połowy życia.
Więcej w książce "Spadać w górę. Duchowość na obie połowy życia"
Skomentuj artykuł