Jesteśmy dziećmi Bożymi. Trzeba to przyjąć osobiście, wysłuchując Ojca, który przez swego Syna zwraca się do mnie: Moje dziecko (Łk 15, 31). Nawrócenie to nic innego, jak osobowe, dogłębne przeżycie tej prawdy: jestem umiłowanym dzieckiem Boga. Tu bije samo serce Dobrej Nowiny: Bóg jest miłością jako Ojciec, który tak nas umiłował, że Syna swego poświęcił, abyśmy przez Niego narodzili się na nowo jako dzieci Boże - w jedności Ducha Świętego. W blasku tej jednej fundamentalnej prawdy rozświetla się wszystko.
Tylko jak otworzyć się na światło tajemnicy? Wtajemniczenie w dziecięctwo Boże może przyjąć wiele postaci. Warto przyjrzeć się niektórym, aby znaleźć istotną hierarchię nie tylko wielu wartości, ale jedną, najbardziej niezwykłą: hierarchię dziecka…
Nawrócenie na… Boże Narodzenie
Kto przeżył nawrócenie, będzie pamiętał o nim do końca życia. Nie wystarcza przy tym ogólne stwierdzenie, że ktoś nawraca się "na chrześcijaństwo" czy na wiarę katolicką. Duchowy przełom ma konkretną postać i wiąże się z doświadczeniem żywego Boga, którego wcielenie włącza się w życie nowego człowieka. Rozważmy dwa świadectwa związane z Bożym Narodzeniem. Uderza najpierw ich czasowa zbieżność: oba poświadczone zdarzenia zaszły tego samego dnia, dokładnie w Boże Narodzenie 1886 roku. Przy całej odmienności nawrócenia w obu przypadkach, odkrywamy powiązanie z tajemnicą Wcielenia pod znakiem Bożego Narodzenia: Bóg przychodzi na świat i do poszczególnej osoby - jako Dziecko.
Głośniejsze było pierwsze nawrócenie, które po dziś dzień upamiętnia w paryskiej katedrze Notre Dame stosowna tabliczka. Pamiętne przeżycie stało się udziałem młodego Paula Claudela. Francuski poeta utracił wiarę, gdy wszedł w okres dojrzewania. Postawa buntu nie dała mu spokoju, gnębiły go myśli o śmierci pod wpływem doświadczenia śmierci dziadka.
Wspominał później: "Uratował mnie Rimbaud. Pokazał mi kawałek nieba. Powiew czystego powietrza. Coś, co już nie istniało, zaczęło dla mnie istnieć z powrotem. Rimbaud był w moim wieku. (…) Tak, wiem, mówi się, że bluźnił. Nie zaprzeczam, że są u niego i bluźnierstwa. Ale nie mylmy prorokowania i świętości. Prorocy nie są świętymi. Ich przesłanie nieraz obrasta brud. To tak jak narodziny. Coś czystego, nowego, niewypowiedzianego i dzikiego wytryska nagle spomiędzy krwi i ekskrementów".
Owo przeczucie tajemnicy narodzin dopełniło się pamiętnego dnia Bożego Narodzenia 1886 roku w paryskiej katedrze Najświętszej Maryi Panny. W relacji o swoim nawróceniu Claudel wspominał, jak po wcześniejszej obecności na sumie powrócił na nieszpory. Chór chłopców intonował "właśnie to, co, jak później się dowiedziałem, zwie się Magnificat. Stałem w tłumie, przy drugim filarze, u wejścia do prezbiterium, na prawo od zakrystii. I wtedy właśnie nastąpiło wydarzenie, które panuje nad całym moim życiem. W jednej chwili poruszyło się moje serce i uwierzyłem.
Uwierzyłem z taką mocą zgody na tę wiarę, z takim wewnętrznym uniesieniem, z tak niezbitym przekonaniem, z taką pewnością, nie pozostawiającą miejsca na jakikolwiek rodzaj wątpliwości, że później już żadne książki, żadne rozumowania, żadne przypadki niespokojnego życia nie zdołały zachwiać mojej wiary ani też, prawdę mówiąc, jej naruszyć. Przeszyło mnie nagle uczucie niewinności, uczucie wiecznego dziecięctwa Bożego, jakiegoś niewypowiedzianego objawienia".
Maryjny hymn uwielbienia Boga w dzień Jego narodzenia stał się wyrazem prawdy, którą właśnie Matka przeżyła w swoim Dziecku jako pierwsza i która odsłania się w "uczuciu" niewinności i dziecięctwa Boga. Drogą poety do tego przeżycia było gnębiące go wcześniej doświadczenie własnej ułomności, grzeszności. W opisie nowego doświadczenia chodzi nie o przelotne "uczucie", lecz o "czucie" sięgające tak głęboko, że przemienia całe ludzkie serce i życie: wczucie się w istotę samego Boga, prowadzące do Jego Serca, dokąd On jeden może człowieka wprowadzić dzięki Duchowi, który przenika wszystko, nawet głębokości Boga samego (1 Kor 2, 10).
Najbardziej uderza to, że nawrócenie wiązało się dla Claudela nie tyle z przeżyciem osobistego, "własnego" dziecięctwa Bożego, ile z odkryciem źródła tej prawdy - w samym Bogu jako Dziecku! Dopiero przyjęcie tego "niewypowiedzianego objawienia" prowadzi do przyjęcia Bożego dziecięctwa w sobie…
Dopełnienie znajdujemy w drugim nawróceniu na Boże Narodzenie 1886 roku, mniej głośnym, ale danym osobie, która po swej śmierci stała się najgłośniejszą świętą nowożytnego Kościoła. Mała Tereska, późniejsza św. Teresa od Dzieciątka Jezus, miała wtedy niespełna 14 lat. Swoje przeżycie wspomniała później, gdy była już w upragnionym od dzieciństwa Karmelu.
W zakończeniu pierwszej części wspomnień, spisanych na życzenie przełożonej, dołączyła listę "Dni Łask, którymi Pan obdarzył swą małą oblubienicę"; wśród nich, po pierwszej komunii i bierzmowaniu w 1884 roku, widnieje: "Nawrócenie 25 Grudnia 1886 roku". We wcześniejszych wspomnieniach mówi dokładniej: "Dniem, w którym otrzymałam łaskę dojrzałości, jednym słowem łaskę mojego całkowitego nawrócenia, był 25 grudnia 1886 roku". Co wtedy przeżyła?
Samo przeżycie Tereski dokonało się jakby w przejściu - między nocną pasterką, która w kościele napełniła ją radością, a słowem ojca, który po wspólnym powrocie do domu "rzekł coś, co przeszyło mi serce"… Chodziło o drobiazg, ale właśnie to było wielką bolączką dziewczyny, że na drobne przykrości sprawiane czy to jej, czy przez nią samą, reagowała zwykle nadwrażliwością pełną łez…
I tym razem w jej oczach pojawiły się łzy, jednak potrafiła je powstrzymać, a dalej umiała nawet okazać radość… Wspomina o sobie z nowym dystansem: "Teresa była już inna, Jezus przemienił jej serce!". Także jej siostra zauważyła po latach: "Ta zmiana była nieodwracalna; nigdy potem Teresa nie dała się już ponieść swoim uczuciom". Sama Teresa pojmowała przemianę jako powrót do swego dawnego, pogodnego usposobienia, które straciła w piątym roku życia, gdy zmarła jej matka. Najtrafniej ujęła swoje nawrócenie, podkreślając: "Odzyskałam swój charakter z dzieciństwa, wchodząc przy tym w wiek dojrzały".
Paradoksalne stwierdzenie Teresy dobrze wyraża tajemnicę nawrócenia: dzięki niemu człowiek wreszcie dojrzewa, staje się sobą dzięki zwróceniu się do tego, co zostało mu dane i zadane w dzieciństwie. Nie chodziło przy tym o wyidealizowane dzieciństwo, jakby wyzbyte słabości. Teresa postrzegała swe przeżycie jako znak: "Jezus chciał mi pokazać, że winnam zerwać ze słabostkami dzieciństwa"... Miało ją to przygotować do życia w Karmelu, gdzie nie zdołałaby przecież przeżyć, "tkwiąc jeszcze w powijakach dzieciństwa!". Dopiero gdy dojrzała, mogła wstąpić na drogę naśladowania Jezusa: jako Teresa od Dzieciątka Jezus odkryła także w sobie… dziecko Boże.
Przyszła święta musiała pełniej pojąć - podobnie jak przyszły poeta - dziecięctwo Boga w sobie. Jej droga mogła się wydawać odmienna. Dla Claudela nawrócenie było wyzwoleniem spod władzy złego, któremu wcześniej ulegał, podczas gdy Teresa nigdy nie popełniła grzechu śmiertelnego. Jednak intuicja podpowiadała jej, że większą miłość w sercu może budzić nie żal za popełnione grzechy, tylko wdzięczność Ojcu, który ją całkowicie uchronił od upadku. Pojmuje siebie jako dziecko, "które Ojciec otoczył przewidującą miłością", wcale nie pozwalając mu upaść.
I wyznaje: "Słyszałam, że nie spotkano duszy czystej, która kochałaby więcej od tej, która kocha sercem skruszonym z żalu. Ach, jakże chciałabym dowieść, że to nieprawda…". Czy przyświeca jej przykład starszego brata z przypowieści Jezusa, którego Ojciec zapewnia: Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną (Łk 15, 31)? Czego jeszcze potrzeba, żeby miłość Ojca nauczyła mnie prawdziwie miłować?
Potrzeba nowego narodzenia
Także w Ewangelii nawrócenie przyjmuje wiele postaci. Wspólne jest im otwarcie się na programową prawdę Jezusa: Czas się wypełnił i bliskie jest królestwo Boże (Mk 1, 15), a właściwie nie tyle "królestwo", jak gdyby chodziło o jakiś obszar, ile Boże królowanie jako panowanie Jego miłości. Nawrócenie ma być odpowiedzią na tę właśnie Dobrą Nowinę.
Dlatego wystarcza dopowiedzenie: Nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię! (Mk 1, 15). Mimo wszystko, w obliczu różnych reakcji na Dobrą Nowinę, Jezus objaśnia cierpliwie, jakiej postawy potrzeba do jej przyjęcia. Z jednej strony słyszymy Jego modlitwę: Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom (Mt 11, 25). Z drugiej strony Jezus jeszcze wyraźniej oznajmia swym uczniom: Zaprawdę, powiadam wam: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18, 3).
Co oznacza postawa "prostaczków" i "dzieci"? Biblijne pojęcia wymagają powrotu do źródła, do greki Nowego Testamentu. Ludzkie sformułowania są ułomne, nierzadko raczej utrudniają dostęp do prawdy, niż pomagają w jej odkrywaniu. Słysząc o "prostaczkach" w przekładach współczesnych, obruszamy się, myśląc, że chodzi o małych "prostaków"… Staropolski przekład Jakuba Wujka SJ mówił o "maluczkich" i było to bliższe greckiego népios, oznaczającego małe dziecko, zgoła niemowlę. Zresztą tak właśnie zostało przełożone to słowo w innych miejscach Nowego Testamentu. Jedno zwłaszcza jest znamienne i ważne dla sensu powyższej wypowiedzi Jezusa. Gdy Jego przeciwnicy oburzali się na "dzieci (pajdas) wołające w świątyni: «Hosanna Synowi Dawida»", On odpowiedział: Tak. Czy nigdy nie czytaliście: "Z ust dzieci i niemowląt (népión) zgotowałeś sobie chwałę?" Z tym ich zostawił (Mt 21, 16-17).
Oczywiście, gdy Jezus utożsamia niejako wysławiające go dzieci z "niemowlętami", nie miesza ze sobą różnych pojęć, tylko wskazuje ważną prawdę. Nawiązuje do psalmu, z pewnością znanego Jego przeciwnikom, gdzie Boże objawienie w przyrodzie jest przyrównane do dźwięku z ust niemowląt (por. Ps 8, 3), czyli do niezrozumiałego gaworzenia, jakby bełkotu… Podobne wyobrażenie pojawia się w innym psalmie, wspominającym najpierw o Bożym objawieniu w kosmosie "bez mówienia i bez słów, głosem, którego nie słychać" (aczkolwiek polskie tłumaczenia Ps 19, 4 mówią coś przeciwnego!), by następnie określić owo bezsłowne wysławianie Boga jako bełkot (kaw), oznajmiając dosłownie: "Bełkot stworzenia rozchodzi się na całą ziemię" (por. Ps 19, 5).
Szokujące sformułowania mają nam otworzyć uszy na niezwykłość objawiania się Boga w samej naturze-przyrodzie, niezrozumiałego dla tych, którzy pozostają zamknięci na tajemniczą mowę niemowląt, małych dzieci! Przemawiają one przecież nie tylko nieporadnymi dźwiękami, ale mówią "niewerbalnie" samą swą dziecięcością - kruchą, bezradną, budzącą w dorosłych ukrytą czułość i wrażliwość… Jeśli zatem objawiają Boga, można Go wysławiać, jak Jezus, za to właśnie, że On objawia siebie w taki przedziwny sposób, wymagający również od dorosłych, aby stali się - jak dzieci.
Sprawy komplikują się w przejściu do innych wypowiedzi Pisma Świętego. Małe dzieci jako niemowlęta nie stanowią bynajmniej ideału, więcej, wszystkie pozostałe miejsca, w których w oryginale pojawia się népios, ostrzegają chrześcijan, aby wyzbyli się tej postawy. Skoro mamy dorastać do człowieka doskonałego, do miary wielkości według Pełni Chrystusa (Ef 4, 13), to nie możemy pozostawać dziećmi (népioi), którymi miotają fale i porusza każdy powiew nauki, na skutek oszustwa ze strony ludzi (Ef 4, 14).
Chrześcijan w Koryncie spotyka z kolei zarzut św. Pawła, że nie może do nich zwracać się jako do ludzi duchowych, lecz jako do cielesnych, jako do niemowląt w Chrystusie (1 Kor 3, 1); dlatego: Mleko wam dawałem, a nie pokarm stały, bo byliście słabi; zresztą i nadal nie jesteście mocni (1 Kor 3, 2). Dalej Apostoł ukazuje wszakże drogę prawdziwej mocy - miłości, która wymaga dojrzałości: "Gdy byłem dzieckiem, mówiłem jak dziecko, czułem jak dziecko, myślałem jak dziecko. Kiedy zaś stałem się mężem, wyzbyłem się tego, co dziecięce" (por. 1 Kor 13, 11).
W ostatnim zdaniu, przytoczonym za potocznym przekładem, lepiej byłoby zakończyć słowami: "wyzbyłem się tego, co dziecinne". Skoro bowiem Jezus ukazuje właśnie postawę dziecięcą jako niezbędną, by przyjąć Ewangelię o Bożym królowaniu, zachęca z pewnością nie do wyzbycia się, ale do przyjęcia tego, co dziecięce… Dlatego w greckim brzmieniu Jego słów nie pojawia się népios, element dziecinny, tylko pajdion i różne jego formy. Przypomnijmy: Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci (pajdia), nie wejdziecie do królestwa niebieskiego (Mt 18, 3). Nie chodzi zatem o powracanie do niemowlęctwa czy dzieciństwa jako regres, cofnięcie się w rozwoju; mamy się raczej rozwinąć, dorosnąć do tego, co nam objawia Jezus - Dziecko Boże.
Dochodzimy do jeszcze jednego pojęcia, które najgłębiej oddaje dziecięcą postawę wskazaną przez Jezusa: teknon oznacza dziecko nie jako małe - w niemowlęctwie czy dzieciństwie, z którego się wyrasta - tylko w relacji do rodziców, a więc trwającej do końca życia. Tak właśnie stosuje to pojęcie Ojciec z przypowieści Jezusa do swego dorosłego syna jako dziecka. Dopowiedzenie dokonało się w ostatniej Ewangelii. Umiłowany uczeń ostatecznie wyraził to, co leżało na sercu Jezusowi. Wielu wprawdzie nie pojęło i nie przyjęło wcielonego Słowa: Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli. Wszystkim tym jednak, którzy Je przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi (tekna Theou) (J 1, 11-12).
Dopełnia się Jezusowe wskazanie postawy, która wprowadza do królestwa Bożego - poddaje człowieka Jego królowaniu. Trzeba się stać dziećmi Bożymi, a Prolog Ewangelii dodaje, że są nimi ci, którzy z Boga się narodzili (J 1,13). Kolejne dopowiedzenie pojawia się w rozmowie Jezusa z Nikodemem. Gdyby stary człowiek usłyszał, że ma się stać jak dziecko, pewnie by go to nie zdziwiło, skoro starzenie się samo prowadzi do zdziecinnienia… Jezus znalazł inny sposób, aby go zadziwić, mówiąc o potrzebie nowego narodzenia.
Greckie sformułowanie jest wieloznaczne, dlatego Nikodem uległ nieporozumieniu, które nasuwa także potoczny przekład: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, jeśli się ktoś nie narodzi powtórnie, nie może ujrzeć królestwa Bożego (J 3, 3). Nie dziwimy się starcowi, gdy słysząc o "powtórnym" narodzeniu, musi pytać: Jakżeż może się człowiek narodzić, będąc starcem? Czyż może powtórnie wejść do łona swej matki i narodzić się? (J 3, 4).
Nieporozumienie wzięło się stąd, że w greckiej wersji Ewangelii Jezus mówi o narodzeniu anóthen, co znaczy wprawdzie także "powtórnie", jednak istotniejsze, bardziej pierwotne jest: "z góry, od początku, od nowa". To głębsze znaczenie przyświeca niewątpliwie Jezusowi, skoro mówi dalej jednoznacznie już o narodzeniu "z Ducha" czy "z wody i z Ducha" (por. J 3, 5.8).
Również o sobie powiada następnie, że pochodzi "z góry" (anóthen) i dlatego "panuje nad wszystkim" w odróżnieniu od tych, którzy pochodzą "z ziemi" (por. J 3, 31). Jego i nasze narodzenie się z Boga stanowi jedność, o której uczeń umiłowany mówi w końcu, że ktokolwiek się narodził z Boga, nie grzeszy, lecz Narodzony z Boga strzeże go, a Zły go nie tknie (1 J 5, 18).
Nasze narodzenie się z Boga jako Jego dzieci dokonuje się w nawróceniu, którego tajemnicę wyraża sakramentalny znak chrztu świętego: po zanurzeniu się w wodzie, znaku złączenia ze śmiercią Jezusa, znoszącego grzechy "starego" człowieka, wychodzi, wyłania się nowy człowiek, odrodzony do życia mocą Ducha Świętego. Nowo narodzony człowiek "nie grzeszy", jest święty i niepokalany, skoro strzeże go "Narodzony z Boga", czyli Jezus jako Syn Jednorodzony. Takiego człowieka zło "nie dotyka"… Czy to jednak istotnie takie proste? Przed nami kolejny krok inicjacji - wtajemniczenia w dziecięctwo Boże.
Dziecko w obliczu złego
Dziecko, nawet jeśli nie jest ochrzczone, nie może być oddane całkowicie mocy złego. Przeciwne wyobrażenie pokutowało długo w augustyńskiej wizji grzechu pierworodnego. Wielki teolog uległ złudzeniu podobnemu do Nikodema… Jak ewangeliczny starzec myślał nazbyt "fizycznie" o powrocie do matczynego łona, by "powtórnie" z niego się wyłonić, tak Augustyn użył - nadużył - słów Jezusa dla poparcia swego spojrzenia na pierworodną grzeszność.
Argumentem za jej powszechnością stało się dla niego pojmowanie wypowiedzi Jezusa w sensie powszechnej konieczności "powtórnego" narodzenia, co miało zakładać, że pierwsze narodzenie jest u wszystkich ludzi, także u Maryi, obciążone grzechem… Dopiero angielski teolog Beda Wielebny zauważył, że w przypadku Jana Chrzciciela, uświęconego już w łonie swej matki, "powtórne" narodzenie poprzedziło "pierwsze". Umożliwiło to relatywizację fizyczno-czasowego wymiaru "zrodzenia z Ducha", o którym mówi Jezus, otwierając drogę do pierwotnego znaczenia i do przyjęcia, że w przypadku Maryi owo zrodzenie dokonało się nie tylko "z góry", ale i "od początku" - w Jej niepokalanym poczęciu.
Światło Maryjnej tajemnicy rozjaśnia także nasze poczęcie jako dokonane w Bogu.
W tej mierze, w jakiej ludzkie życie poczyna się za pośrednictwem rodziców - a głębiej, z udziałem jakże długiego ciągu przodków, poczynając "od Adama i Ewy" - nasz początek jest obciążony grzesznością, zwaną "pierworodną", pochodzącą z pierwszego grzechu. Jednak w naszym poczęciu jest obecny również element Boży, pochodzący bezpośrednio od Stwórcy, gdyż jak uczy Kościół, "dusza duchowa zostaje stworzona bezpośrednio przez Boga". Współcześni teologowie podkreślają słusznie, że "bezpośredniości" nie wolno tu pojmować tak, jak gdyby wykluczała ona pośrednictwo rodziców, ale raczej oznacza ona Boski, święty i czysty element w ludzkim początku, o którym wspomina Nowy Testament: nasz początek ukryty jest w Bogu, w Chrystusie, skoro w Nim Ojciec wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem (Ef 1, 4).
Gdy Kościół odnosi tę wypowiedź o nas do Maryi - jako słowo Boże na Jej uroczystość Niepokalanego Poczęcia - to nie wyklucza nas z Maryjnej tajemnicy, lecz odsłania to, co następuje - w nas samych.
Właśnie dlatego, że niepokalane poczęcie Maryi objawiło z wyjątkową czystością Jej odwieczny początek w Chrystusie, możemy rozpoznać, że także nasz początek jest w Nim ukryty. W tej mierze, w jakiej i my jesteśmy stworzeni w Chrystusie, nasz początek - ukryty w Nim - jest "święty i nieskalany". W tej mierze jednak, w jakiej nasz początek obciążony jest zarazem pierworodnym grzechem, ukrycie ma także - w przeciwieństwie do Niepokalanej - grzeszny charakter. Dopiero chrzest święty jest znakiem (sakramentalnym!) odkrycia "pierworodnej łaski", w której wyraża się nasz początek w Chrystusie, zarazem powołanie, zgodnie z którym mamy się stawać tacy, jacy w Chrystusie od początku jesteśmy - święci i niepokalani.
Gdy w chrzcie rodzi się dziecko Boże, wyłania się to, co w człowieku najgłębsze - jego początek, objawiający powołanie całego życia jako coraz pełniejsze stawanie się tymże dzieckiem… Ale droga kryje w sobie zagrożenia, związane z uwikłaniem małego człowieka w słabości zarówno własne, jak i jeszcze bardziej otoczenia. Trzeba się faktycznie wyzbyć wielu dziecinnych cech, a dorośli nie pomagają dziecku, gdy czynią wszystko, by wyrosło ono na ich obraz, opaczną, wykoślawioną wersję, perwersję Bożego dziecięctwa…
Deprawowanie dzieci osiąga dzisiaj niesłychane rozmiary. Zło, które zawładnęło ludźmi w początku dziejów, szuka nieustannie nowych ofiar, ciągle od początku - jakby podobało mu się zaczynać od dzieci, łatwych do takiej deprawacji. Dziecko w obliczu złego wydaje się bezradne, bezsilne, zwłaszcza gdy jest kuszone pod pozorem określonego dobra, zgoła miłości. Nietrudno je zwieść, uwieść. I gdy już ulega, wtedy zaczyna się nowe zło, krąg ofiar powiększa się jako błędne koło złego. Rośnie liczba dorosłych, którzy nie wiedzą nawet, że są nieszczęśliwymi, niespełnionymi dziećmi…
Zło zmienia dzieci nie do poznania. Szokujące bywa zestawienie ciemnego końca i zapomnianego początku, którego przypomniana jasność obezwładnia, poraża, jak wobec fotografii, wyzwalającej okrzyk: "A któż to jest ten dzidziuś w kaftaniku? / Toż to mały Adolfek, syn państwa Hitlerów!".
Jakie zło wypaczyło to dziecko? Z odpowiedzią śpieszy inny poeta, przeciwstawiając uczonym dywagacjom o "transgresji", która "w obłęd wprowadziła kulturę", po prostu: "Lecz ja znam - i ogół zna - zwykłą /Prawdę, jasną nawet dla dzieci: / Ci, którym wyrządza się zło, / Sami zło wyrządzają w odwecie". Zło rodzi nowe zło, dopóki nie zostanie zniesione - przez ofiarę dziecka, które poddaje się nie jemu, złemu, tylko bez reszty Dobremu.
Sens ofiary dziecka w obliczu złego to centralna kwestia twórczości wielkiego pisarza, Georges’a Bernanos. Bohaterowie jego powieści są niezależnie od swego wieku niczym dzieci, na pozór bezbronne i zbyt słabe, żeby stawić czoło złu w ich otoczeniu, a jednak pełne nieziemskiej mocy, dzięki całkowitemu oddaniu się w ręce Boga. Powieściowe postacie - czy to Chantal z Radości, czy ksiądz Chevance z Zakłamania, czy wreszcie tytułowy, a zarazem anonimowy bohater Pamiętnika wiejskiego proboszcza - nie podejmują żadnych działań, które po ludzku zasługiwałyby na miano niezwykłych.
Co zatem czynią? Po prostu są. Ich obecność, która dzięki duchowej postawie dziecka w oddaniu siebie Bogu jest zarazem Jego obecnością, wydobywa z ukrycia zło działające w otoczeniu. Zło się odsłania nie tylko na skutek lekceważenia, jakie budzi słabość dziecięcej postawy. Wydobywa je z ukrycia również intensywna czystość dziecięcego spojrzenia, zdolnego przenikać ludzkie serca. Tym samym widzimy - jakby z drugiej strony - że w spojrzeniu, które jest zarazem spojrzeniem Boga, głębiej aniżeli zło odsłania się w człowieku dobro jako silniejsze i ostatecznie zwycięskie.
Najpiękniejszym przykładem (nie tylko w powieściach Bernanos) tego, jak ujawnia się zło, by ulec w obliczu ujawniania się jeszcze głębszego dobra, jest opisana w Pamiętniku wiejskiego proboszcza rozmowa tytułowej postaci z matką zmarłego przed laty dziecka. Sens tej sceny wyrażają słowa owej matki, która w ostatnim liście do proboszcza zauważa:
"Rozpaczliwa pamięć o małym dziecku trzymała mnie z dala od wszystkiego, w przerażającej samotności, i wydaje mi się, że inne dziecko wyrwało mnie z tej samotności. Mam nadzieję, że księdza nie urażę, traktując go jak dziecko. Ksiądz nim jest. Niech dobry Bóg zachowa księdza takim zawsze!".
Jak blisko i jakże daleko tu jest do protestu postaci Dostojewskiego wobec cierpienia dzieci. Trwanie w postawie buntu odsłania się jako piekło, w
którym pod pozorem miłości do dzieci kryje się zraniona miłość własna - upierająca się przy swoim spojrzeniu na zło i dobro, niezdolna do otwarcia się na obecność w cierpieniu Boga. Nie wystarczy patrzeć na dzieci; trzeba raczej spojrzenia dziecka - nie tego, które jest dla dorosłego trudne do wyobrażenia, ale tego, które się objawiło ponad wszelkie wyobrażenie - w Chrystusie, w odwiecznym Dziecku jedynego Ojca.
Trudno sobie wyobrazić spojrzenie Ukrzyżowanego na grzech, który Go przybił do krzyża - spojrzenie w ciemność piekła, które wyraża skrajne opuszczenie: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27, 46). Jednak słowa Chrystusa wyrażają więcej: Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią (Łk 23, 34). W obliczu tej modlitwy Bernanos zauważa: "Słowa zrozumiałe dla najmniejszych dzieci, słowa, które by się chciało nazwać dziecinnymi, lecz które złe duchy, nie rozumiejąc ich, muszą sobie powtarzać od owej pory z rosnącym przerażeniem. Oczekiwały gromu, a oto jak gdyby niewinna ręka zamykała nad nimi otchłań".
W obliczu Początku
Niepojęte dziecięctwo Boga, którego przeczucie przemieniło Claudela, to nie tylko tajemnica Bożego Narodzenia. Dziecko Boże w ubogim żłobie zapowiada tajemnicę Krzyża, jeszcze większego ogołocenia - nie tylko Syna, ale również Ojca w Duchu Świętym - jednego Boga. W swym absolutnym, osobowo-duchowym oddaniu siebie Ojcu Dziecko Boże staje się Jego najwierniejszym obrazem, zgodnie ze znaną zapowiedzią: Kto Mnie widzi, widzi także i Ojca (J 14, 9). Kto w obliczu Krzyża przeciwstawia Syna Ojcu, jakoby "okrutnemu", skoro "domaga się" takiej ofiary, ten nie pojmuje radykalizmu Bożej miłości, w której sam Ojciec ogołaca siebie z Najdroższego - z umiłowanego swego Dziecka, by dzięki tej ofierze miłość objęła także tych, którzy ją krzyżują.
Tak objawiając siebie w Dziecku Bożym sam Ojciec staje przed nami w postawie dziecięcej, jakby bezradnej, ale nieskończenie cierpliwie wyczekującej odpowiedzi na miłość, jaką okazuje. Przypomina się jeszcze raz Ojciec z przypowieści Jezusa, który tak utożsamia się ze swoim dzieckiem, nie pojmującym jeszcze Jego miłości: Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną i wszystko, co moje, do ciebie należy (Łk 15, 31). Czego więcej od Niego mam oczekiwać?
Może potrzebujemy jeszcze jednego znaku Bożego dziecięctwa? Początek i koniec Objawienia jednoczą się jako jedno dzieło Ducha Świętego, skoro dzięki Niemu dokonało się zarówno przyjście na świat Syna Bożego, Jego poczęcie i narodzenie, jak i dopełnienie w przejściu - przez życie i śmierć do pełni życia zmartwychwstałego. Wcielenie przechodzi z jednostkowego Dziecka Bożego na skupioną wokół Niego wspólnotę dzieci Bożych, a pojedyncze Boże Narodzenie staje się także naszym udziałem.
A jeszcze głębiej to wszystko, co dokonuje się w czasie, staje się objawieniem odwiecznej prawdy samego Boga: rodzenia Syna z Ojca w jedności Ducha Świętego. W tej odwiecznej tajemnicy Boskich Osób i my mamy swoje miejsce, przypomnijmy: w Chrystusie, w którym Ojciec wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nieskalani przed Jego obliczem (Ef 1, 4). Czystym obrazem tego początku na ziemi jest Niepokalana, wskazująca także skrytą prawdę naszego początku. Czy nie kryje się tu dodatkowa, Maryjna wizja danego nam i zadanego dziecięctwa Bożego?
Przybliżamy się do tajemnicy od nieoczekiwanej strony. Jej przeczucie znajdujemy znów u poety, tym razem niemłodego, skoro dopiero na starość odczuł potrzebę spisania Traktatu teologicznego, którego - jak uznaje na początku - "młody człowiek nie napisze". Czesław Miłosz podsumowuje niejako życiowe doświadczenie wiary, ciągle się zmagającej, i dochodzi do zaskakującego wyznania swej wierności w obliczu "Pięknej Pani", która pojawia się w ostatniej części Traktatu. Po wskazaniu najpierw obowiązku "poety, który nie powinien schlebiać / ludowym wyobrażeniom", Miłosz mówi dalej o sobie w słowach kierowanych do Pani, że "pragnie pozostać wierny Twojej niedocieczonej intencji / Ukazywania się dzieciom w Lourdes i Fatima". Jeśli pamiętamy wcześniejsze wyznanie, że Traktat miał pomóc poecie w okupieniu grzechu "samolubnej pychy", pojmujemy na koniec: oczekiwana pomoc objawia się w pokorze, w postawie dzieci, wybranych przez Niepokalaną, by całemu światu przekazać orędzie nawrócenia.
W "niedocieczonej intencji" Niepokalanej ukazywania się dzieciom objawia się to, co je wyróżnia jako dzieci Boże - nie "dziecinność" albo dzieciństwo, lecz dziecięctwo - niezależnie od wieku czy stanu, choćby grzeszności. To czystość, odsłaniająca się wtedy, gdy człowiek otwiera się na Boga lub na zwiastującą Go - Niepokalaną. Nie mówiąc wprost o dziecięctwie, Traktat teologiczny jednak wyraża je, może najwyraźniej w przejściu do "Pięknej Pani", czyli w przedostatniej części. Dopełnia się tu spojrzenie na współwyznawców jako dzieci. Poecie, któremu jest "dobrze w modlącym się tłumie", bliskość innych pomaga wierzyć "w ich własne istnienie, istot niepojętych". I widzi: "Pod swoją brzydotą, piętnem ich praktyczności, / są czyści, w ich gardłach, kiedy śpiewają, / pulsuje tętno zachwytu. / A najbardziej przed posążkiem Matki Boskiej, / tak uformowanej, jak ukazała się dziecku w Lourdes".
Spojrzenie na Niepokalaną budzi w modlących się czyste, skryte w nich głębiej od grzechu - dziecko Boże. Dochodzimy do kluczowego stwierdzenia w ostatnim tomie Miłosza, niejako na marginesie rozważań nad zadaną mu poetycką misją. Zadanie dotyczyło "poezji mego języka", gdzie poeta miał "nie pozwolić, żeby w tym języku zagubił się zmysł hierarchii"; wyjaśnia zarazem: "Hierarchia znaczyła dla mnie to samo, co dla dziecka: / Jeden hołd, zamiast wielu idoli, które pojawiają się i znikają, jeden po drugim".
Hierarchia dziecka, wierność jednemu… To kolejny krok wtajemniczenia w dziecięctwo Boże. Samo słowo "hierarchia" (od greckiego: hier’arché) oznacza nie tylko świętą zasadę porządkującą, z opanowaniem nieporządku, lecz i święty początek, z którego - jako źródła - wypływa reszta… W tej perspektywie przestaje dziwić, że właśnie dziecko - bliskie świętego początku - jest uwrażliwione na "hierarchię" jako "jeden hołd", a raczej hołdowanie Jednemu, przyjmującemu rozmaite postacie.
Sama wielość nie znaczy oddalenia się od jedności, jeśli przyjmuje się chrześcijańską koncepcję Jednego w osobowej wielości: Dziecka rodzonego przez Ojca z Ducha Świętego. Wiele prawd wiary jednoczy się w tajemnicy "hierarchii", Świętego Początku. W tajemniczym świetle Niepokalanego Poczęcia - prawdy jakże pokornej, niedocenianej i przez teologów - otwiera się nowe spojrzenie także na grzech pierworodny i na zbawienie, właśnie w perspektywie Świętego Początku w jednym Bogu, który wybrał nas "przed założeniem świata, byśmy byli święci i niepokalani" (por. Ef 1, 4). Dlatego w świecie i w każdym człowieku bardziej pierwotna i "pierworodna" od grzechu jest niepokalana świętość - owa czystość, którą grzech zaciemnia, jednak nie do końca.
Dziecięctwo Boże to czyste serce, które - zgodnie z obietnicą Jezusa błogosławiącego dzieci - będzie "Boga oglądać" (por. Mt 5, 8; 18, 10). Oglądanie Pięknej Pani przygotowało do przyszłej, ostatecznej wizji, niedostępnej dla śmiertelnych oczu. Maryjne wizje, przypomniane przez poetę, dopełniają się: "Ja jestem Niepokalane Poczęcie" z Lourdes ukonkretnia się w obietnicy Fatimy:
"Moje Niepokalane Serce zwycięży". Nie pyszniące się i panoszące w świecie zło jest albo będzie górą, tylko pełne pokory czyste serce, niedostępne dla złego, niepokalane. Takie stały się dzieci, którym ukazała się Niepokalana, skoro Kościół uznał, że są błogosławione (Hiacynta i Franciszek) i święte (Bernadetta). Błogosławieństwo staje się naszym udziałem, gdy w jedności z dziećmi-wizjonerami dochowujemy wierności Niepokalanej i jako dzieci Boże wzrastamy w czystości serca, coraz bardziej "święci i niepokalani przed Jego obliczem"…
Ojciec zapewnia nas osobiście: Moje dziecko, ty zawsze jesteś ze mną (Łk 15, 31). Jakiego nawrócenia potrzebujemy, by to pojąć? Czego brakowało starszemu synowi, by pojąć ojcowskie miłosierdzie? Teresa od Dzieciątka Jezus odkryła, że nie tylko grzeszność otwiera na miłość Ojca. Jeszcze pełniej poświadcza to Niepokalana… Jeśli w Jej świetle spojrzymy na daną w naszym początku łaskę, znak odwiecznej miłości Ojca do swego dziecka, wtedy pojmiemy, może pojmę: jestem zawsze przy Nim, skoro bez miłości "byłbym niczym", a przecież istnieję…
Skomentuj artykuł