(fot. shutterstock.com)
Joseph A. Tetlow SJ
W naszej własnej wolności jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie, ale popełniamy błąd, jeśli podejmujemy odpowiedzialność za sprawy, nad którymi nie mamy kontroli. To żądanie odpowiedzialności doprowadzi jedynie do zniechęcenia i niewiary.
Raz po raz lud izraelski był ciemiężony lub posyłany do niewoli. Raz po raz zapominali o Bogu, swoim Panu, oddawali cześć bożkom. Kończyło się to wszystko smutkiem i utrapieniem. W relacji z Bogiem takie zachowania zaczęły stawać się zasadą, która nadała kształt ich historii. Ludzie słuchali o tym, kiedy raz po raz pojawiali się prorocy, by przypomnieć im, kim są, i wezwać ich do nawrócenia.
Izrael bowiem mógł nawrócić się tylko na tyle, na ile ludzie zrozumieli, kim byli. Mogli naprawdę pozwolić Bogu na przemianę swoich serc tylko wtedy, kiedy przypomnieli sobie, jak bardzo różniła się ich relacja z Bogiem w przeszłości od tej obecnej. Poprzez wzorce postępowania z przeszłości doszli do zrozumienia siebie oraz swojego Boga. W tym zrozumieniu mogli dostrzec, czego Bóg od nich oczekiwał kiedyś i jakie miał wobec nich oczekiwania w teraźniejszości. To dlatego Mojżesz, Izajasz i Jan Chrzciciel przypominali im o przeszłości. Tak długo, jak pamiętali o niej, mogli wierzyć w teraźniejszości, z radością bowiem poprowadzi Bóg Izraela do światła swej chwały z właściwą sobie sprawiedliwością i miłosierdziem (pierwsze czytanie).
To, co było i wciąż jest prawdziwe odnośnie do Izraela, tyczy się również każdego z nas, którzy stanowimy lud Boży. Na tym polega waga tego, co Paweł powiedział Filipianom: Mam właśnie ufność, że Ten, który zapoczątkował w was dobre dzieło, dokończy go do dnia Chrystusa Jezusa (zob. dzisiejsze drugie czytanie liturgiczne).
Żyliśmy tą wiarą od chwili naszego chrztu. Rozwinęliśmy zwyczaje i cnoty w jej ramach, stawaliśmy z nią wobec naszych kryzysów i radowaliśmy się nią w naszych sukcesach. W ramach tej wiary również cierpieliśmy z powodu naszych własnych ograniczeń, popełnialiśmy nasze własne grzechy i nawracaliśmy się. Podobnie jak Bóg pozostawał ze swoim ludem, Izraelem, tak też pozostaje z każdym z nas, podtrzymując impuls do wzrastania w głębszym poznaniu i wszelkim wyczuciu dla oceny tego, co lepsze.
No cóż, brzmi to pięknie, ale powstaje pewien problem. Polega on na tym, że Bóg może pozostawać z nami, ale my nie jesteśmy w stanie pozostawać z Nim, a przynajmniej nie mamy w tym względzie doświadczenia. Istnieje tu rzeczywistość zbyt powszechna wśród nas: o Bogu troszczącym się o nas pamiętamy może trochę częściej niż o Księdze proroka Barucha, ale niewiele częściej. Prawie każdy z nas raz w roku przypomina sobie piękny fragment Księgi Barucha, chyba że opuści tę jedną niedzielną Mszę św., w czasie której jest on czytany. A jak często siadamy w ciszy, radując się głębią Bożej troski?
Zapomniany Bóg
Prawda o wielu dorosłych uczniach Chrystusa jest dość smutna: nie pamiętamy, że żyjemy w Bożej obecności. Prawdę mówiąc, nie jest nam wcale łatwo aktywnie uwierzyć, że Bóg odnosi się do każdego z nas z wytrwałością, uprzejmością i cierpliwością.
Ta tendencja do zapominania o Bogu nie jest czymś nowym. Ludziom nigdy nie było łatwo pamiętać o swoim Stwórcy pośród zabiegania w codziennym życiu, a przyczyn takiego stanu rzeczy jest wystarczająco dużo, by zdołały nas one przekonać do przyłączenia się do tego zapominania, o ile już nie stało się ono naszym udziałem.
Na początku trzeba stwierdzić, że wiara jest czymś niewygodnym. Wymaga od nas powrócenia do Bożej wytrwałej, uprzejmej i cierpliwej opieki. Mówiąc wprost, większość z nas nie darzy taką stałą, uprzejmą i cierpliwą uwagą nawet siebie samych, mimo że kogo jak kogo, ale siebie powinniśmy darzyć łaskawością. Znajdziemy niewielu współmałżonków, którzy otaczają taką troską swojego ukochanego, niezależnie od tego, czy ją odwzajemnia, czy nie. Dla nas tego typu uwaga wobec kogokolwiek jest niezwykle trudna, a zwłaszcza w stosunku do Boga.
Prawdę mówiąc, ta smutna rzeczywistość sięga głębiej. Wielu nawet rozsądnych ludzi dzisiaj nie może uwierzyć, że Bóg troszczy się o zwykłe sprawy w ich codziennym życiu. Sprawiają wrażenie, jakby sądzili, że deszcz, rynek giełdowy, epidemie, mechanika samochodu i komputer leżą poza wpływem Boga.
Sporo profesorów teologii - całkiem sporo spośród tych, którzy powinni naprawdę wiedzieć lepiej - każe nam zastanawiać się, czy Objawienie zawiera w sobie wiarę w Bożą wyjątkową, osobistą Opatrzność.
Powinni oni być świadomi, że pozbawiają specyficznego znaczenia wiele słów wypowiedzianych przez Jezusa Chrystusa. Czy nie jesteście ważniejsi niż wiele wróbli? Podważają w ten sposób wiele tekstów napisanych przez autorów Pisma Świętego oraz wielkich Ojców Kościoła.
Wielu dojrzałych uczniów Chrystusa nie ma tego typu spekulatywnych problemów, ale zaabsorbowani są psychologicznym działaniem swoich własnych umysłów lub pochłonięci zdobywaniem dóbr materialnych i korzystaniem z nich - tak, że ich praktyczna wiara nie uwzględnia troskliwego Boga. Oczywiście wierzą w Boga, ale takiego, który zajęty jest niewyobrażalnie poważnymi sprawami.
Zło przyczyną niewiary
Wiara niektórych dobrych chrześcijan znajduje się w stanie otępienia z powodu olbrzymiego zła, jakim jest np. wojna na Bliskim Wschodzie lub plaga narkomanii szerząca się w naszym narodzie. Gdzie jest Bóg, skoro twój kuzyn jest narkomanem? Dla wielu wysoko wykształconych naukowców Bóg praktycznie zaniknął w "transcendencji". Dla nich tak dalece został On odsunięty od naszego codziennego życia, że przy Nim "Bóg-Zegarmistrz" z epoki oświecenia przypomina angielską nianię. Prawdopodobnie każdy poważnie myślący uczeń Chrystusa zna chrześcijan, którzy zostali (w ścisłym tego słowa znaczeniu) zgorszeni na jeden z tych sposobów.
A jednak nasza wiara jest jasna: Bóg traktuje każdego z nas indywidualnie, wzbudzając nasze nieśmiertelne życie z nieuformowanych możliwości materii i umysłu. Eucharystia oznacza z całą pewnością przynajmniej to.
Podobnie w sposób zróżnicowany Bóg odnosił się do każdego z tych, których życie zetknęło się z życiem Jego Syna. Jan Chrzciciel, którego proroctwa czytamy w Ewangeliach, został jako niemowlę poświęcony życiu zatopionemu w Bogu na upalnej pustyni, o marnej strawie. Przed nim Izajasz, którego siedemsetletnie przesłanie cytował Jan, został ukształtowany w łonie swojej matki, by ożenić się i prowadzić Boże życie w domu postawionym na terenie plugawego miasta, jedząc posiłki przygotowywane przez żonę.
Piotr, choć był jednym z tych, który został powołany do podążania za Jezusem od początku, musiał żyć ze świadomością, że był na tyle słaby, iż zaparł się Jezusa wobec oskarżeń natrętnej kobiety. Później Pawłowe pochodzenie żydowskie i rzymskie zarazem ukształtowało jego odwagę, dzięki której był w stanie wielokrotnie podejmować ryzyko śmierci ze względu na Jezusa.
Każde ludzkie życie dotknięte przez Boga, naszego Pana, przyjmuje szczególny kształt i wzorzec, w miarę jak Bóg osiąga to, co zaplanował: Marta i Maria, Zacheusz i bogaty młodzieniec, Natanael, w którym nie było podstępu, lecz nie został apostołem, i pełen wątpliwości Tomasz, który nim został. Życie każdego z nas przyjmuje właściwy sobie kształt pod wpływem presji oraz wyzwań, które podlegają Bożej władzy: rasa, rodzina, sytuacja ekonomiczna, wykształcenie, miejsce zamieszkania, zawód. Jesteśmy głupcami i nie rozumiemy, że z całą pewnością ważne jest dla Boga to, czy pochodzimy z Chicago, czy z Polski, czy jesteśmy dobrze ożenionymi, czy tak sobie, radosnymi czy skażonymi neurotycznie, bogatymi czy bezrobotnymi, wysokimi czy niskimi, długo żyjącymi czy niedołężnymi w wieku 28 lat. Pan Bóg jest odpowiedzialny za to wszystko i podobnie jak przyjaciel lub ukochany chce dzielić odpowiedzialność za wszystko, co dotyka danej przyjaźni lub miłości.
To właśnie Paweł miał na myśli, kiedy mówił o napełnieniu plonem sprawiedliwości, [nabytym] przez Jezusa Chrystusa ku chwale i czci Boga. Prawdziwie żyjemy z Nim i wydajemy owoc, który On zamierzył. Ojciec jest ogrodnikiem, który już zdecydował, jakiego rodzaju winorośle ma zasadzić i gdzie, i ile wody doprowadzić do niej poprzez irygację. Ojciec wie, co czynić z sokiem winogron i kiedy przybyć na zbiory.
W naszej własnej wolności jesteśmy oczywiście odpowiedzialni za swoje życie, ale popełniamy błąd, jeśli podejmujemy odpowiedzialność za sprawy, nad którymi nie mamy kontroli. To żądanie odpowiedzialności doprowadzi jedynie do zniechęcenia i niewiary.
Ponadto mamy tendencję do przeceniania rozmiarów naszej wolności, może w nie wypowiedzianym żądaniu posiadania całkowitej kontroli nad tym, kim jesteśmy, i nad tym, co wkracza w nasze życie. Mamy tendencję do sądzenia, że jesteśmy w równym stopniu wolni we wszystkich naszych wyborach i działaniach, co rzecz jasna nie jest prawdą. Musimy uznać, że nasza wolność jest prawdziwa, ale często ograniczona przez nasze własne, dane przez Boga ograniczenia, przez ograniczenia, jakie nakłada na nas życie w świecie, a nawet przez wolność czy samowolę innych. Jesteśmy mniej wolni dzięki presji wywieranej na nas przez niemiłego szefa i bardziej wolni dzięki zachętom ze strony umiłowanego współmałżonka.
Wszystkie te ograniczenia możemy odbierać jako przygniatające nas i nieludzkie ciężary. Do takiej oceny skłania życie tego świata. Nasi współcześni domagają się takiego stopnia wolności, jakiego ze względu na nasze ograniczenia w czasie i przestrzeni nie możemy naprawdę posiadać. Tak więc żyją uwiązani przez reklamę i modę i podążają jak niewolnicy za wszelkim wytworzonym przez siebie nawykiem.
Gdy chodzi o nas, jeśli zechcemy, możemy w każdym ograniczeniu, nałożonym na nas przez Boga, naszego Pana, widzieć sposób, w jaki Bóg, nasz Pan, wciąż myśli o nas. Wolno nam uważać modę za coś zwykle pomocnego i ładnego; ale jest ona czymś powierzchownym i nie ma ostatecznie żadnego znaczenia. Możemy żyć bez żalu nad głupimi błędami i zawstydzającymi nas presjami, naprawdę wolno nam być zadowolonymi ze swych ograniczeń. Bóg jest większy od tego wszystkiego i jest, jak to stwierdził św. Paweł, z nami, więc któż może być przeciwko nam i odnieść jakikolwiek ostateczny skutek?
Co roku słyszymy, jak przemawiają prorocy, a Kościół naucza, w jaki sposób Bóg rozpoczął w nas dzieło, które doprowadzi do końca. Wzywają nas do nawrócenia i przemiany serca. Do nawrócenia - od czego? W jaki sposób mamy przemienić nasze serca? Każdy z nas będzie to wiedział, bowiem wzorce z naszej przeszłości mówią nam, w jaki sposób Bóg odnosi się do nas, czy my chętnie Mu służymy, czy też samowolnie buntujemy się przeciwko Niemu?
Każdy z nas może doświadczyć, w jaki sposób Bóg stale, uprzejmie i cierpliwie pozostawał z nami przez wszystkie lata naszego życia. Kiedy przyjmiemy to doświadczenie od Ducha, będziemy wiedzieli, kiedy potrzebne jest nam nawrócenie i zmiana serca, a może nawet kiedy jesteśmy wezwani do czynienia pokuty. Ale podobnie jak cały naród izraelski, nie będziemy mogli poznać, w jaki sposób Bóg prowadzi nas w teraźniejszości, jeżeli nie uznamy tych wzorców z całej relacji z Panem. Nie nawrócimy się i nie dokona się żaden wzrost w Duchu, o ile nie oddamy się nadziei, że Ten, który zapoczątkował w nas dobre dzieło, dokończy go do dnia Chrystusa Jezusa.
Tekst pochodzi z książki Josepha A. Tetlowa, Manna na pustyni zabiegania
Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Skomentuj artykuł