Ks. Krzysztof Grzywocz o tym, co robi z nami grzech: nasze serca zamieniają się w piekło pełne płomieni
"Nasze serca zamieniają się w piekło pełne płomieni, nienasycenia, apatii i zniechęcenia. Grzechu nie można bagatelizować, bo on odbiera nam dobre stosunki z innymi. Jeżeli człowiek żyje w grzechu, nie wyznaje go, zaczyna uważać, że jego przyjaźnie i serdeczne więzi nie mają sensu. Sądzi, że nikt mu nie zaufa i sam nie chce już nikomu ufać" - uważał ks. Krzysztof Grzywocz. Przeczytaj fragment książki ks. Krzysztofa Grzywocza i ks. Piotra Pawlukiewicza "Droga".
Udaję się do konfesjonału, aby przeżyć spotkanie z Bogiem i z człowiekiem. Przychodzę nie z powodu grzechu, gdyż spowiedź, paradoksalnie, nie jest sakramentem grzechu, podobnie jak i samo chrześcijaństwo nie jest duchowością grzechu, bo on nie kryje w sobie żadnej wartości, którą warto by celebrować. Szukanie spowiedzi z jego powodu nie miałoby sensu. Idę do spowiedzi z powodu chęci spotkania. Szukam głębszej więzi z Bogiem i z człowiekiem.
Grzechem nazywamy tylko to, co osłabia albo niszczy nasze więzi. Jeżeli skłamałem, używałem wulgarnych słów, nie modliłem się i tak dalej, to wyznaję grzechy, dlatego że one w jakiś sposób osłabiły albo zerwały relację z Bogiem lub z człowiekiem. Grzech niszczy źródło największego szczęścia - nasze spotkania, w efekcie czego możemy stracić to, co najbardziej wartościowe. Burzymy swoje relacje jak bogacz z Ewangelii o Łazarzu (zob. Łk 16,19-31) i stajemy się do głębi nieszczęśliwymi ludźmi. Nasze serca zamieniają się w piekło pełne płomieni, nienasycenia, apatii i zniechęcenia. Grzechu nie można bagatelizować, bo on odbiera nam dobre stosunki z innymi. Jeżeli człowiek żyje w grzechu, nie wyznaje go, zaczyna uważać, że jego przyjaźnie i serdeczne więzi nie mają sensu. Sądzi, że nikt mu nie zaufa i sam nie chce już nikomu ufać. Powtarza sobie: "Gdyby ludzie wiedzieli o mnie wszystko, opuściliby mnie. Gdybym powiedział im, co zrobiłem, wszyscy by się ode mnie odsunęli". W konsekwencji ów człowiek coraz bardziej się izoluje, jego relacje stają się płytkie i powierzchowne. Na zewnątrz może nawet świetnie się bawić, ale w jego sercu jest piekło: pustka, zgroza, zniechęcenie i apatia.
Spowiedź polega na tym, że przychodzę do Boga i do człowieka, mówiąc, co zagroziło naszym więziom, co je osłabiło albo nawet zniszczyło. Robię to, aby doświadczyć, że miłość Boga i człowieka jest silniejsza, a moja więź nie została zerwana przez grzech. Na tym właśnie polega przebaczenie. Wyznaję wszystko, co mogło zniszczyć, odebrać mi największe szczęście, a zarazem wiem, że jestem przyjęty. Bóg mnie przygarnia, tak jak na pięknym obrazie Rembrandta miłosierny ojciec obejmuje swymi dłońmi marnotrawnego syna. Kapłan mówi: "Świetnie, że przyszedłeś, że masz odwagę wyznać swoje grzechy. Dobrze, że widzisz, co faktycznie zagroziło twojemu szczęściu". Nie odrzuca mnie. Daje mi pokutę i zachęca: "Przyjdź znowu". Wszystko przebiega w serdecznej atmosferze, pełnej zrozumienia i dobrej oceny, a jednocześnie miłosierdzia. Wyznaję grzechy i nie tracę więzi.
Podczas spowiedzi często my kapłani mamy wrażenie, że relacja ze spowiadającym się człowiekiem staje się dużo bliższa. Osobiście mam ochotę takiego człowieka przytulić, bo coś między nami się wydarzyło. To jest właśnie odpuszczenie grzechów, przebaczenie. Mimo że zrobiłem coś, co mogło zniszczyć moją relację, doświadczam, że tak się nie musi stać. Miłość Boga i człowieka jest silniejsza od moich grzechów. To staje się jasne, gdy wyznaję wszystko, co samo nie chce wyjść na światło dzienne. Jeżeli będę chował, ukrywał, nigdy się nie dowiem, jak wielka jest miłość.
Fragment książki ks. Krzysztofa Grzywocza i ks. Piotra Pawlukiewicza "Droga".


Skomentuj artykuł