W Królestwie Bożym nie ma VIP-ów
Czytając dzisiejszą Ewangelię, nie mogę uwolnić się od myśli o tym, że jest ona dla nas niesamowitym wyzwaniem, że w Kościele jeszcze bardzo daleko jesteśmy od jej wypełnienia. Nie potrafimy uwolnić się od klasyfikowania, porządkowania według ważności, czyli tak zwanej precedencji. I choć rozumiem, że pewien porządek trzeba zachować, zwłaszcza w liturgii, która dzięki temu może być piękna, to jednak wciąż nie daje mi spokoju przekonanie oparte o słowa samego Jezusa, że za dużo między nami konwenansów i oficjalności, a za mało relacji opartych na braterstwie.
„Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich” (Mk 10,43-44). Taka jest odpowiedź Nauczyciela z Nazaretu na hierarchiczne przepychanki, które pojawiły się wśród Jego uczniów: „Jakub i Jan, synowie Zebedeusza, podeszli do Jezusa i rzekli: […] «Daj nam, żebyśmy w Twojej chwale siedzieli jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie». […] Gdy usłyszało to dziesięciu pozostałych, poczęli oburzać się na Jakuba i Jana” (Mk 10,35.37.41). Dzisiaj słowo „hierarchia” w odniesieniu do kościelnych struktur ma dość negatywny wydźwięk. Kojarzy się z klerykalizmem, duchową władzą nad innymi, niejednokrotnie nadużywaną. Stykając się z nim, prawie że namacalnie możemy poczuć mur dzielący ludzi. Dostrzegamy w tym słowie jakieś przesłanie mówiące o tym, że z jednej strony mamy do czynienia z kimś niezwykle ważnym z powodu funkcji, której sprawowanie łączy się z obcowaniem ze świętością, a z drugiej strony możemy mieć nieodparte wrażenie, że oddziela to tę osobę od reszty, sprawiając, że w pewnym sensie staje się niedosięgalna. I takie rozumienie hierarchii pomiędzy uczniami Jezus chce zdusić w samym zarodku: „Nie tak będzie między wami” (Mk 10,43). Pierwszym w hierarchii, skoro już używamy tego słowa, jest Chrystus – Święty nad świętymi, Jedyny i Najwyższy Kapłan, który „nie przyszedł, aby mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu” (Mk 10,45).
Grzech Apostołów, choć oni między sobą go opanowali, ma się jednak w Kościele bardzo dobrze, pojawia się we wszystkich następnych pokoleniach chrześcijan, które zdają się być głuche na nawoływanie Jezusa: „Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie między wami” (Mk 10,42-43). Wciąż nie jesteśmy wolni od pokusy panowania nad innymi, zajmowania zaszczytnych miejsc. Czy boimy się poczucia nieważności? A może buzuje w nas lęk, że zostaniemy pominięci, niedocenieni czy też niezauważeni? Ileż energii na to tracimy, ileż uwagi temu potrafimy poświęcać! Gdyby tak wszystkie te siły spożytkować na rozwijanie relacji z Bogiem i rozbuchanie w sobie pragnienia życia Królestwem Bożym już teraz, to o ile świat byłby piękniejszy! Władza niszczy, jeśli brakuje pokory i świadomości, że to służba. Nadal funkcjonujemy w piramidalnej społeczności, w której wierzchołku tkwią ci, których ze względu na piastowaną przez nich władzę, wynikającą z funkcji i stanowisk, uważamy za najważniejszych. Ewangelia mówi jednak wprost, że ta piramida powinna być odwrócona. A może nawet należałoby zadać pytanie, czy w ogóle piramida jest nam w Kościele potrzebna.
Dlaczego nie widzimy w sobie sióstr i braci? Dlaczego odgradzamy się jedni od drugich? Ksiądz zamknięty w zakrystii, ukrywający się za zdobnymi szatami i kratkami konfesjonału, unikający kontaktu z wiernymi i uciekający po liturgii czym prędzej do siebie. Ludzie chowający się za filarem, wychodzący z kościoła jeszcze przed błogosławieństwem, nieodpowiadający uśmiechem na uśmiech i niepragnący wchodzić w żadną interakcję z duszpasterzami ani z innymi wiernymi. Wskazanie przyczyn takiego stanu rzeczy dla jednych jest bardzo proste – mają na to swoje odpowiedzi, które zazwyczaj sprowadzają się do obwiniania „tych drugich”. Dla mnie jednak sprawa nie jest taka klarowna, bo czynników jest zbyt wiele – zarówno tych społeczno-kościelnych, jak i osobistych. Natomiast jedno jest pewne: Ewangelia jeszcze nie przeniknęła ani struktur kościelnych, ani serc tych, którzy wierzą w Chrystusa – i mam tu na myśli zarówno świeckich, jak i duchownych (nie da się chyba jeszcze uniknąć tej klasyfikacji).
Może warto pozwolić jednej myśli na to, żeby w nas pracowała: w Kościele potrzebujemy siebie nawzajem, bo miłość bliźniego jest drogą do nieba. Miłość to stawianie kogoś powyżej siebie. Chrystus na takim właśnie miejscu postawił człowieka, dlatego autor Listu do Hebrajczyków pisze: „Przybliżmy się więc z ufnością do tronu łaski, abyśmy doznali miłosierdzia i znaleźli łaskę pomocy w stosownej chwili” (Hbr 4,16). Skoro dla Jezusa jesteśmy tak ważni i skoro mamy Jego miłość naśladować, to nie możemy nigdy wynosić się nad innych.
W tym kontekście genialną myśl usłyszałem niedawno na ekumenicznym spotkaniu „Wspólny Mianownik”, które odbyło się w Żukowie, nieopodal Gdańska. Jeden z pastorów, Bogdan Olechnowicz, powiedział tak: „Nie ma VIP-ów w Królestwie Bożym. W Kościele nie ma «bardzo ważnych osób» i «mniej ważnych osób» – wszyscy jesteśmy tak samo ważni! Bardzo chciałbym, żebyśmy zrezygnowali z kastowości, na co nie było stać Kościoła przez dwa tysiące lat jego historii. Wszyscy jesteśmy ważni, różnimy się co do funkcji, namaszczeń i powołań, ale nie co do wagi”. Dodał jeszcze: „Miłość i uniżenie są językiem Królestwa. Prawie każdy go rozumie, ale niewielu nim potrafi mówić. Jest to język, którego używał Jezus”.
Na jedną rzecz warto jeszcze zwrócić uwagę, czytając dzisiejszą Ewangelię. Hierarchiczne ambicje Apostołów Jezus komentuje stwierdzeniem, że będą oni mieli udział w Jego cierpieniu, męce i zmartwychwstaniu – że to jest właśnie droga do jedynego wywyższenia, o które warto zabiegać, czyli do życia wiecznego: „Kielich, który Ja mam pić, wprawdzie pić będziecie; i chrzest, który Ja mam przyjąć, wy również przyjmiecie” (Mk 10,39). Chcemy być blisko Jezusa, pomijając siostry i braci, tak jak to próbowali zrobić Jakub i Jan, ale nie tędy droga. Bliżej Jezusa jesteśmy wtedy, gdy jesteśmy bliżej drugiego człowieka, zwłaszcza w jego cierpieniu. Natomiast cierpienie, którego sami doświadczamy, może być dla nas doświadczeniem, dzięki któremu zrozumiemy, że potrzebujemy Boga: „Oczy Pana zwrócone na bogobojnych, na tych, którzy oczekują Jego łaski, aby ocalił ich życie od śmierci i żywił ich w czasie głodu. Dusza nasza oczekuje Pana, On jest naszą pomocą i tarczą” (Ps 33,18-20).
Cierpienie – dostrzegane u innych i doświadczane przez siebie samego – może jednak być również momentem, w którym się od Boga odwrócimy. To, jaką drogę wybierzemy, zależy od tego, czy dostrzeżemy w Chrystusie Boga, który zjednoczył się z nami w tym wszystkim, co jest śmiercią: „Nie takiego bowiem mamy arcykapłana, który by nie mógł współczuć naszym słabościom, lecz poddanego próbie pod każdym względem podobnie jak my – z wyjątkiem grzechu” (Hbr 4,15). Na dopełnienie tego obrazu możemy też przytoczyć słowa z Księgi Izajasza, które niosą nadzieję nowego życia: „Jeśli On wyda swe życie na ofiarę za grzechy, ujrzy potomstwo, dni swe przedłuży, a wola Pańska spełni się przez Niego” (Iz 53,10).
Skomentuj artykuł