Daj sobie spokój z tym adwentem
Za kilka dni przypada pierwsza niedziela adwentu. Wiele osób czeka na ten czas. Roraty i spacer do kościoła z lampionem, w ciemnościach poranka. Czas radosnego oczekiwania, postanowień adwentowych, wyczekiwania na najbardziej rodzinne święta w roku. Jak go nie zgubić, nie zmarnować, ani nie przeładować przeróżnymi aktywnościami?
Od kilku dni chodzi mi po głowie zdanie: daj sobie spokój z tym adwentem. Daj spokój. Odpoczynek. Oddech. To, czego najbardziej potrzebujesz. To nie oznacza, że masz coś zaniedbać. To oznacza, że masz zatroszczyć się o miejsca, które tego potrzebują. Otulić to, co woła od dawna o zauważenie. Pozwolić sobie na oddech. Na życie, nietrwającą już od dawna wegetację.
Przez lata jakoś się utarło, że postanowienie powinno wiązać się z wysiłkiem, często nadludzkim. Kiedyś też wchodziłam w ten sposób myślenia i gdy tylko zaczynały się święta wielkanocne albo Boże Narodzenie oddychałam z ulgą, że uff, koniec z tą mordęgą, postami, wyrzeczeniami. Wchodziłam w świąteczny czas wewnętrznie wyczerpana jak po maratonie. Nie potrafiłam głębiej ucieszyć się świętowaniem, cieszyłam się, że mogę już jeść słodycze i wrócić do takiej formy modlitwy, która wcześniej mnie rzeczywiście karmiła. Serio, czy to tak powinno wyglądać?
Daję sobie spokój z tym adwentem! Stawiam na to, by towarzyszyć moim synom w ich pragnieniu chodzenia na roraty. W dziecięcym planie pieczenia pierników, robienia kartek świątecznych i wspólnej wieczornej modlitwy przy własnoręcznie zrobionym wieńcu adwentowym. Wiem, że mnie samej może dać to też ogrom radości i siły, bo bardzo brakuje mi w codziennym zabieganiu czasu z synami, gdy możemy ze sobą po prostu być i zrobić coś razem bez pośpiechu. Czy to słabe, małe postanowienia? Nie. Dlatego innych w tym roku nie będzie.
Mogłabym postanowić nie pić porannej kawy, ale wiem, że wtedy nie tylko byłabym mniej produktywna w pracy, ale też warczałabym na bliskich. Mogę nie jeść słodyczy, choć wolę po prostu napiec z dziećmi więcej pierników albo innych ciasteczek i wyjadać je z nimi przez adwent, przy wspólnym kakao i rozmowach o tym, co dla nas ważne. Wszystko mi wolno, ale nie wszystko przyniesie korzyść – znamy te słowa, prawda? Pytanie tylko, czy potrafimy nimi żyć…
Co rzeczywiście może sprawić, że dzięki zbliżającemu się adwentowi staniemy się sobie bliżsi? Sobie, swoim najbliższym, Bogu? Co musiałoby się zadziać, by odkurzyć relacje, często poplątane, bądź takie, od których uciekamy? Co realnie mogę dziś zrobić - ten konkretny, jeden mały krok - by nie tylko spotkać się na głębszym poziomie, zatrzymać i otulić, ale też zwyczajnie poczuć się kochanym. Wszak wszyscy tego potrzebujemy i pragniemy…
Stawiam na spowiedź, ale nie przed samymi świętami, gdy kolejki do konfesjonałów będą długie i męczące… Zainwestuję w czas z dziećmi i mężem oraz z chorującym tatą. Taki jest mój plan na tegoroczny adwent. By otulić to, co tak łatwo zepchnąć w pędzie codzienności na potem, kiedyś, gdy będzie więcej czasu i sił. Pytanie, czy jedna krótka rozmowa telefoniczna w tygodniu nie zmieści się w moim grafiku, czy może po prostu nie jest dla mnie na tyle ważna, by o nią zawalczyć i przestać na chwilę scrollować Instagrama? Wszystko mi wolno, ale gdzie mnie to doprowadzi?
Daj sobie spokój z tym adwentem. Tak jak potrzebujesz. Nie odpuszczaj, ale też nie zapychaj. Zapytaj siebie i swoich bliskich czego najbardziej potrzebujecie. To może być najbardziej wymagające wyzwanie od lat. Pozwolić sobie po prostu na otulenie. Tylko tyle i aż tyle. Powodzenia!


Skomentuj artykuł