Przyjaciółki księży. Zastanów się dwa razy, zanim zaczniesz tę relację
Społeczeństwo ekscytuje się relacjami księży, ukrytymi romansami, uprawianym na boku seksem, zawiedzionymi kochankami, które liczyły na porzucenie sutanny, ale się nie doczekały i zmarnowały sobie życie. Nie o tym jest ten tekst. Co ważne, piszę go od kobiet dla kobiet.
Ten tekst jest o źle rozumianej przyjaźni. I o tym, że my, kobiety, chcemy często dać więcej, niż mamy. Nasza czułość, otwartość, wyrozumiałość, współczucie, zdolność pocieszania, cierpliwość, wierność, oddanie, relacyjność są piękne, ale potrafią nieźle nas pogrążyć. Oddajemy wtedy za dużo siebie, za dużo czasu, za dużo życia. To nie wraca. Zostaje tylko poczucie rozgoryczenia.
Mechanizm jest prosty. Jesteś niezastąpiona. To uczucie cię karmi, bo my, kobiety, kochamy być niezastąpione, ważne, wyjątkowe. A potem jest za późno, żeby się wycofać. Czujesz, że już ci to nie służy, ale prawdziwa przyjacielska relacja wymaga przecież poświęceń, nie ucieka się z niej, gdy jest gorzej. Więc poświęcasz się, dopasowujesz, twoim kalendarzem rządzi kalendarz twojego przyjaciela, trudno ci wejść w inną relację, w efekcie zostajesz singielką. Z wysoko ustawioną poprzeczką – ustawioną przez przyjaciela, który ma pieniądze, ma wyższe wykształcenie, dar przekonywania, umie szczerze rozmawiać, wpuszcza cię do swojego serca. Ma dla ciebie uważność i wsparcie.
Nie jesteś zakochana; ani świadomie, ani podświadomie – po prostu cenisz tak bardzo tę wyjątkową przyjaźń, że trudno ci ją odpuścić. Nie masz się za bardzo kogo poradzić, bo mało kto to rozumie, a ludzie bywają bezlitośni, więc mierzysz się z wątpliwościami sama.
A potem następuje jakiegoś rodzaju zawłaszczenie: dziewczyny mówią, że gdy się zorientowały, jak bardzo to im jednak nie służy – było za późno. Za późno, by łagodnie z sytuacji wyjść. Za późno, by nie doświadczyć trudnych konsekwencji. Za późno, żeby wrócić do tych wszystkich naprawdę romantycznych i obiecujących relacji, które zaczęły się rozwijać, ale zwinęły się szybko, bo potrzebny był na nie ten czas, który zużywała przyjaźń.
A jeszcze potem budzisz się pewnego ranka i nagle widzisz, jaka jest cena za tę przyjaźń. Zostałaś singielką i wiesz, że bardzo trudno będzie to zmienić. A przecież chcesz wreszcie mieć faceta. Może chcesz wyjść za mąż, mieć dzieci. Chcesz wreszcie pojechać na ten urlop do Włoch z kimś, z kim pójdziesz na randkę. W chwili kryzysu mówisz o tym swojemu przyjacielowi, a on zabiera cię na twoje ulubione ciastko, żeby poprawić ci humor. I kółko się zamyka. On ci kibicuje w twoich poszukiwaniach – ale finalnie znowu spędzasz czas… z przyjacielem. Albo inny scenariusz: przyjaźń, która jest piękna, ale tylko jedna. Gdy się nagle skończy, zostajesz bardzo, ale to bardzo osamotniona. A jeśli trwała długo i nie było w twoim życiu innych podobnie bliskich relacji - znalezienie nowych może być bardzo trudne. I przynieść wiele cierpienia.
Kiedy zaczynasz być jedynym lekarstwem na duchową samotność – zastanów się. Kiedy „tylko ty jedna go rozumiesz” – zastanów się. Kiedy wcale nie chodzi o seks i nie ma takiego rodzaju chemii między wami, a mimo to poświęcasz inne sprawy, by utrzymać tę relację i tych poświęceń potrzeba do tego coraz więcej, a innych relacji jest w twoim życiu coraz mniej – przemyśl to bardzo mocno.
To nie znaczy, że nie da się przyjaźnić z księdzem, zakonnikiem, duchownym, jeśli jesteś kobietą. Oczywiście, że się da i to może być dobra, wspierająca i odpowiedzialna relacja. Ale nie każda zapowiadająca się przyjaźń ma szanse taka być.
Słyszę czasem opowieści „byłych przyjaciółek”, które poświęciły kilka lat życia (albo więcej), by tak naprawdę zostać z niczym. Nie były zakochane, nie liczyły na związek, nie podrywały księdza ani ksiądz nie podrywał ich. Marzyły o duchowej przyjaźni z kimś na poziomie i dały za dużo, by tę przyjaźń utrzymać. Oczywiście, są przyjacielskie relacje dane na określony czas, i to jest dobre - ale ten tekst nie jest o tym.
Jest za to o uważności na siebie samą. Bo czasem to się dzieje tak po prostu. Bierzesz – bo daje: jego czas, uwagę, wsparcie. Dajesz, więc bierze: twoją uwagę, czas, wsparcie. Proporcje delikatnie się zmieniają: coraz mniej bierzesz, coraz więcej dajesz. Głupio ci nie dawać, bo wiesz, że nie ma teraz innych miejsc, z których on może brać. Współczujesz. Chcesz być dobrą przyjaciółką, więc zagryzasz zęby i wytrzymujesz. Może to potrwa jeszcze tylko miesiąc. Kilka. Rok? Potem to przemyślisz. Jeszcze wytrzymasz. To tylko przejściowy kryzys. A później boleśnie doświadczasz, że ten czas już nigdy nie wróci.
Dlaczego o tym piszę? Bo widziałam to tyle razy... A temat jest marginalizowany jak mało który. O tym się nie mówi: to cichutki temat tabu. Nie mówi się, bo za prawdziwą przyjaźnią z księdzem będzie się ciągnął szereg fałszywych podejrzeń i mówienie naraża na to, że się w nie wpadnie. Nie mówi się, bo spora część społeczeństwa uważa przyjacielską relację kobiety i duchownego za ekscytującą, pikantną sensację – a nikt nie lubi tłumaczyć, że nie jest wielbłądem. Nie mówi się, bo po co rozdrapywać rany i są na świecie większe nieszczęścia niż nieudana przyjaźń. Nie mówi się, bo jeszcze ktoś doniesie biskupowi i z nieporozumienia zrobią się kłopoty. Nie mówi się, bo złote rady i dobijające komentarze nie pomagają.
To relacje otoczone ciszą i żalem. Czas, który nie wraca. To zwykłe, własne, ciche rozczarowanie, którego można by było uniknąć, gdyby o tym, jak i czy w ogóle budować przyjacielskie relacje z księżmi, mówiło się tak po prostu, normalnie. Bo one są możliwe, ale pod pewnymi warunkami. Rzecz w tym, by się o tych warunkach nie dowiedzieć za późno.
---
Jeśli chcesz podzielić się swoim doświadczeniem - napisz: marta.lysek[at]deon.pl


Skomentuj artykuł