Ubogich duchowo wokół nas nie brakuje. Jak im naprawdę pomóc?
Do Bożego Narodzenia zostało już tylko kilka dni. Jeszcze tu i ówdzie trwają zbiórki żywności, ubrań czy leków. Ale na tej ostatniej prostej może warto pomyśleć o tym, czy jako osoba wierząca, nie jestem w stanie zaopiekować czyjejś potrzeby duchowej.
Za nami "weekend cudów". Przygotowując wraz z moją wspólnotą czy z rodzicami z klas naszych dzieci "Szlachetne Paczki", po raz kolejny udało nam się zapełnić kilkadziesiąt pudeł prezentami dla potrzebujących. Jedna myśl nie dawała mi w tym roku spokoju: jak to się dzieje, że tak łatwo (stosunkowo) nam się zmobilizować, by zaopiekować czyjąś biedę materialną, a dlaczego tak trudno odpowiedzieć konkretną pomocą na duchowe ubóstwo. Czy jesteśmy w stanie w tym aspekcie wykorzystać doświadczenia akcji charytatywnych, których wiele przecież właśnie teraz, w sezonie przedświątecznym ma miejsce? Wydaje mi się, że w pewnym sensie - tak.
Na początek jednak trzeba samemu widzieć wartość w życiu duchowym jako takim. Jak to mawiamy: z pustego i Salomon nie naleje... Jeżeli zatem nie potrafię docenić tego, co mi daje modlitwa, wspólnota, sakramenty, doświadczanie bliskości z Panem Bogiem w różnych wymiarach, to trudno mi będzie podzielić się czymś, czego nie postrzegam jako dobro. Na ogół dość naturalnie cieszymy się tym, że jesteśmy zdrowi, że mamy dach nad głową i pełen stół. Te nasze podstawowe potrzeby dają się łatwo zauważyć i każdy wie, że są niezbędne dla ludzkiego dobrostanu. W przypadku potrzeb wyższych bywa, że nawet nie tyle, że ich nie doceniamy, co w pędzie codzienności nie dostrzegamy, ile to, że są zaspokojone, nam daje. Ot, np. to, że mamy obok siebie bliskich i że w Kościele nawet jeśli jesteśmy sami, to nigdy nie jesteśmy faktycznie samotni, to, że jako wierzący mamy cały wachlarz "sposobów" jak dbać o pokój serca, głęboką radość i zdrowego ducha, to, że mamy w Polsce na wyciągnięcie ręki tyle pięknych przestrzeni, dobrej muzyki, wartościowego Pokarmu, który może nasycić pragnienia i tęsknoty współczesnego człowieka. Widzimy to? Potrafimy tym bogactwem się podzielić?
Drugą stroną tej kwestii jest to, czy jako wierzący potrafimy dostrzec duchowo biednych, ubogich, poranionych, osamotnionych, potrzebujących. A jeśli nawet ich dostrzegamy, to czy patrzymy na nich z miłością i troską, czy może z piedestału tych oświeconych, sytych posiadaczy duchowych skarbów? To spojrzenie wydaje mi się kluczowe - bo za tym, jak patrzymy na bliźnich, idą przecież nasze konkretne czyny - decyzje, czy i jak komuś chcemy pomóc. Każdy kto został kiedykolwiek potraktowany arogancko i "z góry" wie, że taka postawa darczyńcy (np. szefa) potrafi przekreślić całą radość i wartość prezentu. O ileż inaczej przyjmuje się coś podarowane od kogoś kierowanego troską, szacunkiem czy miłością!
W inicjatywie "Szlachetnej Paczki" szczególnie ważny jest właśnie ten personalny wymiar. Wolontariusze najpierw kontaktują się z potrzebującymi, rozmawiają z nimi i ustalają potrzeby, po to, by trafiała do nich taka pomoc, której rzeczywiście konkretne osoby potrzebują. I to też wydaje mi się cenna wskazówka dla tych z nas, którzy odkrywają w sobie chęć dzielenia się dobrami duchowymi. Zasada jest prosta: trzeba pomagać tak, jak tego dana osoba potrzebuje, a nie tylko tak, jak nam się wydaje. Tutaj z pewnością trzeba wrażliwości i dobrego rozeznania. Jeśli ktoś choruje na depresję, to obdarowanie go zaproszeniem do wspólnego odmówienia pompejanki nie będzie tym, czego w tym momencie najbardziej potrzebuje. Prędzej sprawdzi się tu Zestaw Pierwszej Pomocy Duchowej: przyniesienie gorącego rosołu, pomodlenie się za niego w ciszy własnego serca i zaaranżowanie spotkania ze sprawdzonym specjalistą. Jeśli dostrzegam głodnych ciszy, to mogę kogoś wziąć pod ramię i pójść z nim na adorację. Oczywiście. Ale może to ktoś, kto cierpi na ostrą fazę alergii na kościół i taki gest tylko go rozdrażni? Więc może akurat bardziej w tym przypadku sprawdzi się podarowanie dobrej, instrumentalnej muzyki medytacyjnej, która pomaga odciąć się od hałasu świata? Jest jasne, że pomaganie wymaga jakiejś kreatywności i wewnętrznej akceptacji, że nie trafimy z "prezentem", zwłaszcza w tym "duchowym" aspekcie. Możemy jednak zminimalizować to ryzyko, wykorzystując Boży dar zasiany w naszych sercach: empatię i umiejętność słuchania drugiego człowieka.
Do Bożego Narodzenia zostało już tylko kilka dni. Jeszcze tu i ówdzie trwają zbiórki żywności, ubrań czy leków. Ale na tej ostatniej prostej może warto pomyśleć o tym, czy jako osoba wierząca, nie jestem w stanie zaopiekować czyjejś potrzeby duchowej. Może warto kogoś zapytać albo zachęcić do spowiedzi? Może odkryłaś/eś w tym adwencie jakieś dobre rekolekcje, które wciąż można odsłuchać, a które mają potencjał, by kogoś podnieść na duchu? A może to będzie ten rok, gdy nie będziesz czekać aż ktoś zapuka do Twoich drzwi w wigilię (bo raczej nie zapuka), ale odważysz się kogoś wcześniej zaprosić? To nie musi być od razu nieznajoma starsza pani z tramwaju, która wygląda na samotną osobę. Może wystarczy rozejrzeć się po znajomych w pracy albo na sąsiedztwie? Samotnych, schorowanych, zagubionych serc, które potrzebują nie magii świąt, ale zwykłego, ludzkiego towarzyszenia - nie brakuje.


Skomentuj artykuł