Nie odchodzę z grzesznej instytucji
Każda struktura stworzona przez człowieka jest grzeszna. Choćby stawiała sobie bardzo szczytne cele, będzie zawsze naznaczona ludzką słabością. Taką grzeszną strukturą jest również strona organizacyjna Kościoła katolickiego. O bezsilności wobec bierności i zaniedbań ludzi Kościoła mówił ostatnio Marcin Mogielski opuszczając zakon i kościelną instytucję, jako niereformowalną. Czy jednak odnajdzie się w nowej strukturze? Czy będzie ona idealna, a przynajmniej bardziej znośna?
Z jednej strony domagamy się od instytucji, aby była wzorem sprawiedliwej struktury i jest to dowodem naszych szlachetnych aspiracji. Z drugiej strony, nie zapominamy, aby stawiać wymagania również sobie, wiedząc jednocześnie, że walcząc z własnymi grzechami, nigdy nie przestaniemy być ludźmi grzesznymi, bo "jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy" (1 J 1,8). Podobnie grzeszna struktura nigdy nie pozbędzie się swoich słabości, bo tworzą ją grzeszni ludzie. Co więc zmienia przeniesienie się z jednej struktury do drugiej, mniej lub bardziej grzesznej? Zmienia się tylko miejsce, w którym walczymy o lepszy świat zmagając się przede wszystkim z własnymi grzechami.
Marcin Mogielski odkrył po wielu latach, "że ten system nie chce zmian", a jego ręce są za krótkie, choć nie mówi, że czyste. Jeśli dobrze rozumiem, były zakonnik uważa, że wiedział, co należałoby zmienić, tylko ktoś, kto miał nad nim władzę, nie pozwalał mu na dokonanie takich zmian. Nie on pierwszy i nie ostatni ucieka z pola walki w poszukiwaniu idealnej wspólnoty.
Nie chcę, by to co piszę, zostało odebrane, jako krytyka jego decyzji. Każdy ma inną wrażliwość i inną wytrzymałość. Być może nowa struktura pomoże mu bardziej rozwijać się i mieć większy wpływ na ludzi spragnionych głębszej i bardziej autentycznej relacji z Bogiem. Moim celem jest zwrócenie uwagi na problem o wiele szerszy, który utrudnia nam wszystkim pogodne współżycie i owocną współpracę w grzesznej strukturze, która jest jednak przede wszystkim Winnicą Jedynego Sprawiedliwego.
Czujemy się bezpiecznie w systemie, w którym grzechy nie wychodzą poza konfesjonał i możemy patrzeć na siebie z podziwem, a przynajmniej z dużą życzliwością. Sytuacja zmienia się diametralnie, gdy jakiś grzech wypłynie na zewnątrz. Inni świadomi swojej własnej grzeszności może nie rzucą w nas kamieniem, ale większość z nich odejdzie, odwróci się, przejdzie na drugą stronę ulicy, pożegna się na zawsze. Tylko Jezus zapyta „Nikt cię nie potępił?”. Co z tego, że winowajca będzie próbował nie powracać do swojego grzechu, jeśli pozostanie sam z własnymi słabościami, bez przyjaciół i ludzi, którzy mu znowu zaufają. Może jedynie jakiś terapeuta, za opłatą, pomoże mu się pozbierać, podnieść się z nędzy grzechu.
Wiele robimy, by naprawić krzywdy osobom zranionym w Kościele, choć z pewnością wciąż zbyt mało. Niewiele jednak robimy, by towarzyszyć na drodze nawrócenia sprawcom wyrządzonych krzywd. Kończy się nasza życzliwość szczególnie wobec tych sprawców grzesznych czynów, którzy kiedyś byli naszymi przyjaciółmi czy kierownikami duchowymi. Wolimy ich nie widzieć i jeśli oni nie odejdą, wtedy my odchodzimy. Czy to jest postawa, jakiej uczył Jezus?
Czytając życiorysy świętych, podziwiam ich determinację trwania we wspólnocie pomimo gorszących postaw przełożonych i ich braku reakcji na jawną niesprawiedliwość. Jestem pod wrażeniem jak starali się ocalić grzesznika, nie tylko jego ofiarę. Nie odchodzę więc z grzesznej instytucji, choć czasem wydaje się być podobna do biblijnej bestii z Apokalipsy. Zostaję tu, gdzie jestem, między innymi dlatego, by podać pomocną dłoń tym, od których wszyscy się odwracają.
Skomentuj artykuł