Religia w szkołach – błogosławieństwo czy przekleństwo
Dociera do nas coraz więcej alarmistycznych informacji o tym, że w szkołach, zwłaszcza w dużych miastach (była mowa przede wszystkim o Warszawie, Łodzi, Wrocławiu, a ostatnio Szczecinie), uczniowie masowo wypisują się z lekcji religii. Krzykliwe nagłówki, medialny rozgłos robią wrażenie, jakby skala takiego zjawiska była powszechna. Idą za tym żądania, także niektórych polityków, aby wycofać lekcje religii z publicznych placówek oświatowych, a pieniądze przeznaczyć na inne, znacznie ważniejsze działania. Jak to wszystko traktować?
Katecheza w szkole budziła kontrowersje od samego początku. Po części dlatego, że szkolnictwo było jednym z elementów indoktrynacji ateistycznej państwa, które walczyło z Kościołem, więc naturalnie wejście lekcji religii do szkół naruszało system utrwalany od kilkudziesięciu lat. Ponadto religia nie była traktowana jako element kultury i tradycji naszego narodu, który znać i rozumieć powinni nie tylko wierzący, ale po prostu każdy obywatel. Nie do końca wiadomo było też jak to, co było wcześniej formacją religijną młodego pokolenia w kontekście parafialnym, kontaktem z kościołem, wspólnotą wiary, odnajdzie się w nowym układzie.
Dla wielu rodziców, zwłaszcza dzieci ze szkoły podstawowej, katecheza w szkole była i jest korzystniejszym rozwiązaniem. Różne obowiązki wynikające z nienormowanych często godzin pracy, inne dodatkowe, pozaszkolne zajęcia dzieci są wtedy łatwiejsze do skoordynowania.
Modlitwa do św. Józefa o dobre relacje
Nie będę tu rozwodził się nad ważnymi skądinąd kwestiami ekonomicznymi. Moim zdaniem zarzuty, że przez lekcje religii i wynagradzanie katechetów państwo finansuje Kościół są mało przekonujące. Skoro większość podatników to członkowie różnych wspólnot wyznaniowych, w naszym przypadku Kościoła katolickiego, to państwo ma obowiązek działania dla ich dobra, szanując ich przekonania i wolności oraz wspierając to, co służy ich rozwojowi osobistemu i rodzinnemu, a nie być częścią ateistycznej indoktrynacji.
Medialne doniesienia sugerują jakoby wypisywanie się młodych z katechezy szkolnej było masowe i dotyczyło wszystkich typów szkół oraz całego kraju. To jest, niestety, medialne przekłamanie nie oddające do końca rzeczywistości.
Ostatnie dostępne dane Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego wskazują na zgoła inny obraz. W roku 2019/20 na katechezę od podstawówki po szkołę średnią uczęszczało ok. 86 procent dzieci i młodzieży, czyli ponad osiem na dziesięć osób. Patrząc na podział diecezjalny najwięcej dzieci i młodzieży uczestniczyło w katechezie w diecezji tarnowskiej (97,8 proc.), a najmniej we wrocławskiej (ok. dwie trzecie). W archidiecezji warszawskiej to siedem na dziesięć osób, w szczecińsko-kamieńskiej to osiem na dziesięć. Takie są dane statystyczne. Można im nie wierzyć, podejrzewając, że są zawyżone, ale dane prezentowane od lat przez ISKK są raczej rzetelnie zbierane i wiarygodne.
Image by Ernesto Eslava - www.pixabay.comNiektórzy sugerują, aby lekcje katechezy były dobrowolne, żeby oceny nie wliczały się do średniej i żeby były na pierwszej lub ostatniej godzinie lekcyjnej. Pomijam to, że mogłoby to dotyczyć tylko starszej młodzieży, bo do 18 roku decydują teraz rodzice. Tak się składa, że przez kilka lat w połowie lat 90’ ubiegłego wieku (jak to brzmi!) miałem przywilej być katechetą w klasach trzecich i maturalnych prestiżowego II LO w Opolu. Oczywiście, katechezy były na pierwszej lub ostatniej lekcji. Dodam tylko, że wtedy katecheci księża nie byli opłacani, więc nie była to praca, lecz „misja”. Na moje lekcje przychodziła połowa uczniów.
Czy tak było lepiej? Nie wydaje mi się. Uczniowie „podprogowo” dostawali przekaz: „nie musisz, na nic ci to się nie przyda, nie masz żadnych negatywnych konsekwencji takiego kroku”. To było nawet takie subtelne „wypychanie ich ze szkolnej lekcji religii”. Zresztą, można sobie wyobrazić jaki byłby rezultat, gdyby taki system zastosować do jakiegokolwiek innego przedmiotu, języka polskiego czy obcego, historii czy lekcji wychowawczej. Oczywiście, osoba katechety może przyciągać albo odpychać. Są ludźmi, jak wszyscy, ale są też katecheci, których dzieci i młodzież szanują i korzystają z ich pracy.
Mam też doświadczenie szkolnictwa polskiego na obczyźnie. Szkoły polskie w Chicago robią fantastyczną robotę i mają bardzo dobre wyniki. Rodzice posyłają do tych szkół dzieci nawet tam urodzone z przekonaniem, że robią to, co słuszne i dobre dla nich, choć dzieci, gdyby same miały decydować o ich ukończeniu, szybko by je porzuciły.
Modlitwa Jana Pawła II o nadzieję w trudnych czasach
Robienie wrażenia, że dzieci same wiedzą lepiej, co dla nich dobre i to one powinny wybierać zakłada tak naprawdę abdykację dorosłych z odpowiedzialności i wychowywania. Przymus, oczywiście, nie załatwi sprawy, ale niechęć dorosłych do wypełnienia swoich zadań jest niepokojąca. A co z talentami młodych, którzy czasami potrzebują wsparcia i zachęty? Jaki rodzic nie naciskałby, ale powiedziałby dziecku uzdolnionemu muzycznie czy sportowo: poczekaj, jak dorośniesz, sam zdecydujesz?
Doniesienia medialne są alarmistyczne i odbijają się szerokim echem. Media społecznościowe dodatkowo je „podkręcają”. Mam z tym problem, bo widać, że nie jest to czysta informacja, podana w odpowiednim kontekście. Nie szanuje odpowiednio lokalnych społeczności, podporządkowując wszystko dyktatowi medialnemu wielkich miast i przypadkom, które nie budują wspólnoty, ale są obliczone na konflikt.
Religia w szkole nie jest rozwiązaniem idealnym ani ostatecznym. Powinna być poddawana refleksji i rozeznaniu. Liczy się docelowo skutek, jaki się osiąga. Jeśli chcemy tylko coś zniszczyć nie proponując niczego lepszego w zamian, to jest to działanie mało odpowiedzialne i szkodliwe społecznie. Szukajmy lepszych rozwiązań a nie nastawiajmy się jedni przeciw drugim, bo wtedy wylejemy przysłowiowe „dziecko z kąpielą”.
Skomentuj artykuł