Ks. Halik: Wiele osób skanduje „Bóg wrócił”, ale należy pamiętać o ostrzeżeniu Jezusa
Półwiecze po soborze [Watykańskim II - przyp. red.] upłynęło na wyczerpujących sporach między konserwatystami i progresistami. To między innymi one doprowadziły Kościół katolicki do krawędzi schizmy. Już od dawna mam nieodparte wrażenie, że obu stronom konfliktu, a szczególnie radykałom, brak proroczej zdolności dostrzegania znaków czasu – pisze ks. Tomáš Halik w opublikowanej dziś książce „Popołudnie chrześcijaństwa. Odwaga do zmiany”.
Soborowe wezwanie do odpowiadania na znaki czasu aktywnym uczestnictwem w życiu politycznym nie pozostały niewysłuchane. Katolicy w wielu częściach świata włączyli się do walki o prawa człowieka, sprawiedliwość społeczną, demokrację i swobody obywatelskie i często w znaczący sposób przyczyniali się do przejścia od autorytarnych reżimów do demokracji.
Niektórzy katolicy byli potem jednak nieprzyjemnie zaskoczeni i rozczarowani, a czasem nawet zaszokowani, gdy po upadku dyktatur i zwycięstwie demokracji w nowym czy odnowionym społeczeństwie pluralistycznym Kościół stopniowo tracił znaczenie i borykał się z brakiem zaufania ze strony świeckich liberałów. Oczekiwania, że po upadku komunizmu chrześcijaństwo wypełni uwolnioną przestrzeń (jak to się stało do pewnego stopnia na przykład w Niemczech po upadku nazizmu), nie zostały spełnione.
Kościół a epoka miękkiej sekularyzacji
Wydaje się, że Kościół, który całkiem dobrze przetrwał epokę twardej sekularyzacji za czasów reżimów ateistycznych, znacznie mocniej został zaskoczony epoką następną, miękką sekularyzacją, która przypadła na okres odbudowy demokracji. Niektórzy zachowywali się tak, jakby nie potrafili żyć bez nieprzyjaciela: po upadku komunizmu w tej roli obsadzili „zgniły Zachód”. W kazaniach głoszonych w krajach postkomunistycznych coraz częściej pojawiały się żałosne jeremiady dotyczące „tsunami sekularyzmu, liberalizmu i konsumizmu”, nieświadomie kopiujące antyzachodnią retorykę komunistycznych ideologów. Te kręgi kościelne dotknął strach przed wolnością, agorafobia – strach przed otwartą przestrzenią, a konkretnie: przed rynkiem.
Półwiecze po soborze upłynęło na wyczerpujących sporach między konserwatystami i progresistami. To między innymi one doprowadziły Kościół katolicki do krawędzi schizmy. Już od dawna mam nieodparte wrażenie, że obu stronom konfliktu, a szczególnie radykałom, brak proroczej zdolności dostrzegania znaków czasu. Próby tradycjonalistów, aby odrzucić konieczne kroki reformatorskie soboru i wrócić do premodernistycznego świata, wyrządziły Kościołowi wiele szkód, a dziś są – cytując klasyka – raczej farsą niż tragedią.
Różnica między obrońcami hermeneutyki ciągłości oraz hermeneutyki zerwania przy interpretowaniu posłania soboru pogłębia ogólne podziały między stabilizatorami i reformatorami w dziejach Kościoła. Kościół potrzebuje obu frakcji, w określonych sytuacjach bardziej jednej, w innych znowu tej drugiej. Być może to naturalne, że w latach turbulencji po soborze lepiej słyszalni byli znowu ci, którzy chcieli osłabić radykalność zmian. Jestem jednak przekonany, że teraz nastał kairos dla zasadniczej reformy i naprawdę nie jest przypadkiem, iż na tron Piotrowy powołano człowieka z latynoamerykańską energią. Za pilne zadanie magisteria teologów uważam szczegółowe dopracowanie założeń reformatorskich.
Myślenie papieża Franciszka
Papież Franciszek uznaje również, że rozwiązaniem byłoby złagodzenie kościelnego centralizmu i wzmocnienie zasady synodalności, a także większa samodzielność i odpowiedzialność Kościołów lokalnych. Tyle tylko, że często są one terenem konfliktów. Czy znajdą się hierarchowie, szczególnie biskupi, chcący zrezygnować z monarchicznej koncepcji swojej roli i stać się mediatorami wewnątrz Kościoła? Czy są wystarczająco przygotowani do tego, aby stworzyć warunki – a następnie ich bronić – dla rozwoju charyzmatów wszystkich wierzących, mężczyzn i kobiet? Czy są gotowi uznać zdolność kobiet do wzięcia równoprawnej z mężczyznami odpowiedzialności za wspólnotę?
Stale podkreślam, że reforma Kościoła musi sięgnąć głębiej niż tylko do struktur instytucjonalnych i wychodzić z głębszych źródeł teologicznej i duchowej odnowy.
Czy Bóg już powrócił?
Rozpoczęciu popołudnia chrześcijaństwa, wyjściu z nadmiernie przeciąganego kryzysu południa, zapewne nie będzie towarzyszyć uroczyste trąbienie aniołów Apokalipsy – raczej przyjdzie ono „jak złodziej w nocy”. Wiele osób od dawna skanduje: „Bóg wrócił” – ale i w tym należy pamiętać o ostrzeżeniu Jezusa: Nie wierzcie im, nie chodźcie za nimi! Popołudnie chrześcijaństwa przyjdzie zapewne tak, jak przyszedł Jezus po wielkanocnym poranku: poznamy je po ranach na rękach, boku i nogach. Będą to jednak rany przemienione.
Skomentuj artykuł