Moja córka żyje dzięki wstawiennictwu św. Teresy od Dzieciątka Jezus [ŚWIADECWTO]

Moja córka żyje dzięki wstawiennictwu św. Teresy od Dzieciątka Jezus [ŚWIADECWTO]
Zdjęcie ilustracyjne. Fot. URIADNIKOV SERGEI / Depositphotos
Logo źródła: WAM Agnieszka D.

"Do końca bałam się uwierzyć w swoje szczęście. Ale nie mam wątpliwości, że jest darem wymodlonym za pośrednictwem św. Teresy". Przeczytaj świadectwo Agnieszki, która po siedmiu latach starań została szczęśliwą mamą.

Już dawno powinnam napisać to świadectwo, ale - jak to przy małym dziecku - zawsze jest coś do zrobienia. Piszę, bo chciałam zaświadczyć o cudzie, którego razem z mężem doświadczyliśmy za pośrednictwem św. Teresy od Dzieciątka Jezus.

DEON.PL POLECA




Zacznę od początku. Po kilku miesiącach starań o dziecko nie byłam jeszcze zestresowana tym, że nie zaszłam w ciążę. Myślałam, że może potrwa to w naszym przypadku nieco dłużej. Lekarz, do którego się zwróciłam, też powiedział, że wszystko wygląda w porządku i kazał dać sobie trochę czasu. Ale czas mijał i nic się nie działo. Poszłam do zachwalanej w internecie lekarki. Zdiagnozowała u mnie zespół policystycznych jajników, zaburzenie w przyswajaniu insuliny i jeszcze mutację jednego z genów, które według niej odgrywały ważną rolę w tych sprawach. Skierowała mnie do szpitala na dość bolesny zabieg i badania. Potem przez prawie rok miałam stymulowane cykle - brałam hormony, zastrzyki wspomagające pęknięcie pęcherzyka, a potem zastrzyki w brzuch w drugiej połowie cyklu. Na ulotce dołączonej do hormonów czytałam, że można je brać maksymalnie pół roku, a ja brałam już prawie rok i tylko się martwiłam, że lekarka każe mi przerwać terapię. Nie obchodziło mnie, jak to może wpłynąć na mój organizm. Pod koniec każdego cyklu, kiedy już wiedziałam, że się nie udało, nie miałam siły na nic, wydawało mi się, że nie mam po co żyć. W końcu moja lekarka dała mi do zrozumienia, że nie jest w stanie nic więcej dla mnie zrobić. Dała skierowania do szpitala specjalizującego się w leczeniu niepłodności. Skierowano mnie na zabieg in vitro, a jak się nie zgodziłam, stanęło na zabiegu inseminacji. Przeszłam trzy takie zabiegi - każdy z podobnym zestawem leków, co wcześniej. I nadal nic. W międzyczasie poszłam na prywatną wizytę do znanego lekarza - powiedział, że to, co sobie robię, przyjmując te wszystkie leki, to głupota, i że szansą na upragnione dziecko jest dla mnie tylko in vitro. Więcej do niego nie poszłam. Potem trafiłam do kolejnej lekarki. Dała mi skierowanie do szpitala, w którym pracowała, na zabieg elektrokauteryzacji jajników. Po przyjęciu do szpitala kwalifikacji na zabieg dokonywał ordynator - nie chciał mnie temu zabiegowi poddać, powiedział, że zrobię sobie tylko krzywdę. A mnie wydawało się to ostatnią deską ratunku. Spytałam się, co innego widzi dla mnie. Padła odpowiedź, że in vitro. Odpowiedziałam mu, że ze względów światopoglądowych nie wchodzi to w grę. Powiedział, że tylko dlatego w takim razie zgadza się na tę elektrokauteryzację. Wiedziałam, że po zabiegu kluczowe są pierwsze miesiące, a potem jajniki wracają do swojego dawnego rytmu. Ale mijały kolejne cykle i nic.

W końcu wydarzył się cud - test pokazał dwie kreski, byłam w ciąży. Płakaliśmy ze szczęścia - do drugiego USG, tego, w czasie którego miałam usłyszeć bicie serduszka swojego dziecka. Serduszko nie biło - ciąża obumarła albo było to tzw. puste jajo płodowe. Lekarka powiedziała, że lepiej czekać na samoistne poronienie, bo wtedy od razu będzie można starać się o kolejną ciążę. Według niej to poronienie miało być lada moment - było po pięciu tygodniach, jednych z najgorszych w moim życiu. Potem kolejne cykle starań z tymi wszystkimi lekami. Wydawało mi się, że już dłużej nie dam rady. Poszłam do kolejnej lekarki, która miała tytuł profesora. Setki kolejnych badań… Pani doktor kazała jeszcze raz poddać się elektrokauteryzacji, przepisała kolejne leki - brałam ich już całe garście. Miałam mieć ten zabieg w czerwcu. Powiedziała, że ważne jest, żeby ona wykonywała ten zabieg, bo tylko ona zrobi to na tyle delikatnie, żeby coś jeszcze z tych moich jajników zostało. Ale w czerwcu okazało się, że zrezygnowała z pracy w szpitalu, w którym miał odbyć się zabieg. Zaproponowała mi, żebym uspokoiła pracę jajników, biorąc tabletki antykoncepcyjne przez trzy miesiące. Nie mogłam pogodzić się z taką stratą czasu. Nie miałam też miesiączki, a wynik badania krwi pod kątem ciąży był negatywny. Poszłam do kolejnego lekarza, który postanowił kontynuować pierwotną koncepcję pani profesor, czyli wykonać zabieg elektrokauteryzacji. Zostałam umówiona w szpitalu na listopad. Przede mną były trzy miesiące, w czasie których miałam wszystko odpuścić - aż do listopada. I tak zrobiłam, tym bardziej, że cały czas od czerwca nie miesiączkowałam. Byłam pewna, że moje jajniki bez tych wszystkich leków nie funkcjonują, czego dowodem był brak menstruacji.

W międzyczasie, niestety nie pamiętam kiedy to dokładnie było, może w czerwcu, może w lipcu 2018 roku, uczestniczyliśmy w niedzielnej mszy w kościele pw. św. Wincentego Pallottiego przy ul. Skaryszewskiej w Warszawie. Przyjechał tam wtedy ksiądz z parafii św. Teresy od Dzieciątka Jezus we Lwowie-Brzuchowicach. Opowiadał o historii parafii, o kobiecie, która w zamian za wstawiennictwo Teresy obiecała dążenie do poświęcenia jej parafii. I ja zaczęłam się modlić do św. Teresy w swojej sprawie. Obiecałam jej, że jeśli wyprosi u Boga dla mnie macierzyństwo, będę mówić o tym cudzie. W lipcu 2018 roku, nie biorąc hormonów, ani zastrzyków, zaszłam w ciążę. W marcu 2019 roku, po siedmiu latach starań, urodziła się nasza kochana córeczka - Ola. Do końca bałam się uwierzyć w swoje szczęście. Nie mam wątpliwości, że jest darem wymodlonym za pośrednictwem św. Teresy. Teraz codziennie modlę się o jej wstawiennictwo i za zdrowie Oli. Parę miesięcy po narodzinach Oli na jej ciałku pojawiły się trzy plamy, tzw. plamy cafe au lait. Jeśli pojawiłoby się ich powyżej pięciu, byłoby to objawem poważnej choroby neurologicznej, więc modlę się, żeby nie było ich już więcej. Wierzę, że nie będzie...

Świadectwo pochodzi z książki: Cuda świętej Teresy od Dzieciątka Jezus

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Święta Teresa

Siostra i przyjaciółka, która czuwa nad nami

Jak to się stało, że Teresę Martin, młodą, ukrytą przed światem za kratami Karmelu w Lisieux zakonnicę, pokochało tak wiele osób, a Pius X ogłosił ją...

Skomentuj artykuł

Moja córka żyje dzięki wstawiennictwu św. Teresy od Dzieciątka Jezus [ŚWIADECWTO]
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.