Roman Groszewski SJ: Problemy przyszłych księży generowane są również przez ich formatorów
- Ks. Krzysztof Grzywocz w książce "Patologia duchowości" wyraźnie zaznaczył, że niektóre praktyki, które proponujemy w konfesjonale, mogą powodować kolejne zaburzenia i szkodzić. Pod tym względem - jako księża - jesteśmy totalnymi ignorantami. Jako Kościół musimy przyznać, że nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z problemami ludzi, bazując tylko na duchowości - mówi w rozmowie z DEON.pl ojciec Roman Groszewski SJ. Duszpasterz porusza również temat problemów przyszłych duchownych, za które często odpowiedzialni są ich przełożeni.
Piotr Kosiarski: Skąd wiesz, że powinieneś odesłać penitenta lub osobę, która przyszła do Ciebie po kierownictwo, do psychoterapeuty lub lekarza?
Roman Groszewski SJ: Nie da się na to pytanie odpowiedzieć w prosty sposób. Wydaje mi się jednak, że taka granica zależy od poziomu zaburzenia czyli w tym wypadku poziomu lęku. Jeśli lęk jest u tej osoby silny, niekontrolowany zarówno przez tę osobę jak również jej kierownika duchowego, wtedy trzeba odesłać ją do specjalisty. Nieraz zdarzało się, że w konfesjonale, widząc osobę z silną nerwicą, pytałem ją, czy bierze leki, czy jest pod opieką psychoterapeuty i często okazywało się, że właśnie tak było.
Nigdy nie wolno zaszkodzić takiej osobie, podnosząc poziom lęku. Ważne jest również, by nie pokazać jej swoich obaw. Można oczywiście się bać, ale gdybym okazał w takiej sytuacji swój lęk, mógłbym go niepotrzebnie "dołożyć" osobie, która do mnie przyszła. Myślę, że jako księża mamy w tej przestrzeni bardzo dużo do zrobienia.
To znaczy?
- Być może powinniśmy poczytać trochę książek psychologicznych, albo udać się na kursy, które poszerzą naszą wiedzę w zakresie rozpoznawania zaburzeń… Inaczej może się zdarzyć, że jako księża, nie rozpoznamy zaburzenia psychicznego i podejmiemy jakieś działanie, które będzie to zaburzenie pogłębiać.
Ks. Krzysztof Grzywocz w książce "Patologia duchowości" wyraźnie zaznaczył, że niektóre praktyki, które proponujemy w konfesjonale, mogą powodować kolejne zaburzenia i szkodzić. Pod tym względem - jako księża - jesteśmy totalnymi ignorantami. Trzeba to jasno powiedzieć.
Co powinno zmienić się w formacji przyszłych księży?
- Jako Kościół musimy przyznać, że nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z problemami ludzi, bazując tylko na duchowości. Niestety w ostatnich latach nastąpił rozwód nauki i wiary, które wcześniej były ze sobą bardzo mocno związane. Święty Ignacy z Loyoli jest doskonałym przykładem człowieka, który dzięki doświadczeniu duchowemu, wyszedł ze swoich zaburzeń. Chociaż jego osobowość pozostała neurotyczna, nauczył się z nią żyć. W naszej drodze do kapłaństwa powinniśmy więc uwzględnić podstawowy pakiet wiedzy z zakresu psychologii.
Osobiście uważam, że problemy przyszłych duchownych nie są generowane tylko przez osoby formowane i ich środowisko pochodzenia, ale także przez ich formatorów. Czasem boją się oni psychologii, ponieważ ujawnia ona niedoskonałości nie tylko podopiecznych ale również ich samych. Może trzeba w końcu uznać, że niektóre "kanonizowane" i "uświęcone" tradycją sposoby postępowania są szkodliwe?
Antyintelektualizm, rozwód wiary i nauki to problemy, które mamy w Kościele. Nie tego uczył nas Jan Paweł II w "Fides et ratio". "Ratio" pozostawiliśmy dziś naukowcom, brakuje dialogu, a tymczasem wiara i nauka mogą sobie nawzajem bardzo dużo dać.
Jak znaleźć w tym wszystkim złoty środek?
- Myślę, że boimy się rzeczywistości, której nie rozumiemy, tego czego nie znamy, czego nie wiemy o sobie, tzw. "własnego cienia". Boimy się tego, co często "sabotuje" nasze działania i co potem projektujemy na rzeczywistość wokół nas. Im więcej w nas lęku przed "własnym cieniem", tym bardziej będzie on na nas oddziaływał, a my będziemy chcieli, aby pozostał w ukryciu, podobnie jak nasze słabości i grzechy. Co więcej, ukrywając nasz "cień", będziemy go ukrywać również u innych i w całym systemie. Schemat ten działa szczególnie mocno, gdy jesteśmy ludźmi wpływu, kiedy mamy władzę.
W Kościele w "cieniu" znajdują się szczególnie seksualność i agresja, czyli niezwykle witalne energie życiowe. One działają mimo wszystko i my widzimy tego przejawy - miedzy innymi w nadużyciach władzy i skandalach seksualnych. Jest to oczywiście pewne uproszczenie, bo nie da się wszystkiego zredukować tylko do tych dwóch obszarów. Nie zmienia to jednak faktu, że agresja i seksualność, chociaż wyparte, są obecne w Kościele i działają w bardzo niefajny sposób.
Dlatego na nas, jako pasterzach Kościoła, spoczywa większa odpowiedzialność za własną formację i dojrzewanie w człowieczeństwie. Systemu nie da się uzdrowić w jednej chwili, nawet przy najlepszych narzędziach. Ale samoświadomość, krytyka i pokora w spojrzeniu na to, że jako Kościół nie mamy na wszystko odpowiedzi i nie wiemy wszystkiego najlepiej, jest tym, co może nas obronić przed błędem.
Wydaje mi się, że takie deprecjonowanie nauki jest wyrazem naszej pychy, bo "my wiemy lepiej". Historia zna już przypadki, że nauka miała rację, ale my jako Kościół przyznawaliśmy to dopiero po czasie. Może warto wyciągnąć z tego lekcję? Czy nie tego uczył nas Jan Paweł II, przepraszając za grzechy Kościoła u progu nowego milenium?
Skomentuj artykuł