Myśl o byciu księdzem wracała do mnie często, a ja przyjmowałem ją bardzo naturalnie [ŚWIADECTWO]
Szukasz swojej drogi, próbujesz rozeznać, czy jest nią kapłaństwo? Czekasz na znaki, potwierdzenia, na walkę, na przełomowy moment, na to, że będzie się dużo i mocno działo? Nie zawsze musi tak być. To "zwykłe" i proste świadectwo ks. Marka jest na to dowodem.
Poprosiliśmy księży o to, by podzielili się z nami historiami swojego powołania. Oto jedna z nich.
Kiedy się zaczęło? Nie potrafię powiedzieć
Powołanie urosło we mnie jak drzewko. Spokojnie, nieinwazyjnie, bezszelestnie. Nie potrafię powiedzieć, kiedy zostało rzucone nasionko. Zanim się urodziłem, gdy babcia modliła się, żeby mieć w rodzinie księdza? Może na chrzcie? A może wtedy, gdy jako kilkuletni chłopak pojechałem z rodzicami do Częstochowy i przed obrazem Matki Bożej “coś” (coś, czego ani wtedy, ani obecnie nie jestem w stanie opisać) przeżyłem?
W gimnazjum już chyba było kilka listków, bo kiedy służyłem do Mszy i czekałem, żeby zadzwonić dzwonkami, wyobrażałem sobie, jak by to było, gdybym stał na miejscu księdza. I nie wydawała mi się ta myśl niczym dziwnym czy nadzwyczajnym. Wracała często, a ja przyjmowałem ją bardzo naturalnie. W liceum zacząłem się zastanawiać, do jakiego zakonu czy zgromadzenia wstąpić. Poszedłem w tej intencji na pielgrzymkę do Częstochowy. Rok później w drodze modliłem się już o umocnienie w wyborze. Padło na saletynów.
Miałem poczucie, że odnajdę się tu z moim charakterem i pragnieniami
Fascynowała mnie ich praca, oddanie. I że byli tak różni – w parafii był typowy ksiądz od młodzieży, dobry spowiednik, proboszcz, co się zna na remontach, i starszy ksiądz, którego cytowali ci inni, bo mądrze mówił. Miałem poczucie, że jest tam miejsce i dla mnie, że odnajdę się w tej mozaice z moim charakterem, duchowością i pragnieniami. I tak bardzo przemawiał do mnie charyzmat pojednania! Kiedy pojechałem do Dębowca na saletyńskie spotkanie młodzieży i widziałem, jak świetne to dzieło, powiedziałem sobie: chcę robić takie rzeczy, to jest dobre. A potem spacerowałem alejkami przy sanktuarium i łapałem się na tym, że nucę pod nosem: “Panie, przepasz mnie, i poprowadź, gdzie ja nie chcę pójść”.
Były znaki, choć wcale o nie bardzo nie prosiłem
Były też znaki. Nie przypominam sobie, żebym jakoś bardzo o nie prosił, ale Pan Bóg je dał, dla pokrzepienia. Fragment z Pisma Świętego, bliskie spotkanie z Maryją, nawet kapsel od Tymbarka z napisem: “Nie czekaj, powiedz to!”, kiedy przyszedł czas, żeby podzielić się moją decyzją z rodzicami. To chyba takie osłonięcie drzewka na zimę, żeby nie przymarzło i nie podgryzały go za bardzo zwierzęta. Bo kilka razy musiałem zweryfikować decyzję. Czy na pewno? Czy Pan Bóg tego właśnie ode mnie chce? I czy ja tego chcę?
Definitywnie “tak” powiedziałem w dniu moich ślubów zakonnych. Wyraziłem moje pragnienie, a Kościół je potwierdził. Często wracam do słów, które wypowiada nad nami przełożony w dniu profesji wieczystej: “Jeżeli wytrwasz w tym świętym powołaniu, w imieniu Pana Boga przyrzekam Ci żywot wieczny”. Bardzo chcę wytrwać. Pomódlcie się za mnie, drodzy czytelnicy, by drzewko tego powołania rosło dalej i wydawało owoce.
Ks. Marek
Skomentuj artykuł