Nie czuję Adwentu i nie mam siły. I co z tego?

Nie czuję Adwentu i nie mam siły. I co z tego?
Fot. Canva AI

Od dzieciństwa wdrukowuje się nam w głowę bardzo konkretny obraz Adwentu. Ma być cicho, nastrojowo, spokojnie. Ma być wewnętrzne poruszenie, modlitwa, skupienie, duchowa świeżość. Od pierwszej świecy coś "powinno" się w nas zmieniać. Serce ma mięknąć. Głowa ma się wyciszać. Wiara ma nagle odżywać. I jeśli nic z tego się nie dzieje, bardzo szybko pojawia się myśl, że coś z nami jest nie tak.

Bo przecież to Adwent. Wszyscy mówią, że to wyjątkowy czas. Wszyscy piszą o czuwaniu, nadziei, ciszy, przygotowaniu na przyjście Boga. A my tymczasem nie czujemy nic. Albo czujemy tylko zmęczenie. Rozdrażnienie. Pustkę. Napięcie. I gdzieś pod spodem wstyd, że nie potrafimy "wejść w klimat", że kolejny raz coś przeżywamy "nie tak, jak trzeba".

DEON.PL POLECA



Tyle że prawda jest dużo bardziej prosta i dużo mniej duchowo dramatyczna: bardzo wielu ludzi nie czuje Adwentu, bo żyje w stanie z całym swoim życiem na granicy sił. I nie dlatego, że mają słabą wiarę. Po prostu są zmęczeni.

Coraz częściej wchodzimy w grudzień już wyczerpani. Końcówka roku to spiętrzenie obowiązków, zamykanie spraw, napięcie finansowe, presja w pracy, problemy rodzinne, zmęczenie psychiczne po całym roku funkcjonowania na wysokich obrotach. Do tego bodźce z każdej strony, nieustanna obecność w telefonie, w mediach, w cudzych sprawach. Organizm nie dostaje szansy na realny odpoczynek. Układ nerwowy działa w trybie przetrwania. W takim stanie nie przeżywa się duchowych uniesień. W takim stanie myśli się raczej o tym, żeby "dotrwać".

I wtedy zaczyna się druga warstwa problemu: interpretujemy to zmęczenie w kategoriach duchowych. Skoro nie czuję modlitwy, skoro nie mam w sobie radości, skoro Adwent jest dla mnie "pusty", to pewnie coś ze mną jest nie tak. Może się oddaliłam od Boga. Może zaniedbałam wiarę. Może przestałam być wystarczająco gorliwa. Tymczasem bardzo często problem nie leży w wierze, tylko w przemęczonym organizmie.

Psychika w stanie przeciążenia reaguje według dość przewidywalnych mechanizmów. Spada zdolność odczuwania przyjemności, pojawia się zobojętnienie emocjonalne, trudności z koncentracją, niechęć do rzeczy, które wcześniej dawały radość. To nie musi być depresja. To często zwykłe, przewlekłe przeciążenie. Człowiek nie przestaje wierzyć – po prostu przestaje intensywnie czuć.

DEON.PL POLECA


A my bardzo często utożsamiamy wiarę z emocjami. Gdy są poruszenia, wzruszenia i "ładne przeżycia", myślimy, że jest dobrze. Gdy ich nie ma, czujemy się duchowo winni. Tymczasem wiara i emocje to nie to samo. Emocje są zmienne. Wiara opiera się na relacji, decyzji i zaufaniu. Człowiek może głęboko wierzyć i jednocześnie nie odczuwać niczego szczególnego.

To jest jedno z największych nieporozumień duchowych: przekonanie, że Bóg przychodzi tylko wtedy, gdy coś "czujemy". Że jest blisko tylko wtedy, gdy modlitwa się "udaje". Tymczasem Bóg nie przychodzi jako nagroda za dobre emocje. Przychodzi dlatego, że człowiek Go potrzebuje. A najbardziej potrzebujemy Go właśnie wtedy, gdy emocji już prawie nie ma, bo wszystko zostało zużyte na codzienne funkcjonowanie.

Problem w tym, że zamiast zobaczyć w tym miejscu zwykłe ludzkie zmęczenie, dokładamy sobie kolejną presję. Adwent bardzo często zamienia się dziś w listę zadań do wykonania: roraty, postanowienia, rekolekcje, wyrzeczenia, modlitewne wyzwania. To wszystko samo w sobie jest wartościowe, ale dla człowieka przeciążonego może stać się kolejnym ciężarem. I wtedy Adwent, zamiast być czasem łaski, staje się kolejnym sprawdzianem: czy dam radę, czy znowu nie dowiozę.

Człowiek zmęczony nie odbiera nowych obowiązków jako możliwości rozwoju. Odbiera je jako kolejne wymaganie, którego już nie ma siły spełnić. I wtedy nawet rzeczy święte przestają nieść ulgę. Zaczynają męczyć. Rodzi się frustracja, poczucie winy i wewnętrzne wycofanie. Coraz mniej modlitwy, bo modlitwa kojarzy się z porażką. Coraz mniej ciszy, bo cisza konfrontuje z pustką.

Zwolnij

A tymczasem Adwent w swojej istocie wcale nie jest czasem robienia więcej. Jest czasem zatrzymania. Spowolnienia. Odczytania, w jakim stanie tak naprawdę jesteśmy. Bez upiększania.

Jeśli więc ktoś mówi: "Nie czuję Adwentu i nie mam siły", odpowiedzią nie powinno być: "postaraj się bardziej". Odpowiedzią powinno być raczej: "to zobacz, ile realnie możesz unieść". Czasem duchowo najuczciwszym wyborem nie są wielkie postanowienia, ale zgoda na prostotę. Na absolutne minimum.

To minimum bywa bardzo skromne. To może być jedna krótka modlitwa wieczorem, nawet bez słów. To może być chwila ciszy przy zapalonej świecy. To może być świadome wyłączenie telefonu na kilka minut. To może być moment, w którym człowiek tylko mówi w myślach: "Boże, nie mam już siły". I na tym kończy. I to wystarczy.

Bóg nie potrzebuje naszej duchowej wydajności. Nie zbawia nas za ilość praktyk. Nie przychodzi dlatego, że wszystko robimy poprawnie. Przychodzi do tych zmęczonych, niepewnych, przestraszonych, zagubionych. Przychodzi do ludzi w drodze, w kryzysie, w przeciążeniu. I nie oczekuje, że najpierw się pozbierają.

To bardzo niewygodna prawda dla człowieka, który całe życie funkcjonuje w logice kontroli i sprawczości. My lubimy mieć poczucie, że "robimy coś dla Boga". Tymczasem wiara w swojej najczystszej postaci polega często na tym, że pozwalamy Bogu działać wtedy, gdy my już nie mamy z czego.

Dlatego modlitwa bez emocji nie musi być znakiem kryzysu. Czasem jest znakiem dojrzałości. Na początku relacji z Bogiem emocje są naturalne – jak w każdej nowej relacji. Z czasem przychodzi etap zwyczajności, ciszy, braku intensywnych doznań. To etap, który wielu ludzi niepokoi, bo nic spektakularnego się nie dzieje. A właśnie wtedy wszystko dzieje się najgłębiej, choć najciszej.

Ktoś, kto modli się mimo braku odczuć, nie robi tego dla nagrody emocjonalnej. Robi to z decyzji trwania. Z wyboru bycia. Z wierności, która nie potrzebuje fajerwerków. I bardzo często to jest modlitwa znacznie dojrzalsza niż ta pełna wzruszeń.

Dla wielu osób ten Adwent nie będzie czasem światła. Będzie czasem przemęczenia, napięcia, cichej walki o zachowanie jakiejkolwiek równowagi. I to wcale nie przekreśla jego sensu. Adwent nie jest nagrodą dla silnych. Jest drogą dla słabych.

Być może w tym roku nie przeżyjesz niczego "ładnego". Być może nie pojawi się żadne wielkie poruszenie. Być może modlitwa będzie sucha, a wieczory ciężkie. I to wciąż może być prawdziwy Adwent. Może nawet bardziej uczciwy niż wszystkie poprzednie.

Jeśli więc dziś nic nie czujesz – nie interpretuj tego od razu jako porażki. Być może to po prostu stan, w którym Bóg chce być z Tobą dokładnie taki, jaki jesteś. Bez poprawiania. Bez udowadniania. Bez presji.

I to też jest Adwent.

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Sylwia Winnik

Cud Bożego Narodzenia może się wydarzyć wszędzie, nawet za drutami obozów koncentracyjnych

W domu pachnie grzybami i makiem, a w pokoju stoi choinka rozświetlona świeczkami, udekorowana aniołami z papieru… – to obraz najpiękniejszych świąt w...

Skomentuj artykuł

Nie czuję Adwentu i nie mam siły. I co z tego?
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.