Zmartwychwstanie Chrystusa ma nami porządnie wstrząsnąć
„Ziemia się trzęsie, straż się grobu miesza. Anioł zstępuje, niewiasty pociesza”. Słowa tej znanej wielkanocnej pieśni dobrze oddają fakt, że Jezus Chrystus to prawdziwy specjalista od wywoływania trzęsień ziemi – od poruszania nie tylko pojedynczych ludzkich serc, ale także od przeistaczania krajobrazu naszej rzeczywistości. Nie ma w tym ani odrobiny przesady.
Gdziekolwiek się pojawia, powoduje poruszenie. W jakimkolwiek towarzystwie się o Nim rozmawia, temat ten rodzi często pełną emocji dyskusję. Jezus – wobec tego Imienia nie sposób być obojętnym. Bo tu nie chodzi wyłącznie o Niego, ale o wszystko, co z Jego Osobą się wiąże: Wcielenie, Zmartwychwstanie, życie po śmierci, Ewangelia, Kościół i jeszcze wiele, wiele innych zagadnień.
Ewangelista Mateusz, opisując wydarzenie Zmartwychwstania, mówi o trzęsieniu ziemi (gr. seismós), jakie miało wtedy miejsce, a także o tym, że straż postawiona przy grobie Pana „zatrzęsła się” (gr. eseísthesan) ze strachu przed aniołem. Co ciekawe, to samo greckie słowo „seismós” i pochodzące od niego czasowniki pojawiają się w ewangelicznych opisach wjazdu Chrystusa do Jerozolimy (Mt 21,10: „A gdy On wjechał do Jerozolimy, poruszyło się [gr. eseísthe – wstrząśnięte zostało] całe miasto”) czy też Jego śmierci, której towarzyszyło przecież trzęsienie ziemi.
Dlaczego tyle miejsca poświęcam tym trzęsieniom ziemi i wstrząśniętym ludziom? Zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa ma bowiem porządnie wstrząsnąć naszym intelektem. Zachowujemy się czasem tak, jakbyśmy pozjadali wszystkie rozumy. Co pytanie, to mamy na nie odpowiedź. Można odnieść niekiedy wrażenie, że im trudniejsze pytania, tym prostsze mamy odpowiedzi i tym łatwiej przychodzi nam ich udzielać. Zmartwychwstanie to wyzwanie dla naszej wiedzy i wstrząs dla systemu, który sobie stworzyliśmy, by mieć psychiczny komfort, że mamy nasze życie pod kontrolą.
Uczennice i uczniowie Jezusa, dowiedziawszy się o tym, że „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono” (J 20,2), są niesamowicie poruszeni. Oni zaczynają biegać! Biega Maria Magdalena. Biegają Piotr z Janem – jeden prześciga drugiego w drodze do miejsca, w którym złożono umęczone Ciało Pana. Teraz znajdują tam jedynie płótna i chustę. To bieganie jest reakcją na coś dla nich szokującego i niezrozumiałego zarazem. Biegają, opowiadają innym, dzielą się spostrzeżeniami, rozmawiają, próbują zrozumieć. I co z tego, że Jezus wcześniej im o tym mówił! Teoretycznie więc nie powinno ich to w ogóle zaskoczyć. Zmartwychwstanie nie mieściło się im jednak w głowie. Z pewnością wierzyli w powstanie zmarłych na końcu czasów. Nie dopuszczali jednak do siebie możliwości, że jeszcze w tym życiu znów zobaczą Mistrza żywego.
Jak bardzo emocjonalny to też musiał być dla nich wstrząs! Dopiero co świeżo weszli w okres żałoby po zmarłym Przyjacielu. Dopiero co okopali się przed Żydami, obawiając się o własne życie. A tu tymczasem gruchnęła wiadomość o tym, że On prawdopodobnie żyje! Jeszcze Go nie widzieli, ale widziały Go kobiety. Huśtawka nastrojów! Gdzie tam huśtawka – emocjonalny roller coaster! Że też żaden z nich nie dostał zawału serca! Co teraz? Czekają. A On przychodzi mimo drzwi zamkniętych.
Czy Apostołowie byli histerykami? Taki zarzut pojawia się niekiedy w dyskusji o Zmartwychwstaniu z ust osób, które chciałyby podważyć prawdziwość i historyczność tego wydarzenia, bo przecież nie mamy materialnych dowodów. To akurat prawda. Pusty grób nie może być uznany za dowód na zwycięstwo Chrystusa nad śmiercią. Co najwyżej jest niemym świadkiem tego cudu. Trudno jednak posądzać Apostołów o to, że ulegli jakiejś zbiorowej histerii czy halucynacji. Przecież wcale nie tak od razu uwierzyli w Zmartwychwstanie – nawet, kiedy widzieli Jezusa na własne oczy, to mieli jeszcze wątpliwości: „oni z radości jeszcze nie wierzyli i pełni byli zdumienia” (Łk 24,41). Dlatego też Jezus dał swoim uczniom „wiele dowodów, że żyje: ukazywał się im przez czterdzieści dni i mówił o królestwie Bożym” (Dz 1,3).
Jak bardzo to podobne do nas! Chcielibyśmy znaków, które nas „ostatecznie” przekonają i utwierdzą w wierze. Ale one wcale tak nie działają. Ileż znaków na własne oczy widzieli Apostołowie! A jak bardzo słaba była ich wiara! Nie na znakach i cudach buduje się wiarę, lecz na relacji z Osobą. Dlatego Jezus Zmartwychwstały w spotkaniach z uczniami nawiązuje do wcześniejszych wydarzeń z czasów swojej działalności, które oni mają jeszcze żywo w pamięci. Nadaje im nowy sens. Pokazuje uczniom, do czego od samego początku ich przygotowywał – do głoszenia Ewangelii i do otwierania w ten sposób ludzkich serc na zbawienie przyniesione światu przez Syna Bożego.
Coroczne liturgiczne wspominanie wielkanocnego poranka ma sprawić, że zachwieje się nasza codzienność i pozwolimy Bogu, by wyrwał nas z marazmu. Wszystko po to, żebyśmy zrozumieli wreszcie, co tak naprawdę powinno się w naszym życiu liczyć. Św. Paweł ujmuje to w bardzo prostym przekazie: „Dążcie do tego, co w górze, nie do tego, co na ziemi” (Kol 3,2). Jednak, żeby to zdanie do nas dotarło, trzeba niekiedy prawdziwego trzęsienia ziemi. Jezus zna się na tym i z pewnością znajdzie sposób, byśmy się ocknęli. Bo Wielkanoc ma być też naszym zmartwychwstaniem.
Odsunięty od grobu kamień to wezwanie skierowane do nas – Bóg wzywa nas do świata żywych. Czasem nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele w nas śmierci. I nie chodzi jedynie o nasze grzechy. Nie chodzi też jedynie o (czasami świadome i uporczywe) tkwienie w nich. Na myśli mam także te obszary naszego życia, w których po prostu nie ma Boga, bo trzymamy Go od nich z daleka, żeby się nie wtrącał. On jest Źródłem Życia, dlatego wyszedł z grobu „dnia trzeciego, jak oznajmia Pismo”. Jest też w stanie ożywić i nas. Tylko czy Mu na to pozwolimy? Niech wstrząśnie nami do głębi i niech poruszy nami od stóp po czubek głowy ta radosna wieść, że On zmartwychwstał! Prawdziwie zmartwychwstał! Alleluja!
Skomentuj artykuł