Doświadczenie i interpretacja
Doświadczenie religijne - nie jest źródłem wiary. To, czego doświadczamy wpisuje się bowiem w nasz światopogląd, postrzeganie świata, kontekst wyznaniowy, sytuację społeczną, a nawet przesądy. To także uświadamia, dlaczego konieczna jest wspólnota, w której wiara wzrasta i jest obiektywizowana.
Wróciłem, po wielu latach, do fascynacji młodości. Rok przedwyborczy sprawia, że warto - co jakiś czas - wycofać się z obserwowania brutalnej walki politycznej; a postępująca laicyzacja, która wywołuje głęboką frustrację ludzi wierzących (a niekiedy powiązane z nią emocje millenarystyczne zachęca do sięgnięcia po opisy rzeczywistości historycznej, która - do pewnego stopnia - może być traktowana jako analogia do naszych czasów. I właśnie dlatego dotarłem (internet do jednak wspaniałe odkrycie) do książek na temat kształtowania się ruch kwakrów (Religijnego Towarzystwa Przyjaciół), jednego z najbardziej mistycznych, a jednocześnie wykraczającego - w niektórych swoich formach - poza granice chrześcijaństwa nurtu radykalnej Reformacji. To fascynujące doświadczenie wrócić po wielu latach do tematów, którymi zajmowało się na studiach czy krótko po nich, bo pewne tezy, materiały, zjawiska czyta się po latach zupełnie inaczej.
I tak właśnie - inaczej, bo przez pryzmat własnych doświadczeń - czytam obecnie doświadczenie religijne jakie stało się udziałem George’a Foxa, czyli człowieka, od którego ruch kwakierski się rozpoczyna. On sam mówi o tym, że doświadczył z jednej strony wewnętrznego objawienia, religijnego - jak by to ujął choćby Rudolf Otto - "tremendum et fascinosum", a z drugiej "drżenia" (aż się chce uzupełniać Kierkegaardowskim sformułowanie "bojaźni i drżenia". Język tego opisu odległy jest - to zrozumiałe - od opisów współczesnych doświadczeń charyzmatycznych, ale jeśli się głębiej w niego wczytać, to trudno nie zadać pytania, czy nie jest on - do pewnego stopnia - analogiczny do tego, czego doświadczyli (w innej sytuacji, w innym kontekście i radykalnie odmiennym czasie) pierwsi nowożytni zielonoświątkowcy na Azusa Street? Mam świadomość odmienności, ale jednocześnie trudno mi nie dostrzec pewnych istotnych podobieństw. I dokładnie tak samo, mam wrażenie, można traktować pierwsze wylania Ducha Świętego we wspólnotach katolickich, które rozpoczęły się w latach 60. i 70. XX wieku. W każdym z tych przypadków - a można by ich w ruchu oświeceniowym czy metodystycznym pewnie wyliczyć więcej - mamy do czynienia z silnym, osobistym przeżyciem religijnym, z odkryciem wewnętrznego (a niekiedy także zewnętrznego) światła, z mistycznym doświadczeniem, które zmienia postrzeganie Transcendencji. Część z zewnętrznych reakcji także jest podobna. Mamy bowiem do czynienia z glosolalią (a przynajmniej z nieartykułowanymi słowami), psychofizycznymi zmianami, z łzami.
Każde z tych wydarzeń/doświadczeń rodzi jednak radykalnie odmienną religijność. Ruch kwakierski - wyrastający z kontekstu radykalnej Reformacji, ale równocześnie rewolucji politycznej i wątków millenarystycznych - przekształca się w radykalny, religijny indywidualizm (choć przez wieki silnie określający tożsamość społeczną i moralną swoich wyznawców), który niekiedy wędruje (albo nawet wykracza poza) po granicach chrześcijaństwa. Istotą religii pozostaje w nim osobiste doświadczenie, oświecenie. Ruch zielonoświątkowy kształtujący się już w sytuacji istnienia silnych, fundamentalizujących wyznań ewangelikalnych, określonych przez kolejne amerykańskie przebudzenia, ukształtuje się ostatecznie w kolejne ewangelikalne wyznanie, często określone przez teologiczne przekonania przełomu XIX i XX wieku. Odnowa charyzmatyczna w Kościele katolickim zaś przyjmie formuły właściwe właśnie Kościołowi katolickiemu, silnie się zsakramentalizuje, a niekiedy przekształci w mniej lub bardziej wzorowane na życiu zakonnym wspólnoty życia. U ich podstaw leżeć będzie jednak - do pewnego stopnia analogiczne - choć przeżyte w odmienny sposób, w odmiennym kontekście, przeżycie religijne.
Dlaczego o tym pisać? Odpowiedź jest prosta. Otóż to niezmiernie mocno uświadamia, że każde nasze doświadczenie religijne, w tym przeżycie mistyczne czy paramistyczne wpisane pozostaje w naszą osobistą tożsamość, w sytuację historyczną w jakiej żyjemy, w język religijny jakim się posługujemy, a nawet w symbolikę religijną w jakiej wzrośliśmy. To, czego doświadczamy natychmiast jest wpisywane w te schematy, interpretowane przez nie i w efekcie daje taki a nie inny efekt. A dotyczy to także wielkich mistyków czy wielkich mistyczek. Z tej perspektywy, o czym nigdy nie wolno zapominać, objawienia prywatne - nawet te uznane przez Kościół, pozostają nie tylko wyrazem tego, czego doświadczyli (usłyszeli czy zobaczyli) mistyce, ale także specyfiki ich własnych czasów, która sprawia, że czegoś byli w stanie doświadczyć, a czegoś nie, że coś wpisali w taki, a coś innego w inny kontekst.
Z tej perspektywy - o czym przypominają zarówno katolicy, jak i przedstawiciele bardziej umiarkowanych nurtów Reformacji (także tych wyrastających z jej radykalnych w XVII wieku odłamów) - tak istotne jest istnienie Kościoła, czyli wspólnoty, która przez długą pamięć historyczną i doświadczenie, jest w stanie obiektywizować pewne doświadczenia i wpisywać je w teologiczne i filozoficzne ramy, a także odróżniać to, co jest wiarygodnym doświadczeniem religijnym od tego, co jest wyrazem rozmaitych psychopatologii. Czy w takich sprawach Kościół pozostaje nieomylny? Z doświadczenia wiadomo, że nie, ale jednocześnie pozwala on obiektywizować i oceniać to, co z natury trudne do obiektywizacji i oceny.
Skomentuj artykuł