Jest coś niezwykłego w świętach Wielkiej Nocy. Niezwykłego w wielu znaczeniach i odcieniach tego słowa. Ta "niezwykłość" dotyczy samego wydarzenia, które celebrujemy i świętujemy co roku. Oto Zmarły powstaje do życia! I to nie na chwilę, do następnego pojmania i ukrzyżowania, ale na wieki i na zawsze!
Wielkanoc jest jednak niezwykła nie tylko z tego powodu. Niezwykłe, a więc trudne do wytłumaczenia, jest także to, jak krótko i w pewnym sensie pospiesznie cieszymy się tym świętem. Krótko i pospiesznie bo, jeśli przy obchodach Bożego Narodzenia potrafimy się zatrzymać prawie do Sylwestra, czy Nowego Roku włącznie, to dla większości z nas Wielkanoc kończy się najpóźniej we wtorek, po lanym poniedziałku, kiedy musimy wrócić do pracy i swoich obowiązków. Do rzadkości należą ci, którzy świętują w taki czy inny sposób jeszcze przez Oktawę Wielkanocy. Tych zaś, którzy ciszę się z radości zmartwychwstania Jezusa aż do niedzieli zesłania Ducha Świętego można uznać za prawdziwe białe kruki.
Choć cała liturgia nawołuje nas do radości w tym okresie, choć w Exultecie z Wigilii Paschalnej słyszymy kilkakrotne wezwanie "radujcie się", choć każdego dnia przez cały tydzień po Niedzieli Zmartwychwstania liturgia nieustannie powtarza, że to DZISIAJ Jezus zwyciężył śmierć, to w zadziwiający sposób szybko dajemy się ponieść przez szarówkę dnia codziennego. Jakby radość była tak cennym skarbem, że aż trzeba pilnie strzec jej w dobrze zamkniętym sejfie otwierając go na krótko tylko po to, by sprawdzić, czy tam jeszcze jest i zaraz starannie zamknąć za nią drzwi.
Intensywnie i krótko
Przez jakiś czas myślałem sobie, iż dzieje się tak dlatego, że zabiegani i zatroskani o wiele spraw nie mamy czasu by nieco dłużej nacieszyć się tą radością. Jednak to chyba nie jest do końca prawdziwy powód. Z jakiś dziwnych i niezrozumiałych powodów znajdujemy więcej upodobania w smutku i cierpieniu niż radości i szczęściu. Ten pierwszy znamy dobrze, często zdążyliśmy się do niego przyzwyczaić i traktujemy go jako tę "normalną", "prawdziwą" i "rzeczywistą" część naszego życia. Radość i szczęście są dla nas bardziej podejrzane i nie wiemy, czy możemy im ufać, bo - znając życie - wiemy, że szybko mijają. Stąd więc dla pewności, by nie robić sobie próżnych nadziei, wolimy świętować z dużą ostrożnością. Intensywnie i krótko - rzec by można.
Oczywiście źle jest, jeśli popadamy w euforyczny optymizm i próbujemy żyć tak, jakby nie było cierpienia, bólu i innych skutków grzechu pierworodnego. Ale chyba jeszcze gorzej jest wówczas, jeśli żyjemy tylko w cieniu krzyża, gdy widzimy wszystko, lub prawie wszystko, w ciemnych kolorach jako niekończące się pasmo cierpień.
Im gorzej tym lepiej?
Mam wrażenie, że w naszym chrześcijaństwie zbyt często podkreślamy tylko aspekt krzyża i cierpienia. Narzekanie, biadolenie i cierpiętnictwo nieźle nam wychodzą. To jedna z naszych narodowych "cech". Umiemy też pościć i "biczować" się. Ale czy umiemy w takim samym stopniu radować się i świętować? Uważamy, że to często nie na miejscu. Dlatego prawie bezwiednie czynimy z naszego chrześcijaństwa trudną drogę cierpienia i pokuty.
Jeśli ktoś w piątek urządziłby małą imprezę czy przyjęcie (a nie daj Boże w Wielkim Poście!) wszyscy tzw. "porządni" chrześcijanie byliby oburzeni. Jeśli natomiast w tygodniu po Wielkanocy, kiedy świętujemy zwycięstwo Jezusa nad śmiercią, ktoś prywatnie czy w grupie odprawia Drogę Krzyżową, prawie nikt się nie oburza, nie protestuje. Co więcej niemal wszyscy uważają to za normalne. A przecież chrześcijaństwo nie jest religią smutku. Nie jesteśmy, lub nie powinniśmy być cierpiętnikami.
Aby moją radość mieli w całej pełni
No więc Wielkanoc to niezwykłe święta. Niezwykłe również i z tego powodu, że stanowią dla nas niepowtarzalną okazję, by nauczyć się żyć w prawdziwej radości. Tej radość, którą św. Ignacy Loyola nazywał pocieszeniem, i która wypływa z poczucia bliskości Boga - miłośnika życia (Mdr 11,26). Ona stanowi wyraz naszej dojrzałości w wierze. W końcu jednym z darów Ducha Świętego jest radość (Gal 5,22). A św. Paweł nawoływał, byśmy nieustannie się radowali (Flp 4,4).
Św. Ignacy w ostatnim, "wielkanocnym" etapie Ćwiczeń duchowych, zachęca by prosić Boga o "łaskę wesela i silnej radości z powodu tak wielkiej chwały i radości Chrystusa, Pana naszego" (ĆD 221). Ta zachęta bierze się od samego Jezusa, który w czasie Ostatniej Wieczerzy prosił: "Teraz idę do Ciebie i tak mówię, będąc jeszcze na świecie, aby moją radość mieli w sobie w całej pełni" (J 17,13). Widać jak ważną sprawą jest radość, skoro sam Jezus, tuż przed swoją męką, prosił właśnie o nią.
Św. Ignacy zachęca, by prosić nie o jakąkolwiek radość, ale o "silną", proporcjonalną do wielkości wydarzenia, które świętujemy. Zmartwychwstanie jest przecież zwycięstwem nad cierpieniem i śmiercią! Jest wydarzeniem ukazującym nam, że nie ma nic, co można by porównać z chwałą i radością, która nas czeka (Rz 8,12). Ignacy nie chce, byśmy prosili o odrobinę radości dla naszego serca na różnego rodzaju trudne sytuacje. To byłoby zbyt małe. Chce, byśmy - mówiąc obrazowo - nie tyle przejęli radość do naszego serca, ale cali weszli w nieskończoną radość i wesele Jezusa z powodu Jego zwycięstwa nad cierpieniem i śmiercią. Cały rok warto o to prosić a w Oktawie Wielkanocy w sposób szczególny. Po to jest nam bowiem dana, abyśmy sycili się radością aż do wypełnienia wszystkich naszych wyschniętych kamiennych stągwi.
Oto wszystko staje się nowe
Zwycięstwo Jezusa i radość z niej płynąca rzuca nowe światło na ból i cierpienie. Nie znosi go ale ukazuje jego inny wymiar. Tak np. na drodze do Emaus Jezus tłumaczy uczniom sens cierpienie, przez które Mesjasz miał przejść. Także ślady Jego ran, widoczne po zmartwychwstaniu, przypominają o męce. Jednak zmartwychwstanie nadaje im inny wymiar: przestają być już znakiem hańby i przegranej. Odtąd stają się symbolem zwycięstwa. Podobnie ma się sprawa z krzyżem, który od wielkanocnego poranka przestaje być miejscem "przeklętym", miejscem kary, stając się miejscem naszego odkupienia.
Jest bowiem wiele radości, które są ucieczką, swego rodzaju narkotykiem, próbą zapomnienia trudnych chwil. Jest wiele radości, które są zwykłym makijażem, i sięgamy po nią by pod warstwą pudru ukryć nasze rany. To nie jest radość chrześcijańska. Prawdziwa "radość i wesele" nie są środkiem znieczulającym na ból i krzyż, ale akceptacją siebie i Bożego planu względem mnie.
Jeśli chcemy jej doświadczyć, jeśli chcemy by ona na stałe zagościła w naszym życiu, musimy jej zrobić nieco miejsca w naszym sercu i dać jej czas, by miała szansę się zakorzenić i zadomowić. Temu właśnie ma pomóc ofiarowany nam przez Kościół czas Wielkanocy: nie tylko sama Niedziela czy Poniedziałek Wielkanocny. Nawet nie tylko osiem dni po zmartwychwstaniu, ale całe pięćdziesiąt dni - aż do Zielonych Świąt - mogą być dla nas jak jedna Wielka Niedziela. Bo - jak mówi Bóg przez Nehemiasza - "ten dzień jest poświęcony Panu, Bogu waszemu. Nie bądźcie smutni i nie płaczcie! Idźcie, spożywajcie potrawy świąteczne i pijcie napoje słodkie (…) albowiem poświęcony jest ten dzień Panu naszemu. A nie bądźcie przygnębieni, gdyż radość w Panu jest waszą ostoją" (Ne 8,9-10).
Skomentuj artykuł